Image Hosted by http://kizunanonippon.blogspot.com

czwartek, 5 grudnia 2013

私の天国 (Watashi no tengoku)~ My heaven. Rozdział jedenasty: Nie chcę być dla ciebie ciężarem.

Oke, wróciłam ^ - ^. Trochę zajęło mi to czasu, no ale ważne, że już jestem ;]. Od poprzedniego postu minęło... <liczy na paluszkach> 8 dni , ale teraz obiecuję, że nie będę robić aż takich długich przerw. W zasadzie nie spodziewałam się, że następna notka będzie z jedenastym rozdziałem opowiadania. Planowo chciałam napisać coś o "Summer nude", ale mój leń nie zna granic, no więc, żeby nie było, że nic nie robię związanego z blogiem, to wzięłam się za pisanie i skończyłam dopiero wczoraj. W weekend byłam spotkać się z Kokoro-chan  <3. Przynajmniej poskromiła mojego lenia i przywróciła częściowo moją wenę do pracy, za co jej dziękuję ;p.

Co do rozdziału to sama nie wiem... nie chcę się zbytnio wypowiadać, bo pisząc go wprowadziłam siebie w dość ponury nastrój. Do tego jeszcze na okrągło leciała mi dość przygnębiająca melodia, do której link znajdziecie niżej. Jeżeli ktoś się zdecyduje na czytanie tego rozdziału, to byłabym wdzięczna, żeby czytał jednak przy tej muzyce. Być może odbierzecie ten rozdział, tak jak ja podczas jego pisania.


♫♪♫ Cinematic orchestra arrival of the birds ♫♪♫ 

私の天国  
(Watashi no tengoku)~ My heaven. Rozdział jedenasty: Nie chcę być dla ciebie ciężarem. 

Siedziałem na korytarzu i tępo wpatrywałem się w białe ściany. Dłonie, które spoczywały na kolanach, wciąż jeszcze lekko drżały. Nie byłem wstanie się uspokoić mimo że pielęgniarka podała mi coś na uspokojenie. Serce tłukło się boleśnie w piersi, a każdy oddech kuł niczym najcieńsza i niewidzialna igła. Wodziłem wzrokiem po idealnie gładkiej ścianie, jakby znajdowały się na niej przeróżne i wyśmienite wzory. W tamtej chwili, z całego serca pragnąłem w to wierzyć, że faktycznie tam coś widzę i dogłębnie się tym interesuję. Niby doskonale wiedziałem, co dzieje się dookoła mnie. Przechadzające się siostry w białych fartuchach niczym duchy, sunęły gładko po płytkach z kartkami w rękach. Wzdychający głośno Koki oparty o ścianę, zakrywał twarz ramieniem i siedzący na krześle Ueda z dłońmi w kieszeniach, wybijał jakiś rytm nogą, jakby czymś się niecierpliwił. Lecz mój umył znalazł się w ciasnej i dusznej próżni. Oddalony od tego miejsca o dobre kilka mil, nie chciał rejestrować tego, co widziały moje oczy. Nie chciał akceptować mojego obecnego stanu i odpychał uczucia, wypychając je ze mnie w postaci łez. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że płaczę. Pochyliłem się na krześle i skryłem twarz w dłoniach.

Ostatnie chwile przemknęły mi niczym ułamek sekundy mojego życia. Nie pamiętałem, jak to się stało, że znalazłem się tutaj. Jedynie to, co utknęło mi bardzo głęboko w podświadomości to obraz, który z chęcią wymazałbym z pamięci i nigdy już go nie odtwarzał, jeżeli byłaby tylko taka możliwość. Zacisnąłem z całych sił powieki, jednak ten obraz nie rozmysł się. Miałem wrażenie, że ciemność pod moimi powiekami przybiera kształty i odpowiednie barwy. Kolejny raz zalał mnie strach i panika, kiedy zobaczyłem przyciśniętą Kaoru do ściany a Ayumi ją dusi. A potem Kaoru zostaje przez nią zepchnięta ze schodów. Nogi miałem wtedy jak z waty, niemal poczułem, jak niewidzialne kajdany wyrosły z pod ziemi i unieruchomiły mnie. To była raptem tylko jedna krótka chwila, a ja nie mogłem nic zrobić. Byłem za daleko, bym mógł dobiec w odpowiedniej chwili i ją złapać. Wtedy nagle niewidzialne łańcuchy poluzowały się, a ja wykorzystując okazję, wyrwałem się z ich mocnego uścisku i chwilę potem znalazłem się przy Kaoru.

Od tamtego momentu nie pamiętam niczego, prócz moich dłoni zabarwionych jej krwią. Chciałem jeszcze wyczuć u niej plus, ale kiedy zdałem sobie sprawę, że nie oddycha, mój umysł przysłoniła jakaś czarna i gruba płachta. Miałem wrażenie, że wtedy ktoś po prostu bezdusznie i bez żadnych skrupułów wbił prosto w moje serce ostry nóż. Szarpnął jeszcze do tego mocno jego klingą, sprawiając mi ból nie do zniesienia. Czułem się, jakby jakaś cząstka mnie wyparowała ze mnie. Umarła i odeszła wraz z Kaoru.

Teraz, kiedy nurkuję głębiej w tych wydarzeniach, mam niejasne przebłyski. Niezrozumiałe krzyki Kokiego, który odpycha mnie od bezwładnego ciała Kaoru. Pochyla się nad nią i wsłuchuje się w jej oddech, chwilę później rozpina jej bluzkę i rozpoczyna reanimację. Chyba wołał, bym mu pomógł, ale ja w ogóle nie reagowałem, jakbym został odcięty niewidzialną linią od tamtego miejsca. Patrzyłem jedynie na białą posadzkę, która powoli barwi się czerwoną plamą. Nieustannie w głowie słyszałem cichy głos, który szeptał mi: "ona nie żyje, nie żyje", lecz za nic nie byłem wstanie przyjąć tej wiadomości do siebie. To wszystko tak szybko się działo, że nie jestem wstanie określić po ilu minutach usłyszałem dźwięk karetki. Te obrazy zaczynają stopniowo do mnie powracać, lecz są strasznie odległe i niewyraźnie, jakbym kojarzył je jedynie z jakiegoś starego filmu, widzianego w dzieciństwie.

- Przepraszam bardzo, który z panów jest rodziną Kaoru? - Usłyszałem miękki, ale monotonny głos.

Mechanicznie uniosłem głowę i ujrzałem przed sobą czterdziestoparoletniego mężczyznę w białym kitlu. Miał lekko siwe włosy i mocną opaleniznę. Oczy były pozbawione jakiegokolwiek blasku, a twarz zmęczona i wychudzona.

- Co z nią? - Koki zaraz znalazł się przy lekarzu.- Żyje, prawda?

Drgnąłem. Przeszedł mnie lodowaty dreszcz, lecz kiedy przytaknął, odetchnąłem z ulgą.

- To pan zaczął ją reanimować?- Przyjrzał się dość uważnie mojemu przyjacielowi, jakby oceniał jego szanse na ratownika medycznego. Westchnął cicho i jego usta rozciągnęły się w minimalnym uśmiechu.- Bardzo odważnie pan postąpił. Gdyby nie pan, doszłoby do niedotlenienia mózgu i raczej stracilibyśmy ją. Miała poważną ranę na potylicy, która wymagała od razu szycia. Gdyby karetka przyjechała o kilka minut później, dziewczyna wykrwawiłaby się... - Urwał szybko i odetchnął głośno.- Dalsze informacje chciałbym przekazać rodzinie, jeżeli panu to nie przeszkadza.

- Tak, naturalnie- mruknął z niesmakiem Koki. - Kame jest z nią blisko.

Mężczyzna jakby dopiero teraz zorientował się, że na korytarzu siedzę jeszcze ja i Ueda. Omiótł nas wzrokiem i od razu zwrócił się do mnie:

-Jest pan jakimś dalekim krewnym? Dziewczyna nie jest tutejsza, więc wolałbym skontaktować się z jej bliższą rodziną, sprawa jest dość... poważna.

- Nie, nie jestem jej krewnym, ale...

- To bardzo mi przykro - przerwał mi od razu zimną nutą -  ale nie mogę nic więcej panu powiedzieć. Proszę skontaktować mnie z kimś z rodziny, to naprawdę jest bardzo pilna sprawa. A teraz panowie wybaczą, zaglądnę do pacjentki, jak się miewa po operacji.

Doktor odchrząknął znacząco, wytarł pot z czerwonego czoła chustką do nosa i schował ją do kieszeni.

-Chwila!- zawołał zirytowany Koki, kiedy lekarz chciał już odejść. - Nie wystarcza panu ten fakt, że Kame jest z Kaoru i mieszkają razem? Jesteśmy jej przyjaciółmi, więc to my tutaj jesteśmy jej rodziną.

- Niestety, jak już powiedziałem, takie informacje udzielamy tylko i wyłącznie rodzinie - powtórzył się, jakby wykuł na pamięć tę bezsensowną regułkę.- A teraz obowiązki wzywają, wybaczcie.

Zamurowało mnie. Odszedł sobie, jak gdyby nigdy nic i pozostawił nas na pastwę losu. W ogóle, co to miało znaczyć? Umierałem z nerwów i ze strachu, a ten bufon śmiał mi jeszcze odmówić informacji na temat stanu Kaoru? Niby na jakiej podstawie? Bo nie jesteśmy w żaden sposób spokrewnieni? Czy wtedy ten fakt był aż tak bardzo istotny? Miałem wrażenie, że zostałem spoliczkowany, albo jeszcze gorzej. Leżącego przecież się nie kopie, a ten lekarz właśnie to uczynił.

Zerwałem się z miejsca i zacząłem nerwowo krążyć po korytarzu. Zamiast smutku, czułem w sobie narastającą złość. W pewnej chwili nie wytrzymałem i uderzyłem w ścianę mocno zamkniętą pięścią. 

- Hej, hej, Kame, uspokój się. -  Koki doskoczył do mnie i złapał mnie za ramiona.

- Jak mam być spokojny, kiedy nie mam pojęcia, co się dzieje z Kaoru? Leży sama i przestraszona, w dodatku przypięta do tych wszystkich kabli. Jak sobie o tym pomyślę, to szlag mnie trafia! Nie, ja tak tego nie zostawię. Muszę ją zobaczyć.

Wywarłem się, ale Koki szarpnął mnie za ramię.

- Daj sobie na wstrzymanie, dobra? Uspokój się i usiądź na tyłku. Myślisz, że tylko ty jeden martwisz się o nią? Wszystkiego zaraz się dowiemy, tylko najpierw ochłoń człowieku, bo to ciebie zaraz będzie trzeba reanimować.

- Słyszałeś, co ten kretyn powiedział? - prychnąłem łamiącym się głosem. - Potraktował mnie jak śmiecia. Dał mi jasno do zrozumienia, że jestem dla niej nikim. Za kogo on się w ogóle uważa? Przecież Kaoru...

- Mnie też to wyprowadziło z równowagi, ale proszę cię, usiądź i poczekaj chwilę. Zadzwonię do Keiko i o wszystkim jej powiem. Póki co, ona jest jedyną bliską rodziną Kaoru, która jest tutaj na miejscu.

- Dobra, dzwoń, ale ja muszę ją zobaczyć.- Odetchnąłem od siebie Kokiego. - Nie mogę tak bezczynnie tutaj siedzieć.

- Kame...

- Zostaw go - powiedział cicho Ueda. -  Postaraj się go zrozumieć.

Ruszyłem przed siebie biegiem. Nie dbałem wówczas o nic, prócz tego, by być przy Kaoru. W duchu gorączkowo modliłem się, by nie było przy niej nikogo z personalu szpitalnego. Kiedy odnalazłem salę, na której leżała Kaoru, dopiero wtedy się zatrzymałem. Otarłem wilgotne oczy i wziąłem kilka głębokich wdechów. Albo mnie ktoś pogoni i przy okazji okrzyczy, albo uda mi do niej wejść, pomyślałem. I tak przecież nic nie traciłem. Chciałem po prostu ją zobaczyć, nic więcej. Chociaż na te kilka sekund, by upewnić się, że wszystko jest z nią w porządku.

Pchnąłem delikatnie drzwi i wstrzymałem oddech.

Pokój był biały w seledynowe kafelki. Okno zostało zasłonięte, więc powitał mnie przygnębiający półmrok. Maszyny, które monitorowały funkcje życiowe Kaoru, pikały cicho. Wypuściłem głośno powietrze i zrobiłem krok do przodu.

Kaoru leżała nieruchomo na łóżku. Gdyby nie lekko podnosząca się i opadająca klatka piersiowa pomyślałbym, że nie żyje. Jej twarz w niezdrowo kredowym odcieniu przeraziła mnie. Miała opadnięte powieki, więc przypuszczałem, że spała. Głowa została owinięta grubą warstwą bandażu, a na jej nagich ramionach i rękach widniały siniaki i drobne zadrapania. Wyglądała na strasznie kruchą, aż bałem się jej dotknąć. Sprawiała wrażenie wyrzeźbionej z lodu.

Usiadłem na krześle przy łóżku i niepewnie położyłem rękę na dłoni Kaoru. Nadal była ciepła i miękka jaką ją zapamiętałem. Ścisnąłem więc mocniej jej dłoń, kiedy uświadomiłem sobie, że to wciąż ta dawna Kaoru, którą tak dobrze znałem i oparłem czoło o jej tors.

 Westchnąłem głośno.

Gdyby od razu wróciła ze mną do domu, albo pozwoliła mi na siebie zaczekać, do niczego by nie doszło. Zignorowałem jej lęki, które okazały się być słuszne. Znowu przyszło mi ją zawieść i tym razem to z mojej winy ucierpiała. Znienawidziłem siebie za to. Obiecałem ją chronić, a ja nawaliłem na całej linii. Gdyby faktycznie umarła, umarłbym razem z nią. Wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy, jak bardzo jest dla mnie ważna, aż do chwili, kiedy nie byłem wstanie wyczuć u niej tętna. W jednej chwili mój świat stracił sens i rozbił się na tysiące drobnych kawałeczków. Nie spocznę, dopóki Ayumi nie spotka zasłużona kara. Drugi raz nie puszczę jej tego płazem. Skrzywdziła znowu Kaoru, więc w równym stopniu zraniła i mnie. To przez nią nasze życie tylko się komplikuje. Najwyższy czas, by w końcu to powstrzymać.

Kaoru drgnęła niemal niezauważalnie i zaraz potem odwzajemniła leciutko mój uścisk. Serce podskoczyło mi do gardła. Uniosłem na nią oczy z nadzieją, że już się wybudza.

- Kaoru?

Na dźwięk mojego głosu pokręciła głową. Odwróciła twarz w moją stronę. Zacisnęła powieki i skrzywiła się w grymasie, jakby odczuwała ból.

- Kame?- powiedziała po dłużej chwili cicho i ochrypło.

-  Całe szczęście, w końcu się obudziłaś. Jestem tutaj przy tobie, nie martw się niczym.

- Co się właściwie stało?

- Leż.- Przytrzymałem ją delikatnie, kiedy chciała się podnieść. - Jesteś świeżo po operacji, musisz odpoczywać.

Westchnęła przeciągle, ale posłuchała mnie i opadła z powrotem  na łóżko. Wyciągnęła przed siebie dłoń i dotknęła mojego policzka. Otworzyła oczy.

-Kame... ? - W jej głosie usłyszałem cień paniki. Zaczęła gwałtownie mrugać powiekami.- Ja cię nie widzę.

- Jak to mnie nie widzisz?

- Nie widzę ciebie. Nie widzę niczego.

W jej oczach zaczęły malować się łzy. Zaniemówiłem.

- Kochanie, wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Ująłem jej twarz w dłonie i spojrzałem w oczy. To, co zobaczyłem w nich, a raczej czego nie zobaczyłem wmurowało mnie w krzesło. Oczy Kaoru były matowe i pozbawione życia. Wtedy zrozumiałem, o czym tak bardzo ważnym chciał lekarz porozmawiać z jej bliską rodziną. Kaoru straciła wzrok. I nie było tutaj mowy o żadnej pomyłce. Jej źrenice w żaden sposób nie reagowały na promień światła.

Moje serce zalała jeszcze większa fala bólu. W momencie na moje policzki rozlały się gorące łzy. To było zbyt wiele jak dla mnie na jeden dzień. Nie odezwałem się już nic więcej. Po prostu pochyliłem się nad Kaoru i mocno się do niej przytuliłem, jednocześnie uważając na kable, do których była podpięta. Od razu poczułem jak wielki głaz zsuwa się z mojego serca. W końcu trzymałem ją w ramionach i czułem bijące od niej ciepło. Słyszałem cichy i miarowy rytm, wydobywający się z jej piersi. Żyła, a to teraz było dla mnie najważniejsze. 

- Mówiłeś wcześniej, że miałam operację - zaczęła zdezorientowana, ale urywała raptownie.- Kame, ty płaczesz?

- Nie, skądże. - Pociągnąłem nosem i starłem pośpiesznie łzy.- Yhym, miałaś operację, być może dlatego nie widzisz, bo to tylko chwilowy stan po operacji.

- Nie płacz - wyszeptała. Poczułem jej łagodną dłoń, która spoczęła na moich włosach. Drugą wyczuła mój policzek i otarła łzy.- A więc jestem w szpitalu? Niewiele pamiętam. Słyszałam twój głos, który mnie uratował, a potem zalała mnie fala przerażającej ciemności. Co się wydarzyło?

- Zepchnęła cię ze schodów. - Wzdrygnąłem się na samą myśl. Kaoru chyba to wyczuła, bo objęła mnie mocniej.- Napędziłaś mi niezłego strachu. Gdyby nie Koki...

- To Koki też tam był?

- Yhm. Nie wiem, skąd się tam wziął. Ueda też tam był. Miałaś naprawdę sporo szczęścia, bo ja raczej nie wiele bym ci pomógł...  Ale najważniejsze, że jesteś cała. Pójdę do lekarza i wszystkiego się od niego dowiem.

- Nie rozmawiałeś z nim jeszcze?

Pokręciłem głową.

- Powiedział tylko tyle, że poważnie zraniłaś się w głowę i rana wymagała natychmiastowego szycia. Wtedy nie słuchałem, co mówił dalej. Od razu przybiegłem, by cię zobaczyć.

Po części mówiłem prawdę. Nie chciałem jeszcze bardziej niepokoić Kaoru dodatkowym faktem, że skoro nie jesteśmy rodziną, to nic mi więcej nie chciano powiedzieć.

- Co pan tu robi?

Mało brakowało, a nie zszedłem na zawał. Nie wiem jakim cudem nie usłyszałem otwierających się drzwi. Odsunąłem się od Kaoru, ale złapała mnie mocno za rękę, jakby się bała, że zaraz odejdę.

- Tutaj nie wolno wchodzić, co pan sobie wyobraża! - Głos doktora był ostry a jednocześnie zimny i pozbawiony uczuć.- To intensywna terapia, pacjentka musi odpoczywać. Proszę stąd wyjść i to natychmiast.

- Kame, co się dzieje?

- Nie martw się. - Zlekceważyłem lekarza. Uniosłem głowę i musnąłem lekko ustami jej czoło. - Wszystko będzie dobrze.

- Nie odchodź nigdzie - wyszeptała błagalnie.

- Nie mam zamiaru nigdzie odchodzić. Nie zostawię cię samej. Będę w pobliżu, hm? Przyszedł do ciebie lekarz, za pewnie chce z tobą porozmawiać. Musisz odpoczywać, kochanie. Przyjdę do ciebie później.

Pocałowałem na pożegnanie policzek Kaoru. Wcale się nie śpieszyłem, byłem wściekły na tego lekarza, że tak chłodno mnie potraktował. Chciałem mu udowodnić, że wcale nie jestem dla niej nikim obcym. Dotknąłem jeszcze ustami jej kącika warg i ust, i dopiero wtedy podniosłem się z miejsca.

- Proszę jej za bardzo nie męczyć rozmową - zwróciłem się do doktora. Spojrzałem na niego z wyrzutami sumienia. Mogłem mieć jedynie nadzieję, że sam się domyśli, dlaczego mówię do niego takim tonem. Otarłem jeszcze policzki i opuściłem z ciężkim sercem salę Kaoru.

Miałem zamęt w głowie. Byłem wyczerpany i śpiący, jednak nie mogłem jechać do domu i zostawić jej tutaj samej. To co to nie, nigdy w życiu, a przynajmniej nie opuszczę szpitala, dopóki nikt mi nie powie, co tutaj się dzieje. I dlaczego, do jasnej cholery, Kaoru nic nie widzi? Gdyby teraz na mojej drodze napatoczyła się Ayumi, to przysięgam, że udusiłbym ją gołymi rękami i wcale nie patrzyłbym na to, że jest kobietą.

Miałem nadzieję, że najgorsze mamy już za sobą, ale myliłem się. To wciąż chodziło za nami, jak jakaś negatywna siła. Wcale nie odczuwałem ulgi, lecz wciąż narastający we mnie niepokój uwierał na moje serce. Przy Kaoru idealnie grałem, w końcu umiejętności aktorskie do czegoś się przydały niż tylko na planie. Uspokoiłem ją, choć tak naprawdę nie znałem prawdziwej przyczyny jej utraty wzroku. Z całych sił chciałem wierzyć, że ten stan jest chwilowy, że zaraz minie i zacznie znowu wszystko widzieć. W tamtym czasie, naprawdę panicznie zaczynałem się bać o Kaoru  i po raz pierwszy w życiu byłem tak bezsilny i zagubiony.

Zatrzymałem się od razu na szloch Keiko. Wychyliłem głowę zza rogu i zobaczyłem ją siedzącą na ławce. Obok niej siedział Nakamaru i obejmował ją ramieniem. Po minie Kokiego i Uedy mogłem się domyślić, że bratanica Kaoru przekazała im właśnie informacje od lekarza.

- Ale nie mogli operować, bo tutaj jest potrzebna zgoda Kaoru?- Koki aż cały się trząsł.- Nie rozumiem tego.

- Kiedy Kaoru uderzyła głową o podłogę, zrobił się jej krwiak. Sądzili, że nie jest on groźny, bo był mały, ale jednak uciska on na nerw wzrokowy i teraz jest niewidoma. Nie brali się za usunięte tego czegoś, bo to niesie za sobą spore ryzyko.

- Jakie ryzyko?- Twarz Uedy zrobiła się jak idealna maska wyrzeźbiona z marmuru. Jedynie zdradzał go ton głosu.

Keiko wysiąkała nosa w chusteczkę. Zamknęła oczy i odezwała się dopiero po chwili:

- Aby usunąć tego krwiaka, muszą otworzyć jej czaszkę. Operacja nie gwarantuje, że uda się przywrócić wzrok Kaoru. Jeden, nawet najmniejszy błąd i... Kaoru może przypłacić własnym życiem.

- Ale to jest już pewne? - zapytał Nakamaru. Keiko potaknęła, Maru przytulił ją mocniej do siebie.

- Cholera. - Koki kopnął nogę znajdującego się na przeciwko krzesła. Podrapał się po głowie, jakby chciał wyrwać sobie wszystkie włosy. - To co my teraz zrobimy?

- Decyzja należy do Kaoru - powiedziała bezbarwnie Keiko. - Albo podejmie się operacji, albo resztę życia spędzi pogrążona w ciemnościach. Lekarz właśnie poszedł z nią porozmawiać. Powiedział, że postara się ją namówić na operację. Im szybciej ją się przeprowadzi, tym większe szanse na to, że operacja się powiedzie.

- Ale nie ma stuprocentowej gwarancji, że się uda - oburzył się Ueda. - Co jeśli Kaoru...

- To nie tak Ue.- Keiko pokręciła energicznie głową. - Owszem, bez operacji  będzie niewidoma, ale przez to będzie narażona na różne czynniki, które mogą okazać się później szkodliwe dla jej zdrowia, albo i nawet życia. To nie jest krwiak nabity na nodze, tylko w mózgu.

- Nie, chwila. - Koki mrugnął powiekami i wyciągnął ręce w obronnym geście.- Chcesz nam powiedzieć, że Kaoru bez operacji, czy z nią to i tak może umrzeć?

- Koki ! - Ueda kopnął go w kostkę.

Keiko znowu tylko zdobyła się na potwierdzenie kiwnięciem głowy.

- W każdej chwili ten krwiak może pęknąć, a wtedy dojdzie do krwotoku i wtedy... Kame.

Wszyscy odwrócili głowy i spojrzeli w moją stronę. Nie wiem, jak wtedy wyglądałem, ale z pewnością nie najlepiej, bo w oczach przyjaciół, zobaczyłem coś takiego, co spowodowało, że odwróciłem się napięcie i wybiegłem ze szpitala.

To był cios poniżej pasa. Nie potrafiłem sobie z tym wszystkim poradzić, nie umiałem znaleźć dla siebie miejsca. Słowa usłyszane od Keiko były dla mnie gwoździem do mojej trumny. Wiedziałem, że już nic nie będzie takie jak dawniej. Nie byłem wstanie pogodzić się z tą myślą, że w każdej chwili Kaoru może umrzeć. Przecież jeszcze raptem kilka godzin temu, uśmiechała się do mnie i rozmawialiśmy normalnie, a teraz...

- Kame. - Poczułem dłoń Yuichiego na ramieniu. - Nam wszystkim jest ciężko, ale nie możemy tracić nadziei. Teraz to co musimy zrobić, to okazać jak najwięcej wsparcia dla Kaoru. Będzie tego potrzebować.

Odetchnąłem głośno. Odszedłem pod mur i oparłem się o niego.

- Wiesz... chciałbym by to wszystko było jedynie głupim snem. Chcę się obudzić i zobaczyć obok siebie spokojnie śpiącą Kaoru. Wiedzieć, że nic jej nie grozi, że jest bezpieczna - zaśmiałem się nerwowo. - Co za ironia, przez cały czas powtarzała, że jestem dla niej azylem, a ja nawet nie potrafiłem jej ochronić przed Ayumi. Jestem do niczego.

- Nie możesz siebie obwiniać, to nie jest twoja wina. Skąd mogłeś wiedzieć, że tak to wszystko się zakończy. Kokiemu i Tatsuyi mówię to samo, bo mają żal do siebie...

- Co powiedziałeś? Jak to Ueda z Kokim mają żal do siebie?

Nakamaru kucnął pod murem. Przez chwilę milczał. Bawił się rozsypanymi na alejce drobnymi kamyczkami. Nocne powietrze było duszne i parne, mimo to czułem się cały skostniały.

- Yuichi? Dlaczego oni obwiniają się za to, co się stało?

-  Niczego nie wiesz? Kaoru miała spotkać się z nimi. Z tego, co mówił mi Ue, to przez cały dzisiejszy dzień zachowywała się nieco inaczej. Była strasznie milcząca i nieobecna. Ueda chciał z niej wyciągnąć, co się dzieje, ale spławiła go. Nie chciał jej odpuścić, więc w końcu zgodziła się z nim pogadać. Kokiego też to zaniepokoiło, więc umówili się pod agencją. Coś nie tak, Kame?

- Sam nie wiem - odparłem nieco zbity z tropu. - Ja byłem wtedy w agencji, kilka minut przed jej wypadkiem. Spotkałem Kaoru na korytarzu. Była nieco przestraszona. Chwilę z nią rozmawiałem. Chciałem, by wróciła ze mną do domu, to powiedziała, że nie może, bo ma trochę pracy, ale... - Zmarszczyłem mocno brwi.- Nie wyglądała, jakby miała jeszcze zostać w agencji. Jestem przekonany, że zbierała się do wyjścia. Nie rozumiem, dlaczego mnie okłamała.

-  To wszystko jest jakieś pogmatwane - skomentował Nakamaru.- Wiem tylko tyle, że czekali na nią na parkingu. Długo nie przychodziła, więc zaczęli się martwić. Chwilę później dostali telefon od Kaoru. To było dość dziwne, bo z tego, co mówił mi Koki, to słyszał jedynie w słuchawce jakieś niezrozumiałe głosy, a potem krzyki. Kiedy zdał sobie sprawę, że słyszy Ayumi, od razu zerwali się z Ue i pobiegli do agencji.

Zacisnąłem mocno powieki. Teraz całe to wydarzenie powoli zaczynało układać mi się w głowie. A przynajmniej częściowo, zwłaszcza  ten moment, kiedy zasapani wbiegli po schodach. Byłem tak bardzo zdezorientowany i sparaliżowany szokiem, że zapomniałem zapytać, co tutaj robią. Brakujące elementy idealnie wskakiwały na swoje miejsca układanki. Tylko nie mogłem zrozumieć jednego, dlaczego mnie okłamała. Mogła powiedzieć, że idzie spotkać się z przyjaciółmi. Przynajmniej odprowadziłbym ją bezpiecznie do wyjścia.

- To moja wina - jęknąłem.

- Co ty mówisz?

- Pożegnałem się z Kaoru i poszedłem odebrać kilka dokumentów, które zostawiłem rano w agencji. Kiedy wychodziłem z gabinetu, usłyszałem krzyki i zobaczyłem szarpiącą się Ayumi z Kaoru. Krzyknąłem wtedy do niej, by puściła Kaoru. O mój Boże, gdybym jej nie przestraszył, Kaoru wtedy by nie spadła z tych schodów.

- Kame, przestań - zaprotestował Maru. - Skąd mogłeś wiedzieć, że ta wariatka do czegoś takiego się posunie.

- Mogłem to przewidzieć. Były blisko schodów. Może gdybym podbiegł od razu i ją odciągnął od Kaoru, nic strasznego by się nie wydarzyło.

- Weź przestań gdybać "może" ,"gdybym zrobił to, a tamto". Kame, stało się i teraz co musisz zrobić, to wziąć się w garść. Przez całe życie będziesz się obwiniać? Może jeszcze powiesz mi, że to ty zepchnąłeś Kaoru ze schodów przez swoją nieuwagę?  Zareagowałeś, jak mogłeś. Byłeś w szoku. To normalne. Pomyśl lepiej, co by było, jeśli by cię tam nie było.

- Z pewnością nie zepchnęłaby jej ze schodów...

- Przestań! - Yuichi się wkurzył, choć nie wiedziałem dlaczego. - Mogło stać się coś innego. Kaoru żyje, prawda?

- Jeszcze....

Nakamaru głośno wypuścił powietrze z płuc niczym przebity balon.

- Nie możesz w ten sposób myśleć. Zastanów się, co teraz zrobisz. Kaoru już wie o swoim stanie. Idź do niej i porozmawiaj z nią. Nie daj jej choć cienia wątpliwości, że została z tym sama. Bo nie zostawisz jej teraz, prawda?

Spojrzałem na Yuichiego jakby co najmniej mnie oparzył.

- Oczywiście, że nie. Co ty w ogóle mówisz, za kogo ty mnie masz?

- Nie to miałem na myśli. Kame, posłuchaj. - Maru skrzywił się, jakby następne słowa miały być bardzo bolesne. Podniósł się i otrzepał dłonie z kamieni. - Chodzi o to, że kiedy ludzie dowiadują się, że coś takiego się wydarzyło... wiesz Kame, nie masz żadnych zobowiązań, co do Kaoru. Nie jesteś jej mężem, ani nikim z rodziny. Więc jeżeli nie będziesz wstanie sobie z tym poradzić, to nikt ci nie będzie miał tego za złe. To normalne i...

-Nie wierzę, że to mówisz. - Nie wytrzymałem. Cały się gotowałem z nerwów. - Ty byś tak postąpił, jeżeli chodziłoby tutaj o Keiko? Zostawiłbyś ją samą sobie? Uciekłbyś, by ten problem nie dotyczył ciebie? Nie poznaję cię, Yuichi.

- Tego nie powiedziałem. Zrozum, później będzie ci jeszcze ciężej niż do tej pory. Więc jeżeli chcesz się wycofać, to teraz masz do tego okazję. Wcale cię nie nakłaniam, byś zostawił Kaoru, ale chcę byś wiedział jedno: nie zmuszaj się, by jej pomóc. Bo nic dobrego z tego nie wyniknie.

Nie wierzyłem własnym uszom. Po wszystkich bym się tego mógł spodziewać, ale nie po Nakamaru. Jeszcze do niedawna uważałem, że doskonale mnie rozumie z całego zespołu. Był moim bliskim przyjacielem, a teraz bierze młotek i przybija gwóźdź, który podarowała mi Keiko do mojej deski grobowej. Myślałem, że oszaleje. W jeden chwili, moje życie zamieniło się w istne piekło. 

- Niezależnie od tego, co postanowisz, będziemy po twojej stronie - dodał zaraz Yuichi. - Wiedz, że zawsze możesz na nas liczyć, więc jeśli nadal chcesz być przy Kaoru, to w porządku. Pomożemy ci, a teraz idź do niej, hm? - Poklepał mnie po ramieniu. - Potrzebuje ciebie jak nikogo innego.

-Nie wiem, czy będę mógł wstanie normalnie z nią porozmawiać. 

- Nie musisz nic mówić. Po prostu bądź przy niej i nie pozwól jej odczuć, że po tym, co ją spotkało jest sama. 

Chciałem go poprawiać na "nas", ale zrezygnowałem. Nie miało to najmniejszego sensu. Zaczerpnąłem głośno powietrza i ruszyłem w stronę szpitala. 

Starałem sobie wyobrazić, przez co przechodzi Kaoru, ale w żaden sposób nie potrafiłem się wczuć. Jej uczucia z pewnością nie były łatwe w opisaniu. Nawet jeśli usilnie rozważałem, co bym zrobił na jej miejscu, nie było to wcale takie łatwe. Idąc do niej, bałem się. Kaoru wiedziała już, co spowodowało, że utraciła wzrok. Bałem się, w jakim stanie mogę ją zastać. Nie byłem pewny, czy poradziłbym sobie z jej bólem, bo jej ból od tej pory, stał się moim bólem. Cierpiałem razem z nią, choć wiedziałem, że jej ból jest o wiele mocniejszy od mojego. 

Wszedłem po cichu do pokoju Kaoru. Tym razem również nie zastałem u niej pielęgniarki, ani lekarza. Pewnie dochodziła północ, więc większa część personalu poszła do domu, a zostali tylko ci, którzy mieli dzisiaj w nocy dyżur. 

Nad łóżkiem Kaoru paliła się jedynie lampka. Rzucała delikatne promienie światła w odcieniu ciepłego pomarańcza. Okno zostało lekko uchylone, więc wyraźnie słyszałem nocny uliczny ruch Tokio. No tak, to miasto nigdy nie spało. Zastanowiłem się, czy przypadkiem Kaoru nie przeszkadza ten hałas. 

Z ciężkim bólem spojrzałem w końcu na Kaoru. Miała zamknięte oczy i splecione dłonie na piersi. Oddychała miarowo, chyba spała. Twarz w końcu nabrała nieco żywszych kolorów, co spowodowało, że nieco podniosłem się na duchu. Usta minimalnie odzyskały własną barwę, a policzki drobne rumieńce. Uśmiechnąłem się delikatnie na ten widok. W końcu mogła spać spokojnie. Byłem ciekaw, czy śni jej się coś miłego. Nagle poruszyła niespokojnie głową, przez co syknęła cicho. 

 - Kaoru?

- Czekałam na ciebie - powiedziała cicho. Było słychać, że jest słaba.- Już myślałam, że nie przyjdziesz. Pewnie rozmawiałeś z lekarzem, więc już wiesz, co mi jest. 

-Yhm - wydusiłem z siebie tylko tyle. W gardle poczułem ogromną gulę, która uniemożliwiła mi dalsze mówienie. 

- Nie zdecydowałam się na operację - oznajmiła. - Chcę jeszcze trochę pożyć w miarę normalnie, choć nie będzie to łatwe. Wiesz, ta ciemność jest strasznie przerażająca. Jest długa i nie widzę jej końca. Przytłacza mnie, ale uważam, że poradzę sobie z nią jeszcze przez jakiś czas.- Uśmiechnęła się lekko. Nie był to szczery uśmiech, lecz wymuszony. - Nie musisz się niczym martwić, ani mną, ani moją chorobą. Postanowiłam wrócić do Polski, razem z Keiko. Tam mam dom i rodzinę. Zaopiekują się mną, jak należy, więc nie musisz brać odpowiedzialności na siebie. Nie chcę cię do niczego zmuszać. 

Podcięło mi nogi. Zawirowało mi przed oczami, aż z trudem utrzymałem równowagę. 

- Kaoru, o czym ty mówisz? Nie zmuszasz mnie do niczego.

- Spójrzmy prawdzie w oczy. - Zaczęła delikatnie i opanowanym tonem. -  Nie musimy siebie oszukiwać, prawda? Ja umieram, Kame. Czy będziesz miał siłę, by się mną zaopiekować przez ten czas? Przecież masz całe życie przed sobą, a przy mnie nic cię już nie czeka. Masz pracę, karierę. Nie chcę ci stawać na drodze do szczęścia. Chcę byś wiedział, że nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań. Niczego przecież sobie nie obiecywaliśmy, prawda? Nie chcę, byś był ze mną tylko z litości, bo tak wypada. Zostaw swój honor w kieszeni i ciesz się życiem, póki możesz. 

- To nie tak. Wcale nie jestem z tobą tylko z litości. 

- Może z początku nie, ale z biegiem czasu tak będzie. Nie chcę, byś patrzył, jak powoli umiera we mnie życie. To nie będzie przyjemny widok. Uwierz mi, tak będzie lepiej. 

- Lepiej?! - wybuchnąłem.- Lepiej dla kogo? Dla ciebie, czy dla mnie? Weź proszę, nie mów takich głupstw, bo oboje dobrze wiemy, że wcale tak nie będzie.- Wypuściłem gwałtownie powietrze z płuc. Starałem się trzymać nerwy na wodzy, ale nie umiałem.- Czyli chcesz się rozstać? 

Na policzkach Kaoru coś błysnęło. Odwróciła głowę, przytulając policzek do poduszki. Chciała ukryć łzy, ale nie udało jej się to. 

- Tak, chcę się rozstać. 

W tym momencie poczułem jak ostry i rozgrzany bicz smagnął po całym moim ciele. Moja zabliźniona stara rana, została gwałtownie rozdrapana i zaczęła obficie krwawić. 

- Z taką łatwością przychodzi ci to mówić? Nic więcej, tylko "chcę się rozstać"? Podjęłaś sama decyzję, o niczym mi wcześniej nie mówiąc. Kaoru, tak się nie robi. 

- Ja już zdecydowałam - powiedziała ze spokojem. 

- Aha, zdecydowałaś? Tak po prostu? 

- Kame, to nie było dla mnie łatwe... 

- A myślisz, że mi jest łatwo tego wszystkiego słuchać? Kaoru, ja wiem, że jest ci ciężko. Mnie też cała ta sytuacja wstrząsnęła. To spadło na nas jak grom z jasnego nieba, ale proszę cię, nie podejmuj zbyt pochopnych decyzji. 

- Przepraszam cię, Kame - oznajmiła drżącym głosem -  ale nie zmienię swojej decyzji.  

- Nie zmienisz swojej decyzji? - powtórzyłem za nią głucho. - Aha, czyli będziesz mogłaś zapomnieć o tych wszystkich chwilach, które razem przeżyliśmy i wymazać mnie od tak z pamięci? Chcesz tak po prostu to wszystko nagle przekreślić? Nie wierzę, że słyszę to od ciebie. Mówiłaś, że mnie kochasz, czyżby coś w tej sprawie się zmieniło? Bo dla twojej świadomości, moje uczucia nie uległy zmianie, jeżeli chodzi o to, co się wydarzyło.

Zaniosła się głośnym westchnięciem, jakbym kompletnie niczego nie rozumiał, a ona nie miała już więcej sił, by wciąż mi tego tłumaczyć. Zapadła niezręczna cisza, dopiero po upływanie długich minut usłyszałem cichy szept Kaoru:

- Właśnie dlatego, że cię kocham, nie chcę być dla ciebie ciężarem.

- Słucham?- Byłem u skraju wytrzymałości. Równie i dobrze mógłby w tej chwili trafić mnie piorun. - Ciężarem? 

- Wiem, że i ty też mnie kochasz. Wiele razy mi to udowadniałeś i pozwalałeś odczuć, więc tym bardziej nie wybaczę sobie, gdybym stała się dla ciebie czymś w rodzaju piętna, z którym sobie nie dasz rady po mojej śmierci. Jesteś jeszcze młody, zakochasz się nieraz. 

- Nie chcę zakochiwać się w kimś innym - wypaliłem. - To ty jesteś całym moim życiem.

- Nie marnuj swojego życia, tylko ze względu na mnie - poprosiła. - Najwyraźniej tak miało być. Los okazał się dla mnie łaskawy, jestem mu za to stokrotnie wdzięczna. Ale teraz przyszła pora, by pogodzić się z myślą, że nic nie trwa wiecznie i nie można mieć wszystkiego. Nie martw się, przez cały czas byłam przygotowana na taką opcję. - Kaoru umilkła na moment, a kiedy zaczęła mówić dalej, głos coraz bardziej barwił jej się bólem. -  Wiesz? Miałeś rację, że "Wschód księżyca" jest o tobie. To ty byłeś głównym powodem mojego przyjazdu tutaj. Pamiętasz, jak cię unikałam na początku? Byłam niemiła i wredna dla ciebie?- Roześmiała się cicho na te wspomnienia. - Pewnie wiele razy zastanawiałeś się "co z tą dziewczyną jest nie tak", a ja po prostu nie chciałam, byś zdemaskował moich prawdziwych uczuć. Trzymałam się na dystans, ale wtedy w parku, kiedy po raz pierwszy pocałowałeś mnie, coś we mnie pękło. I nim się zorientowałam, byliśmy już razem. Byłeś moim Słońcem, Kame i na zawsze nim pozostaniesz. Bez przerwy wyobrażałam sobie, co będzie, kiedy uda mi się napotkać Słońce na swojej drodze. Bałam się przede wszystkim, że się poparzę, ale ty dałeś mi tyle ciepła i miłości w zamian - westchnęła. -  Pytasz mnie, czy będę wstanie wymazać z pamięci  te chwile spędzone z tobą? Odpowiedź jest prosta i brzmi: nie i nigdy cię nie zapomnę, bo dzięki tobie nauczyłam się kochać i przeżyłam piękne chwile swojego życia. Jestem ci za to wdzięczna, więc teraz przyszła kolej, bym mogła ci się za to odpłacić. Wiem, że wiąże nas silna więź, bo gdyby nie ona, nie przyleciałbyś po roku za mną do Polski. Wiem też, że jeżeli teraz zdecydujesz się być dalej ze mną, to przysporzę ci więcej zmartwień i cierpienia, dlatego chcę, byś zapamiętaj mnie zdrową i szczęśliwą. - Odwróciła głowę i skierowała ją w moją stronę. Miałem wrażenie, że nasze oczy znajdują się na tej samej linii. Uśmiechnęła się delikatnie.-  Proszę cię, nie utrudniaj tego jeszcze bardziej i rozstańmy się, jak dorośli ludzie. 

Znowu to samo. Kolejny raz myśli o wszystkich tylko nie o sobie. Chociaż ten jeden, jedyny raz mogłaby zachować się jak typowa egoistka i zatrzymać mnie przy sobie z całego serca. Ale to Kaoru, tego właśnie mogłem się po niej spodziewać. 

- Dobrze, skoro taka jest twoja decyzja.- Popłynęło z moich ust.  Zacisnąłem tak mocno dłonie w pięści aż wbiłem w skórę paznokcie. Byłem zdołowany i chyba nie końca zdawałem sobie z tego sprawę, na co się właśnie zgodziłem.

- Nie mam chyba nic już więcej do dodania. To, co chciałam, zostało powiedziane - usłyszałem. - Idź już sobie.

- Odwiedzę cię jutro.  

- Nie musisz - odparła. -  Mam prośbę, nie przychodź już tutaj więcej. 

Przysiągłbym, że serce na ułamek sekundy zamarło mi w piersi. 

- Kaoru, gdybyś czegoś potrzebowała, to zawsze... -  zacząłem.

- Proszę cię, nie mów już nic - wyszeptała. - Idź już. Jestem zmęczona i chcę odpocząć. Boli mnie głowa. 

Spojrzałem na nią ostatni raz ze łzami w oczach. Kaoru zaczęła płakać. Chciałem podejść do niej i mocno ją przytulić, ale wiedziałem, że to nie jest najlepszy pomysł. 

- Sayonara - powiedziałem przez łzy i wyszedłem. 

2 /skomentuj:

Anonimowy pisze...

Karolina! :c Przez ciebie się popłakałam, i jeszcze skończyłaś w takim momencie. :c
Raaany nawet nie wiem co napisać, ten rozdział jest bardzo wzruszający, nawet i bez tej piosenki. Po prostu takie emocje. Kaoru chyba zbyt pochopnie wyciąga wnioski, nie powinna tak szybko mówić mu tego żeby odszedł, że jedzie z Keiko do Polski. Głupia niech się zgodzi na tą operacje a nie...;( Biedny Kame i co on teraz zrobi? Krótki ten rozdział ci wyszedł, ale może i lepiej, bo nie wiem czy byłabym w stanie czytać dalej. Tak więc sprawiłaś że teraz będzie mi smutno ;(.
Ale czekam na ciąg dalszy, jestem ciekawa jak to będzie dalej.
Keiko^^

Kokoro-chan pisze...

Aby pobudzić szare komórki to działa kreatywnego, to stwierdziłam że skomentuje Ci rozdział xP
1) " Od poprzedniego postu minęło... 8 dni , ale teraz obiecuję, że nie będę robić aż takich długich przerw."- Osiem dni to jeszcze nie tak dużo. Ja na moim nic dodawała od listopada... Bo cierpię na brak czasu, a jak już mam ten czas to śpię...
2) "W weekend byłam spotkać się z Kokoro-chan <3. Przynajmniej poskromiła mojego lenia i przywróciła częściowo moją wenę do pracy, za co jej dziękuję ;p." Jak miło słyszeć, że tak działam na ludzi xD Chodź przyznam, że mnie chyba na początku poznać nie umiałaś, ale co się dziwić skoro wyglądał prawie jak żywy trup xP A i mam nadzieje, że prezent świąteczny ode mnie [szczególnie Rutinacea xD] Ci nada jeszcze większej weny do dalszego pisania xDD
3) Melodia- akurat słyszałam ją po konwencie, będąc lekko nie ogarniająca. I faktycznie pasuje do rozdziału. Z resztą on miał być smutny i taki wyszedł, więc teoretycznie powinnaś się z tego cieszyć ;]
4) Jeeee, siostry w fartuchach xD Miło, że motyw który wymyśliłyśmy w pociągu zagościł w tym rozdziale, bo on mi się mega podoba xD Ale to pewnie przez to, że go razem w pociągu wymyśliłyśmy xD
5) Doktorek xP Taki typowy doktor, dobrze go poopisywałaś xP
6) No tak, rozstanie z powodu choroby, to smutne rozstanie. I dobrze, że w takim momencie zakończyłaś ten rozdział ;] Mimo że ostatnimi czasy rozpieszczasz nas długimi, to taki krótki też się fajnie czytało ;]
7) Jeśli chodzi o zdjęcie Kame- przyznam że do momentu aż mnie uświadomiłaś, to nie zauważyłam że on tam płacze xD
8) To w sumie tyle ;] Nie wiem co jeszcze dodać. Jedynie powodzenia w pisaniu następnego rozdziału. I trzymaj tępo- bo ja wierzę w to, że do Nowego Roku skończysz tą część drugą ^.^
9) ;]

Prześlij komentarz