Image Hosted by http://kizunanonippon.blogspot.com

poniedziałek, 27 stycznia 2014

私の天国 (Watashi no tengoku)~ My heaven. Rozdział trzynasty: Od tej pory, będę twoimi oczami.

Cześć ~. W końcu po wielkich trudach i mękach, skończyłam pisać trzynasty rozdział. Wiecie, co? Trzynastka to serio jest pechową liczbą, bo kojarzę, że kiedy pisałam trzynasty rozdział pierwszej części opowiadania, to tak samo miałam problemy. Jednak mimo wszystko, znowu sobie poradziłam (chyba, tak myślę xD). Powiem wam, że to jest w sumie przedostatni rozdział, nie licząc oczywiście epilogu. Mam nadzieję, że tym, co czytają na bieżąco, ta 13-stka również Wam przypadnie do gustu, co cała reszta ;)).

Co prawda, wczoraj miałam wstawiać inną notkę. Jednak rozmyśliłam się i szybko doszłam do wniosku, że dzisiaj powinnam skończyć rozdział - jak widać, udało mi się ;p. Jeszcze chciałabym, podziękować Kokoro-chan, która podsunęła mi genialny pomysł z nalepkami na ścianę dla niewidomych. Sama bym na to nie wpadła, także wielkie dzięki za to ;].

   
♪♫♪ Anata ga Oshiete Kure ♪♫♪

私の天国  
(Watashi no tengoku)~ My heaven. Rozdział trzynasty: Od tej pory, będę twoimi oczami.

Nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, co będzie, jeżeli naprawdę wydarzy się ten czarny scenariusz. Po naszej ostatniej rozmowie, gdzie w końcu Kaoru przełamała się i postanowiła nigdzie nie wyjeżdżać, poszedłem od razu do jej prowadzącego lekarza. Bez obwijała w bawełnę, powiedziałem mu wprost, że chcę znać stan Kaoru. Doktor jak zawsze spojrzał na mnie nieufnie i mruknął coś z niechęcią niezrozumiałego pod nosem. Kiedy nasze spojrzenia skrzyżowały się na więcej niż kilka sekund, w jego wyrazie twarzy coś uległo zmianie. W momencie zmiękł i gestem dłoni wskazał na krzesło.

Nie zaliczyłbym tej rozmowy do przyjemnych. Wcale nie dlatego, że od samego początku doktor Endo wywołał u mnie negatywne uczucia, ani też dlatego, że on nie przepadał za mną. Wyraźnie dałem mu znać, że kiedy tylko Kaoru poczuje się lepiej, zabieram ją ze szpitala i będę chciał się nią zaopiekować. Na te słowa twarz mężczyzny nieco poszarzała.  Zmarszczki na czole i wokół ust wydały się być bardziej głębsze. Zmrużył oczy i odetchnął głośno. Chwilę mu to zabrało, nim w końcu odchrząknął i wyjaśnił mi, jak naprawdę mają się sprawy.

To, co usłyszałem z ust doktora Endo sprawiło, że skamieniałem. To nic, że wcześniej spędziłem noc na pogłębianiu wiedzy o chorobie Kaoru. Przeczytałem parę encyklopedii zamieszczonych w Internecie i odwiedziłem kilka for internetowych. Dowiedzieć się tego samego, co przedtem przeczytało się w sieci, było zupełnie innym odczuciem, niż usłyszenie tego bezpośrednio od specjalisty.

Byłem już poinformowany, że stan Kaoru będzie się pogarszał. Wiedziałem, że będą jej towarzyszyć dość silne bóle głowy, mdłości i nudności. Może też mieć zaniki pamięci, a w najgorszym wypadku może nawet dojść do utraty przytomności i do śpiączki. Przedtem nie chciałem dopuścić do siebie takich możliwości, dlatego starałem się myśleć tylko o tym, by jak najszybciej zabrać Kaoru do domu. Tyle, że słowa lekarza uświadomiły mi bolesną prawdę i w końcu przestałem bujać w obłokach. Zostałem ściągnięty na ziemię zbyt gwałtownie, więc zderzenie się z rzeczywistością było czymś, z czym nawet nie usiłowałem walczyć.

Przez cały następny tydzień nie radziłem sobie zbyt dobrze. Dni spędzałem w agencji, angażując się w pracę, jak nigdy wcześniej. Ze wszystkich sił usiłowałem nie myśleć o najgorszym, dlatego niekiedy nie wracałem do domu na noc. Mieszkanie bez Kaoru było dziwnie obce i nie potrafiłem znaleźć w nim dla siebie miejsca. Wieczorami bywałem u Kaoru, ale wizyty trwały nie więcej, niż dziesięć minut. Kaoru często podczas naszych rozmów zasypiała. Uśmiechałem się wtedy i ściskałem jej dłoń, życząc jej spokojnej nocy. Całowałem jej czoło na dobranoc i wychodziłem ze szpitala, udając się prosto do agencji.

W któryś późny wieczór na pracy przyłapał mnie Koki. Siedziałem wówczas nad nowym materiałem, który miałem przygotować do odcinka Going. Dochodziło do pierwszej w nocy. Byłem zmęczony i śpiący, ale dużo lepiej pracowało mi się, kiedy agencja świeciła pustkami. Praca wtedy nie szła mi najlepiej, jednak za wszelką cenę uparłem się, że skończę to jeszcze dzisiaj.

- Co ty, do diabła tutaj jeszcze robisz? - Nawet nie usłyszałem, jak drzwi się otworzyły. Koki podszedł do biurka i sprawnym ruchem wyrwał mi kartki. -  Nie przesadzasz czasem, pracoholiku? Wiesz, która jest godzina?

Westchnąłem głośno i odebrałem mu kartki. Rozłożyłem je z powrotem na biurku i utkwiłem w nich oczy.

- Chcesz się wykończyć?- Kontynuował dalej. - Bo wiesz, nie dużo ci brakuje. Jadłeś coś dziś w ogóle ?

-Yhym - mruknąłem od niechcenia, śledząc od początku moje wypociny. - Śniadanie, jeżeli cię to zadowoli.

Ująłem w dłoń długopis i skreśliłem nim pięć pierwszych linijek. Ten tekst nie miał żadnego sensu.

- Byłeś dzisiaj u Kaoru?

Dłoń mi zadrżała. Długopis upadł mi na podłogę.

- Nie - odchrząknąłem i schyliłem się, by go podnieść.

Koki skrzyżował dłonie. Oparł się o biurko i spojrzał na mnie z wyrzutem. Po chwili pokręcił głową i przeniósł spojrzenie na okno, gdzie rozprzestrzeniała się czarna nicość. Powiodłem wzrokiem w to samo miejsce i poczułem, że coś ścisnęło mnie za serce.

Odkąd Kaoru znalazła się w szpitalu, mrok stał się dla mnie przerażający. Zmrużyłem powieki i dojrzałem wychylającą się zza chmur ćwiartkę księżyca. Uśmiechnąłem się smutno i od razu moje myśli znalazły się przy Kaoru. Pewnie od kilku godzin już spała. Miałem tylko nadzieję, że śni o czymś przyjemnym. Nagle zapragnąłem ją zobaczyć, ale na odwiedziny tego dnia, było już zdecydowanie za późno. Żałowałem, że pochłonięty pracą, straciłem poczucie czasu i moja okazja na rozmowę z Kaoru przepadła. Uświadomiłem sobie, że moją dzisiejszą nieobecnością w szpitalu, sprawiłem jej przykrość. Skrzywiłem się nieznacznie, ale zaraz na mojej twarzy zagościł cień uśmiechu. Bowiem przypomniałem sobie promienną twarz Kaoru za każdym razem, kiedy wchodziłem do niej na salę i rzucałem krótkie "hej". Niekiedy celowo starałem się zachowywać cicho, by nie zdradzić swojej obecności w pomieszczeniu. Wówczas obserwowałem smutną i pozbawioną nadziei twarz Kaoru. Dzięki temu, wiedziałem już, że przy mnie zachowywała się zupełnie inaczej. To ja byłem dla niej głównym powodem, dla którego wciąż potrafiła ułożyć usta w uśmiechu. Lubiłem Kaoru opowiadać gafy Kokiego i Uedy, bo zawsze się śmiała. Tęskniłem za jej szczerym i dźwięcznym śmiechem, dlatego, kiedy przebywałem u niej, zmuszałem się do dobrego nastroju. Często żartowaliśmy i opowiadaliśmy sobie głupie, pozbawione sensu i treści historyjki. Czas spędzony z Kaoru był dla mnie czymś w rodzaju odprężenia. Dlatego między innymi chciałem, by ten czas dla Kaoru, był tym samym, co dla mnie.

- Kaoru niedługo zostanie wypisana - odezwał się w końcu Koki. - Myślałeś może nad zmianą układu mieszkania?

- Hm?

- No wiesz... Kaoru teraz nie widzi, więc pomyślałem, że może przydałoby się zrobić nieco przestrzeli w waszym mieszkaniu. Musi się jakoś swobodniej przemieszczać, prawda?

- Ach, no tak. - Potarłem dłońmi zmęczone oczy. - Nie pomyślałem nawet o tym.

Koki uśmiechnął się delikatnie. Odsunął się od biurka i wciągnął na siebie bluzę.

- Jeśli chcesz, mogę ci w tym pomóc. Jestem pewny, że Keiko i reszta również pomogą.

Mrugnąłem powiekami. Byli zbyt wyrozumiali dla mnie. Nie chciałem od nich żadnego współczucia. Obiecałem sobie, że sam wszystkim się zajmę, jednak Tanaka miał cholerną rację.

- Przepraszam za kłopot - wyrwało mi się. - Jestem do niczego, co?

Koki roześmiał się. Wziął białą teczkę z dokumentami i poklepał mnie po plecach.

- Daj spokój, od czego są w końcu przyjaciele? A teraz chodź, nic tu po nas. Odwiozę cię do domu. Musisz odpocząć, a przede wszystkim, w końcu pójść spać. Widziałeś siebie w lustrze? Wyglądasz jak chodzący trup. I powiem Keiko, aby cię nakarmiła, bo zdaję się, że przez ten tydzień straciłeś sporo na wadze. Wiesz, że Kaoru to by się nie spodobało, nie?

Wiedziałem, dlatego postanowiłem przemilczeć ten fakt.

- Co masz na myśli, mówiąc o zmianach w mieszkaniu?

Wyszliśmy na zewnątrz. Noc była chłodna, zerwał się wiatr. Skuliłem się w ramionach, gdyż miałem jedynie na sobie podkoszulek z krótkim rękawkiem. Dłonie wetknąłem w kieszenie dżinsów. Uniosłem głowę do góry i spostrzegłem na niebie kłębiące się ciemne chmury. Typowałem, że jutrzejszy dzień będzie deszczowy, dlatego zanotowałem sobie w pamięci, aby wziąć ze sobą coś ciepłego.

- Głównie chodzi mi o korytarz. Jest zbyt ciasny i za dużo macie tam mebli. - Koki wyciągnął kluczyki od samochodu. - Pozbyłbym się w nim przede wszystkim szafy na ubrania, bo zajmuje zbyt dużo miejsca. A, i salon. Urządziłbym go nieco inaczej, ale to zobaczysz, o co mi chodzi, jak się już za to zabierzemy, okey?

-Yhm, w porządku. - Zgodziłem się od razu. Nie miałem siły na protesty. Może akurat Koki ma dość dobry plan, na który w życiu bym nie wpadł ja?

- Niczym się nie martw, wszystko będzie dobrze. - Szeroki uśmiech na twarzy Kokiego sprawił, że bardzo chciałem w to uwierzyć. - Sprawę z mieszkaniem zostaw mi i reszcie. Ty tym czasem, masz za zadanie odpocząć i jutro odwiedzić Kaoru.

Tanaka znowu miał rację.

Zajął się wszystkim i wszystkiego też dopilnował. Koki wziął na siebie całą odpowiedzialność za przemeblowania mieszkania. Kiedy wróciłem następnego dnia ze szpitala, byłem zaskoczony. Nie sądziłem, że prace ruszą praktycznie z dnia na dzień. W życiu nie widziałem Kokiego czymś aż tak bardzo pochłoniętego. Prawie się roześmiałem, gdy zobaczyłem go w roboczych granatowych spodniach i w koszuli w kratkę. Za ucho miał założony ołówek i wyglądem przypominał jakiegoś kierownika budowlanego.

Na stole w salonie zauważyłem wyrysowany projekt swojego mieszkania. Przeanalizowałem go szybko i musiałem Kokiemu przyznać rację. Nie wiem, czy sam to wymyślił, czy ktoś mu w tym pomagał, ale nowy układ był praktyczny i dawał swobodę ruchu. Byłem ciekaw, jak zareaguje na to Kaoru, gdy już wróci ze mną domu. Nie zdradziłem jej żadnych szczegółów dotyczących pomysłu Kokiego. Chciałem, by uczynek Tanaki, był dla niej niespodzianką. Pragnąłem znowu zobaczyć na jej twarzy promienny uśmiech, a to, co dla nas robił Koki, był idealnym do tego powodem.

Z sypiali doszedł mnie donośny głos Karen i wybuch śmiechu Keiko. Najwyraźniej dobrze się bawiły przy zmianie wystroju mieszkania. Chwilę później przez salon przewinął mi się Maru i Taguchi wraz z kanapą. Rzucili w moją stronę wesołe "część". Junno nawet uniósł rękę, by mnie pozdrowić, ale kanapa wyślizgnęła mu się z rąk. Yuichi przeklął głośno i oboje się roześmiali. Pośpieszyłem im z pomocą i we trzech ustawiliśmy kanapę w nowym miejscu. Oczywiście według planu Kokiego.

Po zakończonej pracy, przeszedłem się po wszystkich pomieszczeniach. Nie przypuszczałem, że od tej pory moje mieszkanie zyska całkiem nowy wygląd. Podobało mi się to, co wymyślili moi przyjaciele, przede wszystkim, jak została urządzona sypialnia. Zawsze uważałem ten pokój za zbyt mały, ale odkąd stanąłem w progu, zaniemówiłem. Teraz było w nim więcej przestrzeni. Wydawało mi się nawet, że wpada do niego więcej światła, przez co zrobiło się dużo jaśniej i przytulniej.

Wróciłem do salonu, gdzie wszyscy się zebrali. Mieli na sobie już czyste ubrania i byli umyci. Ledwo się pojawiłem, a unieśli na mnie w oczekiwaniu oczy. Wiedziałem, że czekali na moją opinię. Jednak nie miałem pojęcia, co mógłbym im powiedzieć. Głos uwiązł mi w gardle, a łzy dusiłem w sobie. Byłem wzruszony i jednocześnie dogodnie im wdzięczny. Odwalili kawał solidnej roboty, więc żadne słowa nie były wstanie wyrazić tego, co czułem.

- Dziękuję - wydusiłem z siebie tylko tyle.

Koki zerwał się z kanapy i znalazł się przy mnie. Uśmiechnął się szeroko i poklepał mnie po ramieniu.

- Mówiłem, że wszystko będzie dobrze?

Roześmiałem się z trudem. Nie chciałem się rozkleić.

- Na co ci ten ołówek, hę? - Dałem mu sójkę w bok. - Może powinieneś pomyśleć nad zmianą zawodu, co?

- Hmm... Ty, to wcale nie jest głupi pomysł.

- Yoshi, może ktoś jest głodny? - Keiko zerwała się z fotela. Uśmiechnęła się triumfalnie, kiedy wszyscy przytaknęli. -  W takim razie, dobrze zrobiłam zamawiając pizzę.

Reszta wybuchnęła śmiechem, zaczęli o czymś żywo dyskutować. Usadowiłem się więc w fotelu w kącie. Udawałem, że jestem zainteresowany ich rozmową, dlatego dla pozorów przytakiwałem od czasu do czasu głową. Tak naprawdę myślami byłem daleko stąd i parzyłem już w wieczorne niebo.

Dzisiaj również pojawił się księżyc. Świecił jasno i prosto na mnie, jakby chciał dodać mi wsparcia. Po raz pierwszy od dwóch lat, wyobraziłem sobie, że tym satelitą może być Kaoru. Czułem, jak ta zamieniająca się powoli w nów ćwiartka księżyca bacznie mi się przyglądała. Pomyślałem, że być może Kaoru wysłała do mnie księżyc, by miał na mnie oko. Zabawne, ale właśnie taka myśl w tamtej chwili przyszła mi do głowy. Posłałem w jego stronę blady uśmiech, aby pokazać mu, że mam się dobrze. Gdzieś, w głębi siebie, wierzyłem, że ten niemy uśmiech dotrze do Kaoru. Nie chciałem, by dodatkowo przejmowała się jeszcze moim stanem. Dlatego dzisiejszemu unoszącemu się na niebie księżycowi, chciałem udowodnić, że jestem silny.

Tak naprawdę nie wiedziałem, co przyniesie jutro, ani następne dni. Nie byłem do końca pewny, czego mogłem się spodziewać, a czego obawiać. Jednak jedno wiedziałem na pewno. Że ci ludzie, którzy teraz byli ze mną, dawali mi siłę, wiarę i nadzieję. Otarłem pośpiesznie łzę z policzka. Byłem wdzięczny całej reszcie, że są tutaj teraz ze mną. Od tej pory, wiedziałem już, że zawsze mogę na nich liczyć, niezależnie od sytuacji. Byłem wdzięczny losowi, że obdarzył mnie tak ciepłymi ludźmi, jakimi byli moi przyjaciele. Ponoć nie bez powodu mówi się, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, prawda?


***

Otworzyłem najpierw jedno oko, potem drugie. Mrugnąłem po chwili powiekami i przysłoniłem twarz ramieniem. Słońce kuło w prost moje oczy. Przeciągnąłem się na łóżku i wyciągnąłem dłoń, w poszukiwaniu telefonu komórkowego. Znalazłem go pod poduszką. Mrużąc wciąż mocno powieki, spojrzałem na jego wyświetlacz.

Zerwałem się szybko z łóżka. Wciągnąłem na siebie dżinsy i pierwszą lepszą koszulkę. Wyciągnąłem z szafy jeszcze rozpinaną koszulę. Narzuciwszy ją na siebie, wybiegłem z sypialni. Uderzyłem stopą o próg, kiedy skacząc na jednej nodze, nakładałem skarpetkę. Skrzywiłem się i wpadłem do łazienki. W pośpiechu wyszczotkowałem zęby i poczesałem niedbale grzebieniem włosy. 

Raptem po pięciu minutach byłem gotowy już do wyjścia. Złapałem za kluczyki od samochodu, a w kieszenie upchałem telefon i portfel. Wychodząc z mieszkania o mało co nie rzuciłem się biegiem. Słyszałem jeszcze w korytarzu, jak Keiko krzyczy z kuchni, bym zjadł śniadanie, ale było już za późno. Zbiegałem właśnie ze schodów, chcąc jak najszybciej znaleźć się w samochodzie i być już w drodze do szpitala.

Dzisiaj w końcu Kaoru miała zostać wypisana. Nie mogłem doczekać się tego dnia, a kiedy wreszcie on nadszedł, zaspałem. W nocy nie potrafiłem zasnąć, byłem zbyt bardzo podekscytowany. Wierciłem się w pościeli z boku na bok. Słyszałem, jak za oknem pada deszcz. Rażące błyskawice przecinały co kilka sekund niebo. Z kuchni dobiegało mnie denerwujące tykanie ściennego zegara, a w zlewie kapała woda. Wszystko to mnie drażniło a zarazem rozpraszało. Kilka razy zmuszałem się do snu, ale mimo że byłem zmęczony, nie odczuwałem senności. Potem zrezygnowałem i leżąc na plecach, wpatrywałem się w ciemny sufit.

Po moim umyśle przeplatały się różne dziwne myśli. Starałem sobie wyobrazić kilka opcji, gdy już Kaoru wróci do mieszkania. Przypominałem sobie, jak do tej pory wyglądało nasze wspólne życie. Chwile, które były nam dane wspólnie spędzić. Wypad w góry, a potem urlop nad morzem. Uśmiechnąłem się, w sercu poczułem ciepło. W pewnym momencie, zacząłem być atakowany przez myśli, jak od tej pory będziemy sobie radzić. Fakt, Kaoru utraciła wzrok, a ja dość często zapominałem o tym istotnym szczególne. Upłynęły już dwa tygodnie od nieszczęśliwego wypadku, a ja wciąż nie potrafiłem przyjąć tego do wiadomości, że Kaoru jest chora. Na chwilę sparaliżował mnie strach. W moim umyśle znalazły się słowa doktora Endo. Przeanalizowałem raz jeszcze objawy krwiaka mózgu i ciężko mi było przyznać nawet przed samym sobą, że miałem obawy. Bałem się, że nie dam rady udźwignąć tego ciężaru. Kochałem Kaoru, więc patrzenie codziennie, jak zmaga się z chorą, nie będzie dla mnie przyjemnym widokiem. Jednak musiałem być silny, przede wszystkim dla niej. Pragnąłem być przy Kaoru, dlatego ubiegłej nocy przyrzekłem sobie, że nieważne jak ciężką drogę zgotował dla nas los, będę dla niej oparciem.

Dojechawszy na szpitalny parking przekląłem pod nosem i uderzyłem pięścią w kierownice. Kręcąc się w kółko, nie znalazłem żadnego wolnego miejsca. Wycofałem i zaparkowałem dziesięć minut piechotą od szpitala. Dalszą drogę pokonałem biegiem, więc w szpitalu byłem w przeciągu pięciu minut. Wpadając do hallu, spostrzegłem, że żadna z wind nie była czynna. Nie miałem czasu, by czekać na którąś z nich, więc rzuciłem się na klatkę schodową, pokonując po dwa stopnie na raz. Najwyraźniej dzisiejszy dzień nie należał do mnie.

Zmachany wbiegłem do sali Kaoru i od razu stanąłem w progu.

Kaoru siedziała na łóżku. Miałem wrażenie, że wpatruje się w białą ścianę po przeciwnej stronie. Już nie miała na sobie szpitalnej koszuli, tylko dżinsy i zieloną koszulkę z krótkim rękawem. Na jej ramionach dostrzegłem drobne ukłucia po igłach. Dłonie spoczywały na kolach, lekko drżały, jakby z obawy. Włosy miała zebrane wszystkie do tytuły i upięte w koński ogon. Parę kosmyków okalały łagodnie jej policzki, zwijając się w drobne loki. Gruby opatrunek został zastąpiony jedyne opaską, którą miała na czole.

Pielęgniarka, która właśnie pakowała jej torbę, odwróciła się w moją stronę. Uśmiechnęła się delikatnie, po czym skinęła głową. Odwzajemniłem ukłon.

- Przepraszam za spóźnienie. - Powiedziałem. Kaoru drgnęła na mój głos i chwilę później zobaczyłam na jej twarzy upragniony uśmiech. Od razu ruszyłem w jej stronę. - Może to głupio zabrzmi, ale zaspałem. Przepraszam.

Roześmiała się. Wyciągnęła rękę w moją stronę i ujęła moją dłoń.

- A już myślałam, że może zmieniłeś zdanie.

- Nawet nie żartuj. - Też się roześmiałem. Pochyliłem się nad Kaoru i pocałowałem ją w policzek. Przyciągnęła mnie do siebie i mocno objęła. - To jak, gotowa?

- Yhm, chyba tak. - Usłyszałem wahanie w jej głosie. Czyli nie ja jeden byłem dzisiaj skrępowany.

Odsunąłem się od Kaoru. Z uśmiechem jej się przyjrzałem. Na policzkach rysowały się drobne rumieńce. Siniaki pod oczami zniknęły. Cieszyłem się, że wygląda tak dobrze. Potem zajrzałem jej w oczy. W nich ujrzałem odbicie własnej twarzy. W tych na pozór pustych oczach, widziałem źródło życia. Któregoś dnia zgaśnie, ale na razie istnieje. Kaoru uśmiechnęła się ciepło. Dotknąłem delikatnie ciepłego jej policzka. Westchnęła cicho i wtuliła twarz w moją dłoń.

- Spakowałam rzeczy Kaoru - powiedziała pielęgniarka. - Długo pana nie było, więc...

- Bardzo pani dziękuję - odparłem z wdzięcznością. - No to co, czas do domu, hm? - zwróciłem się Kaoru.

Wziąłem torbę od pielęgniarki i zarzuciłem ją na ramię. Kaoru w ten czas podniosła się z łóżka. Zrobiła pierwszy niepewny krok, jej twarz zabarwiła się wahaniem. Podszedłem szybko do niej i ująłem ją za rękę.

- Dziwne uczucie... Chcesz iść, ale nawet nie wiesz gdzie. Chyba minie trochę czasu, nim znowu zacznę ufać własnym nogą.

Coś złapało mnie za serce. Jakaś zimna łapa, od której przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Kaoru kurczowo ściskała mnie za rękę. Tak mocno, jakby się bała, że jeszcze chwila, a spadnie w czarną otchłań nicości.

- Ale chyba mi wystarczająco ufasz. - Bez chwili wahania porwałem Kaoru na ręce. -  Nie bój się. Przy mnie nie grozi ci żaden upadek.

Zarumieniła się jeszcze bardziej. Objęła mnie mocniej rękami za szyję i skryła twarz w głębieniu mojego ramienia.

- Przepraszam - wyszeptała. - Sprawiam ci tyle kłopotów.

Westchnąłem cicho. Przemilczałem ten fakt. Nie chciałem kolejny raz zaczynać tej konfrontacji i wysłuchiwać, że jest dla mnie ciężarem. Wtuliłem ją mocniej w siebie. Poprawiłem torbę na ramieniu i podziękowałem siostrze Misaki za wszystko, co do tej pory zdołała zrobić dla Kaoru. Pielęgniarka na pożegnanie skinęła mi głową. Na koniec dodała, że gdyby coś się działo, to żeby się nie wahać, tylko zadzwonić do niej. Podała mi nawet swoją wizytówkę. Podziękowałem jej i wetknąłem kartonik papieru do tylnej kieszeni dżinsów.

- Teraz będziesz mnie nosić na rękach? - Kaoru odezwała się dopiero wtedy, gdy pomogłem jej wsiąść do samochodu. Zapiąłem jej pas i obszedłem samochód.

- Wolałbym. Przynajmniej mam pewność, że w moich ramionach nic ci nie grozi - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Przekręciłem kluczyk w stacyjce. Kaoru wydobyła z siebie ciche westchnięcie. Oparła się o fotel i odwróciła głowę w przeciwnym do mnie kierunku.  - Wszystko w porządku? - Zaniepokojony dotknąłem jej dłoni. - Kaoru?

- Zastanawiam się, co teraz będzie... z Ayumi.

- Jeżeli chodzi o nią, to spokojnie. Johnny już zwolnił ją dyscyplinarnie z pracy. Teraz odpowie za to, co ci zrobiła.

- Yhm, może i masz rację, ale z tego co mi wiadomo, to nikt nie wie, gdzie ona teraz jest.

Skamieniałem. Byłem przekonany, że do Kaoru niedoszły wieści o zniknięciu Ayumi. Kobieta dosłownie rozpłynęła się w powietrzu zaraz po tym, jak zepchnęła Kaoru ze schodów. Z agencji nagle zniknęły jej wszystkie osobiste rzeczy. Mieszkanie służbowe policja zastała puste, a rodzina i znajomi nie mieli bladego pojęcia, gdzie może przebywać Ayumi. Numer, z którego zawsze korzystała, okazał się być nieaktualny. Jednym słowem, jej poszukiwania było można idealnie porównać do szukania igły w stogu siana.

- Ciebie nie skrzywdzi. - Ścisnąłem mocniej dłoń Kaoru. - Nie pozwolę na to, rozumiesz?

- Już kiedyś to słyszałam - odparła. - Przepraszam, nie powinnam była tego mówić. Po prostu...

- Wiem, że się boisz. Masz do tego prawo. Wiele razy już zawiodłaś się na mnie. Gdybym wtedy nad morzem, nie prosił cię o powrót do agencji, nic złego by się nie wydarzyło. Nienawidzę siebie za to, bo z mojej winy teraz tak cierpisz. Co ja sobie w ogóle wyobrażałem? Od pewnego czasu miałaś złe przeczucia, a ja zlekceważyłem je.

Słowa Kaoru dotknęły mnie dogłębnie, ale z drugiej strony, wiedziałem, że miała rację. To też mnie bolało. Tak naprawdę nic nie robiłem w celu, by ją chronić. Z mojej strony za to było dużo niepotrzebnego gadania, pustych obietnic i zapewnień.

- Nie obwiniaj siebie za to, słyszysz? - Kaoru poprawiła się w fotelu. Odwróciła się twarzą do mnie. Miała szkliste oczy, ale usta uśmiechały się. Pochyliła się nade mną i objęła mnie mocno. - Nie chcę byś w ogóle tak myślał. Najwyraźniej tak miało być. Poza tym, nic mi nie jest, prawda? Jestem tutaj, może nie całkiem zdrowa, ale wciąż żyję. Nie wspominajmy już o Ayumi, chciałabym o niej zapomnieć w miarę możliwości.

- To nie będzie wcale takie proste. Przez nią tyle złego nas spotkało.

- Wiem, ale pomyśl o tym w inny sposób - powiedziała łagodnie. - Może i jej czyny były pozbawione skrupułów, ale czy to nie dzięki nim zrozumieliśmy, ile dla siebie znaczymy?

No tak... I znowu musiałem się z nią zgodzić. Tylko nie mogłem pojąć, dlaczego kosztem życia Kaoru byłem zmuszony do uświadomienia sobie aż tylu rzeczy, które były dla mnie najważniejsze w życiu. To nie było fair. Los dawał mi potężne ciosy, po których zdołałem się podnieść jedynie dzięki osobie, którą w tej chwili trzymałem w ramionach. Nie potrafiłem i nie chciałem myśleć, co będzie, jeżeli kiedyś nadejdzie ten dzień i nikły płomień życia, który jeszcze wciąż tkwił w tym ciepłym ciele, zgaśnie na zawsze.

Kaoru miała rację. Była tutaj, ze mną. I co najważniejsze, wciąż żyła. Mogłem wyraźnie poczuć jej bicie serca. Usłyszeć cichy oddech i śmiech. To wystarczało, by być szczęśliwym.

- A właśnie... - Kaoru coś sobie przypomniała. - Musimy podjechać jeszcze do apteki po lekarstwa. Misaki włożyła receptę na wierzch torby.

Przytaknąłem i ucałowałem jej czoło. Spojrzałem jeszcze raz na Kaoru. Wydawała się już bardziej wyluzowana. Miała zamknięte oczy i nieśmiało uśmiechała się. Odwzajemniłem ten uśmiech, choć wiedziałem, że Kaoru go nie zobaczy. Wypuściłem jej dłoń z uścisku, wcisnąłem sprzęgło i wyjechaliśmy na główną ulicę.


***

Całe szczęście nie było korków, więc wykupienie leków dla Kaoru nie trwało zbyt długo. Chciałem namówić ją na spacer po parku, gdyż pogoda była słoneczna, a dzięki nocnej burzy, nie było upałów. Jednak Kaoru nie dała się przekonać. Nie naciskałem więcej. Potrzebowała czasu, by oswoić się z nową sytuacją. Potem stwierdziłem, że spacer to jednak nie był najlepszym pomysłem, aby Kaoru w końcu mogła się przełamać i znowu poczuć się pewniej na własnych nogach.

- Witaj z powrotem w domu - powiedziałem, kiedy znaleźliśmy się w mieszkaniu.

Kaoru wyswobodziła się z moich objęć i stanęła na własnych nogach. Chyba dużo pewniej czuła się w znanych jej miejscach, bo wyciągnęła przed siebie dłonie i zrobiła dwa kroki na przód. Zatrzymała się po chwili i zmarszczyła mocno brwi.

- Hm? Coś nie tak? - Odłożyłem klucze na półkę i przyjrzałem się uważniej Kaoru.

- Właściwie to nie wiem, ale zdaje mi się, że w mieszkaniu jest... nieco inaczej.- Wzruszyła ramionami i zrobiła kolejne kroki. - Czy przypadkiem w tym miejscu nie powinna stać szafa?

Roześmiałem się. A więc o to chodziło.

- Spostrzegawcza jesteś. Tak, masz rację, powinna tutaj być, ale jej nie ma.

- Jak to, nie ma?

- Niespodzianka od Kokiego i całej reszty - powiedziałem w końcu. - Koki uparł się jak osioł, że potrzebujemy zmian w mieszkaniu, byś mogła swobodnie tu się poruszać. Reszta pochwyciła jego pomysł, no więc, nie miałem nic do gadania.

Dostrzegłem na policzku Kaoru łzę. Chyba się wzruszyła. Zresztą nie miałem co się jej dziwić. Tydzień temu, gdy zobaczyłem wykończone mieszkanie, czułem dokładnie to samo.

- To naprawdę jest bardzo miłe. Pewnie dużo trudu w to włożyli. Szkoda, że nie mogę zobaczyć, jak teraz tu jest.

Podszedłem do Kaoru i przytuliłem ją.

- Nie myśl o tym. Tak naprawdę niewiele zmienili. No, jedynie wziąć pod uwagę, że teraz mamy tutaj więcej miejsca i jest mniej ostrych przedmiotów. Nie byłem do końca przekonany, czy dobrze robią.

- Hm, dlaczego?- Kaoru oparła głowę o moje ramię.

- Bo znałaś dobrze to mieszkanie, prawda? - Uśmiechnąłem się. Delikatnie gładziłem jej plecy. - Wiedziałaś, co gdzie się znajduje, dlatego trochę się bałem, że przewrócą nam mieszkanie do góry nogami. Nie chciałem, byś teraz czuła się zagubiona w miejscu, gdzie zawsze byłaś bezpieczna.

- Moim jedynym bezpiecznym miejscem, są twoje ramiona - wyszeptała.

Zrobiło mi się lżej na sercu, kiedy to od niej usłyszałem.

-  Zmęczona?

Potaknęła głową, więc znowu wziąłem ją na ręce. Kaoru zaśmiała się i wtuliła się mocno we mnie. Zaniosłem ją do sypialni i delikatnie ułożyłem na łóżku.

- Skąd tu nagle tyle poduszek? - Wciąż się śmiała. - Czy wy przypadkiem nie przesadzacie? Nie jestem ze szkła.

- Może i nie, ale ja chcę byś naprawdę tu czuła się bezpieczna. - Przysiadłem na brzegu łóżka i ująłem ją za dłoń. - Teraz trzeba szczególnie uważać na twoją głowę, więc bądź tak miła i nie śmiej się z tych poduszek, dobrze?

Kaoru kiwnęła głową i udała powagę. Roześmiałem się, przez co mnie skarciła. Poprawiła poduszki i ułożyła się wygodniej. Westchnęła cicho i przymknęła powieki.

- Powinnaś odpocząć - powiedziałem cicho. - Zdrzemnij się, a ja za ten czas przygotuję ci coś dobrego do jedzenia.

Nie puściła mojej dłoni, kiedy podnosiłem się z łóżka.

- Poleżysz chwilę ze mną? - poprosiła. - Nie jestem jeszcze aż tak bardzo głodna. Jak zasnę, to wtedy coś ugotujesz.

Nie musiała wcale długo mnie przekonywać. W zasadzie, byłem strasznie jej uległy.

Ledwo ułożyłem się, Kaoru przysunęła się i objęła mnie. Przyciągnąłem ją bliżej siebie, otaczając ramionami. Kaoru skuliła się na łóżku i ułożyła dłonie ma moim torsie. Okryłem ją kołdrą i musnąłem ustami jej policzek. Po chwili zasnęła.

Nie chciałem jeszcze wstawać, więc leżałem i tuliłem do siebie Kaoru. Czułem wielką ulgę, że w końcu mam ją przy sobie. Już nie musiałem martwić się, co się z nią dzieje. Była w domu razem ze mną, pod moją opieką. To wystarczało, by dać ukojenie mojemu sercu.

Przygotowałem dla Kaoru ramen i gorącą czekoladę na deser. Kiedy wróciłem z powrotem do sypialni z tacą, Kaoru wciąż spała. Spojrzałem na zegarek. Minęły cztery godziny, odkąd zasnęła. Trochę się zaniepokoiłem, więc dla pewności sprawdziłem, czy oddycha. Odetchnąłem, kiedy zaobserwowałem spokojne ruchy jej klatki piersiowej. Skarciłem siebie w duchu za takie czarne myśli. Potrząsnąłem dodatkowo głową, by pozbyć się ich całkowicie z umysłu. Postawiłem posiłek na stolik nocny z nadzieją, że zbyt szybko nie wystygnie i przysiadłem w fotelu.

Długo nie musiałem czekać, bo raptem po kilku minutach, Kaoru przebudziła się. Wyglądała na lekko zdezorientowaną i szukała mnie dłonią. Podniosłem więc się z fotela i położyłem dłoń na jej dłoni.

- Jestem - powiedziałem cicho. - Jak się spało?

- Dobrze.

Pomogłem jej usiąść. Pod plecy dałem jej poduszkę.

- A gdzie Keiko? - zapytała nagle.

Podrapałem się po głowie.

- No cóż... Jeszcze nie wróciła.

- Yhym - mruknęła smutno. -  A gdzie poszła?

Czułem się coraz bardziej zakłopotany. Sięgnąłem po tacę i odchrząknąłem cicho.

- No dobra, zdradzę ci tylko tyle, że to kolejna niespodzianka. - Mało brakowało, a bym się wygadał. - W każdym bądź razie, niedługo się przekonasz, o co chodzi. A teraz zjedz coś, póki jest ciepłe.

Z początku Kaoru była przeciwna, bym ją nakarmił, ale kiedy wzięła łyżkę do ręki i nabrała zupy, od razu zrezygnowała. Musiała czuć się paskudnie z myślą, że nie jest wstanie zrobić w większości prostych i podstawowych czynności, z którymi radziła sobie w codzienności.

- Lubię, kiedy gotujesz - rzuciła radośnie, kiedy wszystko zjadła i podałem jej kubek z czekoladą. Całe szczęście, że w domu znalazłem słomki. - Mhm, oishī.

-Za bardzo mi pochlebiasz - roześmiałem się. - Zdecydowanie preferuję twoją kuchnię, ale skoro twierdzisz, że moja nie jest taka zła, to myślę, że jakoś wyżyjemy z mojego gotowania.

- Oj, o to z pewnością nie musimy się martwić.

Odstawiłem miskę na tacę i zapaliłem lampkę. Za oknem powoli zmierzchało. Faktycznie Keiko z Nakamru dość długo nie wracali. Zdawałem sobie sprawę, że mogą mieć problem ze znalezieniem czegoś takiego, ale oni we dwóch uparli się, że jest to niezbędne Kaoru. Nie chciałem, by zrobiła sobie jakąkolwiek krzywdę w domu, więc chcąc czy nie chcąc, zgodziłem się, by wybrali się na te zakupy.

- To na co masz teraz ochotę? - zapytałem. Poprawiłem kołdrę Kaoru na kolanach i ująłem jej dłoń w swoje.

Policzki zapłonęły jej rumieńcami. Uśmiechnęła się nieśmiało.

- W zasadzie, to myślałam nad wzięciem kąpieli.

- Żaden problem, pomogę ci. - Przejechałem kciukiem po wierzchni jej dłoni.

- Wolałabym... spróbować sama. - Powiedziała ze skrępowaniem.

- W porządku. To chociaż pozwól siebie zaprowadzić do łazienki, co?

- Yhm, na to się mogę zgodzić. - Wyplątała się z pościeli. - Wyciągnąłbyś mi piżamę?  Powinna być w torbie.

Podniosłem się z łóżka. Schyliłem się po torbę. Już miałem ją rozsuwać, kiedy przyszło mi coś innego do głowy. Podszedłem do szafy i wyjąłem z niej podkoszulek, który jakiś czas temu podarowałem Kaoru, kiedy dręczyły ją koszmary. Zanotowałem w pamięci, że później włączę pralkę i rzucę do niej szpitalne rzeczy Kaoru.

 - Mam - odezwałem się zadowolony. Chciałem znowu wziąć Kaoru na ręce ale zaprotestowała.

- Nie możesz przez cały czas nosić mnie na rękach - powiedziała rozbawiona. - Znam dobrze nasz układ mieszkania, więc chcę sama pokonać ten krótki odcinek do łazienki. Możesz jedynie mi w tym pomóc, ale pod żadnym pozorem, nie możesz mi tego ułatwiać. W przeciwnym razie, strach na zawsze mnie pokona i będę zależna tylko od ciebie. A tego nie chcę, dlatego chcę już teraz, krok po kroku uczyć się samodzielności. Przecież nie zawsze będziesz przy mnie, prawda? - Wyciągnęła do mnie dłoń. - I tak dużo już dla mnie robisz, nie uważasz? Jestem ci za to naprawdę wdzięczna. Dziękuję.

Idąc do łazienki, Kaoru dokładnie badała drogę, dotykając ścian. Stąpała powoli, by przyswoić sobie każdy krok. Starała się zapamiętać, gdzie jest próg naszej sypialni, a kiedy należy skręcić. Jak rozróżnić wejdzie do łazienki od pokoju Keiko. Mimo, że mocno ściskała mnie za rękę i wyczuwałem w niej niepewność, radziła sobie doskonale. Nie mogłem się jedynie doczekać, kiedy Keiko wraz z Maru wrócą ze swoim genialnym pomysłem. Wtedy Kaoru będzie mogła bezpiecznie i samodzielnie poruszać się po mieszkaniu, a póki co, to było dla mnie najważniejsze.

W łazience wszystko przygotowałem dla Kaoru, by najpotrzebniejsze rzeczy miała praktycznie na wyciągnięcie ręki. Dla pewności, ułożyłem jej dwa ręczniki w tym samym miejscu, gdyby czasem jeden wymsknął jej się z ręki. Na umywalce położyłem jej szczoteczkę do zębów i odkręciłem pastę, by nie musiała już z nią się siłować.

- No i chyba tutaj kończy się moja pomoc - powiedziałem. - Gdybyś czegoś potrzebowała, lub coś się działo, to pamiętaj. Masz mnie zawołać, dobrze?

- Kochanie, to tylko wzięcie prysznica. Nie wybieram się na żadną wojnę, poradzę sobie.

- Wiem -  odparłem. - Ale mimo wszystko...

 Znowu było mi dane usłyszeć jej śmiech.  

- Dobrze, już dobrze, już idę - westchnąłem zrezygnowany.

- Nie martw się. - Po chwili spoważniała. - Daję słowo: jak coś się będzie dziać, wołałam cię natychmiast.

Po tych słowach wyszedłem z łazienki. Oparłem się o drzwi i odetchnąłem głośno. Skrzyżowałem ramiona i zamknąłem oczy. Po chwili usłyszałem jak coś upadło Kaoru i ciche jej przekleństwo. Chciałem już zareagować, ale dobrze wiedziałem, że prędzej czy później, Kaoru będzie musiała sobie radzić w tym stanie. Byłem świadom, że moje postępowanie jest niewłaściwe. Niańczenie Kaoru w niczym jej nie pomoże, tylko jeszcze bardziej wszystko jej utrudni. Nie miałem nic przeciwko, aby uczyła się samodzielności, ale mój strach o nią był niewyobrażalny.

Obiecała, że mnie zawołała, więc skoro jeszcze do tej pory tego nie zrobiła, to wszystko musiało być w porządku. Mimo tego, nie byłem wstanie pozbyć się z przed oczu obrazu, jak Kaoru uderza głową o ostry kant umywalki. Wzdrygnąłem się na samą myśl. Z jej głową nie było żartów. Od jednego, nawet drobnego uderzenia, które dla przeciętnego człowieka jest niczym, dla Kaoru może być powodem do śpiączki, a w najgorszym wypadku może spowodować krwotok i śmierć. Może z pozoru moja troska o nią była dość śmieszna, ale słowa doktora Endo uczuliły mnie na bezpieczeństwo Kaoru.

- Kame - drgnąłem jak opatrzony na wołanie Kaoru.

- Co się stało?

Wszedłem od razu do łazienki. Zauważyłem klęczącą Kaoru na chłodnych płytkach. Na sobie miała jedynie ręcznik.

- Strąciłam przez przypadek szczoteczkę do zębów - wyjaśniła drżącym głosem. - Nie mogę jej znaleźć.

Teraz już rozumiem to przekleństwo, które wyrwało jej się z ust. Rozglądnąłem się po łazience i od razu spostrzegłem przy kabinie prysznicowej czerwoną szczoteczkę. Podniosłem ją od razu i odłożyłem na umywalkę.

- Sytuacja opanowana. - Kucnąłem przy Kaoru. - Ty drżysz, nic ci nie jest?

- Trochę spanikowałam, kiedy wyszedłeś - przyznała po dłuższej chwili. - Chyba jednak nie poradzę sobie, jak to wcześniej zakładałam. Ta ciemność jest naprawdę strasznie przerażająca. Nie potrafię się sama w niej odnaleźć. Miałam wrażenie, że się duszę, dlatego oparłam się o umywalkę, no i przez przypadek upadła mi ta nieszczęsna szczoteczka. Ale już jest okey, naprawdę...

Nie mówiła szczerze. Zdradzał ją łamiący głos i drżące ramiona. Pewnie nie chciała przyznać się do słabości, rozumiałem ją.

- Już dobrze- szepnąłem.

- Nie. Nic nie jest dobrze i nie będzie. - Była bliska płaczu. - Boję się nawet stanąć na własnych nogach, a co dopiero stanąć pod śliskim prysznicem. Tak naprawdę nie wiem, gdzie jestem. Jestem zdezorientowana i przerażona. Czuję się, jakbym znajdowała się nad jakąś cholerną przepaścią. Nieważne, w którą stronę zrobię krok, to wciąż boję się potknięcia i upadku.

Wypuściłem gwałtownie powietrze z płuc i bez jakichkolwiek słów przytuliłem Kaoru do siebie. Przypomniałem sobie jej wcześniejsze słowa, które wypowiedziała w korytarzu. Skoro tylko w moich ramionach potrafiła czuć się naprawdę bezpieczna, to chciałem by i tym razem znalazła schronienie w swoim azylu. 

- Pomożesz mi? - spytała po chwili już nieco opanowana.

- Oczywiście. - Uśmiechnąłem się. Pogładziłem lekko jej włosy. - Już wcześniej się oferowałem na pomoc, ale mnie zbyłaś.

Stanęliśmy razem w kabinie prysznicowej. Kaoru od razu wpadła w moje ramiona. Wciąż była spięta. Czułem wyraźnie napięte jej mięśnie ramion i karku, dlatego delikatnie gładziłem jej plecy, by choć trochę się rozluźniła. Kurczowo ściskała mnie za szyję i przyciskała policzek do mojego ramienia.

Wciągnąłem nas pod strumień ciepłej wody. Kaoru westchnęła cicho i w końcu mogłem poczuć, jak rozluźnia mięśnie.

- Naprawdę tylko w moich ramionach czujesz się tak bezpiecznie? - szepnąłem jej w ucho.

- Yhym.

- W takim razie, mogę cię już nigdy z nich nie wypuszczać.

- To nie wypuszczaj. - Usłyszałem w odpowiedzi.

Ująłem w dłoń mokry jej kosmyk włosa i nawinąłem go na palec.

- Wiesz, kiedy zobaczyłem, jak Ayumi cię spycha z tych schodów, przeraziłem się. W pierwszej chwili nie miałem pojęcia, co zrobić. Z jeden strony, miałem ochotę rozprawić się z nią, ale z drugiej... ty leżałaś... tam na dole... Nie oddychałaś. Gdy zobaczyłem twoją krew na swoich rękach... Myślałem, że naprawdę cię straciłem.

- Wiem. - Objęła mnie mocniej. - I wiem też, że życie głównie zawdzięczam Kokiemu. Lekarz o wszystkim mi powiedział. Gdyby nie on, nie stałabym teraz tutaj przed tobą i byś mnie nie przytulał. O to też się nie obwiniaj, wpadłeś w panikę. Gdybym znalazła się na twoim miejscu, a ty na moim... zrobiłabym dokładnie to samo, co ty.

- Ale z pewnością byś nie okazała się takim tchórzem jak ja - prychnąłem. - Jestem na sto procent przekonany, że mimo wszystko, byś próbowała mnie ratować.

- Tego nie wiesz na pewno, więc nie gdybaj. - Dotknęła nosem mojego karku. - Nie chcę, by coś podobnego do mnie cię spotkało. I szczerze mówiąc, nie chciałabym sprawdzać, jak w podobnej sytuacji, bym się zareagowała.

- Wiele razy zachowałaś zimną krew w odróżnieniu do mnie. Potrafiłaś trzymać rękę na pulsie nawet wtedy, gdy naprawdę było źle. Więc proszę cię, nie mów mi teraz, że gdybym to ja znalazł się na twoim miejscu, ty byś od razu, po sprawdzeniu tętna, usiadła pod ścianą i zaczęła snuć najczarniejsze myśli.

- No nie - przeciągnęła pierwsze słowo w rozbawieniu. - Starałabym się ratować ciebie w każdy, możliwy sposób. Choćbym miała ci połać z pięć żeber moim masażem serca, to nie zawahałabym się. A wiesz dlaczego? Bo żebra zawsze się zrosną, a w przywróceniu do akcji serca, nie ma na to aż tyle czasu.

- Poważnie? - Zadrżałem na jej słowa. Szkoda, że ja wcześniej o tym nie pomyślałem.

- Yhm, poważnie.

Odsunęła się delikatnie ode mnie. Spojrzałem w jej oczy. Uśmiechnęła się do mnie w taki sposób, jakby doskonale wiedziała, że w tej chwili nasze oczy znajdują się na tej samej linii. Odwzajemniłem szczerze uśmiech i ująłem jej twarz w obie dłonie. Dotknąłem czołem jej czoła. Otarłem się swymi wargami o jej wargi. Kaoru westchnęła cicho i rozchyliła usta. Pocałowałem ją najdelikatniej i najczulej, jak tylko potrafiłem. Od razu mój pocałunek został przez Kaoru odwzajemniony. Naprała nieco mocniej na moje wargi i pogłębiła pocałunki.

Zaniosła się głośnym westchnięciem, kiedy nasze usta oddaliły się od siebie zaledwie na parę centymetrów. Uchyliwszy powieki, dostrzegłem w jej oczach łzy. Zmrużyła mocno powieki, po chwili je zamknęła, ale zaraz znowu je otworzyła i mrugnęła nimi kilkokrotnie.

- Wszystko w porządku? - Kciukiem otarłem cieknącą łzę z jej policzka.

Uniosła z powrotem na mnie oczy.

- Sama nie wiem - wyszeptała, starając się rozszerzyć powieki. Chwilę później jej dłoń spoczęła na moim policzku i przejechała lekko palcami po moich ustach.

Skrzywiła się nagle, zacisnęła mocno powieki i syknęła cicho. Dotknęła dłonią tylnej części głowy. Poczułem, jak miękną jej kolana, więc złapałem ją mocno w ramiona.

- Kaoru? - Wystraszyłem się nie na żarty. - Co się stało?

Mimo grymasu wyrysowanego na twarzy dostrzegłem także u niej uśmiech. Nie wiedziałem, o co chodzi. 

- Nie jestem pewna, ale chyba przez tę krótką chwilę widziałam cię - powiedziała z przejęciem. - To było... dziwne. Otworzyłam oczy i nagle zobaczyłam światło. To stąd te łzy, moje oczy najwyraźniej przyzwyczaiły się już do ciemności. - Kiedy znowu ująłem twarz Kaoru, wiedziałem już, że mnie nie widzi. Poznałem to po jej wyrazie twarzy. - Lekarz poinformował mnie, że może dojść do czegoś takiego, ale nie spodziewałam się, że to wydarzy się naprawdę.

Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Zaskoczyła mnie. Czułem szczęście, a jednocześnie zawód. Pragnąłem, by znowu widziała jak kiedyś.

- No dobrze, a te bóle? - Serce wciąż łomotało mi głośno w piersi. Ze strachu i z euforii. - Zbladłaś. Na pewno wszystko jest w porządku?

-Yhym, ale jednak radziłabym ci trochę zadbać o siebie - wyszczerzyła się w uśmiechu. - Masz podkrążone oczy i wyglądasz na strasznie zmęczonego. Poza tym, skóra na twoich kościach policzkowych sprawia wrażenie, jakby z nich zwisała. Schudłeś Kame. Od razu to wyczułam, ale nie chciałam drążyć tego tematu. Nie przejmuj się aż tak bardzo moim stanem. Nic mi nie jest, a nie chcę, byś ty jeszcze wpędził się w jakąś chorobę.

- Nie wierzę. - Pokręciłem w zdziwieniu głową. - Zobaczyłaś to wszystko w tej krótkiej chwili?

- No cóż... - Roześmiała się znowu. - Spostrzegawcza jestem.

Leżąc już w łóżku, odetchnąłem z wyraźną ulgą. Po raz pierwszy od tych długich dwóch tygodni zacząłem mieć nadzieję. Może tak naprawdę nie wszystko jest stracone? Gdyby tylko Kaoru mogła zgodzić się na tę operację. Być może wszystko przebiegłoby dobrze, a ona znowu by mogła widzieć. Tylko, gdyby usunięte krwiaka nie było aż tak niebezpieczne, i gdyby życie Kaoru nie było przy tym zagrożone, od razu zacząłbym ją przekonywać, aby jednak podjęła się tej operacji. Ale nie byłem wstanie posunąć się do czegoś tak okropnego. Nie byłem na tyle egoistyczny. W innym wypadku, wyglądałoby to tak, jakbym sam popychał Kaoru w prost objęcia śmierci. Dlatego wolałem ją zatrzymać przy sobie na tak długo, jak to tylko było możliwe. Nie miało dla mnie to żadnego znaczenia, że straciła wzrok.

Spojrzałem na śpiącą już Kaoru przy moim boku. Wyglądała na szczęśliwą, co sprawiło, że uśmiechnąłem się. Ogarnąłem z jej twarzy kosmyki włosów i delikatnie musnąłem wargami jej usta. Kaoru westchnęła cicho przez sen i wtuliła się bardziej we mnie.

- Od tej pory, to ja będę twoimi oczami. - Pochyliłem się nad nią i czule szepnąłem w jej ucho.

Po jakich dwóch godzinach z zakupów w końcu wróciła Keiko wraz z Maru. Wyszedłem na korytarz, by nieco ich uciszyć, bo byli zbyt głośno, a nie chciałem, by Kaoru się obudziła. W innym wypadku, nasza niespodzianka by nie miała sensu.

- Jak ona się czuje? - spytała Keiko. Odwiesiła bluzę i zdjęła buty.

 - Całkiem dobrze. Nawet nie spodziewałem się, że aż tak. - Posłałem w jej stronę uśmiech i podwinąłem rękawy. - Yoshi, bierzmy się do pracy.


*** 

Pomysł Keiko i Maru okazał się idealnym strzałem w dziesiątkę. Specjalne nalepki na ścianę dla osób niewidomych poprzyklejaliśmy przy wszystkich drzwiach i włącznikach światła. Te bardziej z wyczuwalną fakturą umieściliśmy w kuchni, by Kaoru mogła wiedzieć, gdzie znajdą się ostre przedmioty: typu noże, talerze czy szklanki. Ostre kanty mebli również postanowiłem oznaczyć jeszcze bardziej wyczuwalnymi dla dłoni naklejkami. Szczególną uwagę zwróciłem na meble w kuchni, w łazience i sypialni. Kaoru od razu zaczęła pewniej poruszać się po domu. Z początku nalepkami oswajała się z moją pomocą, lub z Keiko, kiedy musiałem wyjść do pracy. Kiedy chodziłem z Kaoru po domu, chciałem poświęcić jej więcej czasu, bez żadnego pośpiechu, by wszystko mogła sobie na spokojnie przyswoić i opanować.

W któryś wieczór, gdy siedziałem w salonie nad scenariuszem usłyszałem ciche kroki. Odwróciwszy głowę, zobaczyłem Kaoru, która samodzielnie przyszła do salonu. 

- Już nie śpisz? - spytałem. Wyciągnąłem do niej dłoń, po czym pomogłem jej usiąść na kanapie. 

- Nie. - Oparła głowę o moje ramię i poczułem jak się uśmiecha. - Co robisz?

- Czytam scenariusz. Choć szczerze mówiąc, jestem już zmęczony.

- Yhym. Też bym chciała popracować. Muszę skończyć dla ciebie przecież solówkę. 

Zarzuciłem jej koc na kolana i objąłem Kaoru ramieniem.

- Nie śpiesz się - powiedziałem cicho. - Może Keiko by ci pomogła, hm? Będziesz jej dyktować słowa, a ona je zapisze. 

- Hmm... pomyślę nad tym. - Dotknęła mojej dłoni. Potem poczułem usta Kaoru na swoim policzku. - Nie powinieneś tak się przemęczać. Jutro pierwszy dzień na planie, musisz się wyspać. 

Wiedziałem o tym doskonale, ale dopiero teraz znalazłem chwilę, by móc rzucić okiem na scenariusz do pierwszego odcinka. O spaniu mogłem więc jedynie pomarzyć. Musiałem poćwiczyć swoje kwestie i zapamiętać słowa. Więc kiedy kładłem się spać, Kaoru obok mnie już dawno była pogrążona we śnie. Zastanawiałem się, czy w ogóle jest jakiś sens, by położyć się, gdyż za pełne cztery godziny miałem się szykować na plan. Byłem padnięty do granic możliwości, więc chcąc, czy nie chcąc, postanowiłem jednak się zdrzemnąć. Najwyżej sen będę nadrabiać w czasie przerw na planie. Już wiele razy to zdarzało mi się, więc mój organizm był już przyzwyczajony do takiego trybu życia.

O Kaoru zbytnio nie musiałem się martwić, gdyż Karen obiecała, że wpadnie do niej, bo dzień akurat miała mieć wolny. Keiko niestety musiała wyjść, ponieważ od paru dni pracowała na pół etatu w jakiejś kawiarni. Kaoru nie miała nic przeciwko, by dziewczyna sobie zarobiła co nieco. Sama Keiko stwierdziła, że pieniądze później jej się przydadzą, kiedy przyjedzie do Japonii studiować.

Dzień na planie szybko mijał. Nawet skończyliśmy szybciej, niż mógłbym się tego spodziewać. Po dziewiętnastej byłem już w drodze do domu. Dzień wciąż był słoneczny i ciepły, więc zacząłem zastanawiać się, czy Kaoru zgodziłaby się w końcu wyjść z mieszkania i pójść ze mną na spacer. Nie chciałem, by całe dnie siedziała tylko w czterech ścianach. 

Wchodząc do domu, zastała mnie cisza. Trochę się przeraziłem, więc zdjąłem w pośpiechu buty i już chciałem wejść do sypialni, kiedy usłyszałem cichy głos Kaoru:

- Yhym, a więc o to tak naprawdę wam poszło?- Przez uchylone drzwi zobaczyłem, że Kaoru siedziała na łóżku. W dłoniach obracała kubek ze słomką. Wyglądała na zaskoczoną. Zmarszczka pomiędzy jej brwiami pogłębiła się, jak zawsze, kiedy nad czymś intensywnie rozmyślała. 

- Niestety tak. - Karen za to siedziała na brzegu łóżka. W rękach również trzymała kubek. Spoglądała teraz w okno, więc nie byłem wstanie dojrzeć jej wyrazu twarzy. - Tak naprawdę chyba nikt z nich nie wie, o co się pokłóciliśmy. Nie wiem, co powiedział im Ueda, ale wątpię, by prawdę. Teraz już rozumiesz, skąd ta moja niechęć do niego.

- Uhm... - Przytaknęła. - Przepraszam, że wcześniej ze wszystkich sił usiłowałam was pogodzić. 

Karen roześmiała się. Nie był to z pewnością szczery śmiech, lecz bardziej wymuszony. Zabrzmiał mi bardziej jak szloch. 

- Skąd mogłaś wiedzieć, że Ueda przez cały czas był zazdrosny o mojego przyjaciela z dzieciństwa. Szkoda, że nie mógł tego zrozumieć, że on jest chory i potrzebuje pomocy. Byłam dla niego, jak siostra i jedyną osobą, która mieszkała wówczas w Tokio. Doznałam szoku, kiedy spotkałam Gunnbjorga wtedy na ulicy. Długo ze sobą rozmawialiśmy, nie wyglądał już w tamtym czasie zbyt dobrze. W końcu się przyznał, że przyjechał do Tokio na leczenie, ale jego szanse są marne. Chciałam mu pomóc, bo przecież tak zachowują się przyjaciele, prawda?

Kaoru znowu przytaknęła. 

- A jak Ue z początku to znosił?

- Nie przeszkadzało mu to za bardzo. Mówił, że dobrze postępuję. Niekiedy sam chodził ze mną do szpitala. Miałam wrażenie, że obaj dobrze się ze sobą dogadują. Grali w karty, rozmawiali często o boksie...

- Ale coś poszło nie tak?

- Dokładnie tak. - Karen potrząsnęła głową. Spojrzała na Kaoru, w oczach miała łzy. - Później miał wyrzuty sumienia. Najpierw zaczął się czepiać, że długo pracuję, a potem przesiaduję u Gunnbjorga. Dla Uedy praktycznie nie znajdowałam już czasu, no chyba, że jedynie tyle, co ze sobą zamieniliśmy kilka słów w agencji. Z moim przyjacielem było coraz gorzej, a ja byłam u kresu wytrzymałości. Wtedy, kiedy się pokłóciłam z Uedą, mało brakowało, a Gunnbjorg by umarł. To był prawdziwy cud, że przywrócili go do życia. Wtedy też Ueda powiedział mi coś takiego, co po prostu złamało mnie. Nigdy bym nie przypuszczała, że Ueda okaże się być taki... nieczuły i chłodny. Teraz choćbym chciała, to nie jestem wstanie mu tego wybaczyć, mimo że minęło już tyle czasu. 

- Co takiego ci powiedział? - zapytała cicho Kaoru. Widziałem po niej, że niezręcznie było jej zadawać to pytanie. 

- Powiedział, abym wybierała: albo on, albo Gunnbjorg. Wmurowało mnie totalnie. Sądziłam, że żartuje, ale on mówił śmiertelnie poważnie. Dodał jeszcze, że skoro poświęcam więcej czasu Gunnbjorgu, to zdecydowanie jest już pewny na sto procent, że wybieram Gunnbjorga. Nie wiem, po co to powiedział. Może myślał, że zmienię zdanie i zostawię chorego przyjaciela w potrzebnie.

Kaoru zachłysnęła się powietrzem, po czym gwałtownie je wypuściła. Pokręciła głową, jakby nie mogła w to uwierzyć, że jej najlepszy przyjaciel był zdolny w ogóle do czegoś takiego się posunąć. Ruch głową sprawił jej chyba ból, bo zaraz ostro się skrzywiła i rozmasowała tył głowy. Karen zareagowała od razu, ale Kaoru uspokoiła ją. Uśmiechnęła się nawet i podłożyła sobie pod głowę poduszkę. 

- Powiedz mi, na co chorował Gunnbjorg? - spytała nieśmiało. 

- Miał poważne problemy ze sercem - odparła mechanicznie Karen. - Przeżył z trudem trzy zawały. Czekał na przeszczep serca, ale go nie doczekał. 

Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Stając pod drzwiami, czułem jak miękną mi nogi. A więc, Ueda nas wszystkich okłamał. Powiedział nam tylko tyle, że poszło o jakiegoś faceta, którego Kokoro spotkała przez przypadek na ulicy. Jak się później okazało, był to jej stary znajomy z Norwegii. Kiedyś niby spotkali się, ale ze względu na przeniesienie Karen do Tokio, kontakt im się urwał. Ueda był zazdrosny, nigdy wcześniej takiego go nie widziałem. Był załamany, a jednocześnie zirytowany, że znajomy Kokoro pojawił się znowu w jej życiu. 

 - To dlatego coś mnie zabolało, kiedy zobaczyłam, jak Kame walczy o ciebie, byś nigdzie nie wyjeżdża. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdym to ja znalazła się w podobnej sytuacji, jak Gunnbjorg. Jak zareagowałby Ueda na wieść, że jestem chora... że umieram. Zostałby ze mną, czy równie coś okropnego, by mi powiedział. I wiesz, co? Wtedy uświadomiłam sobie, że bardzo możliwe by było, że zachowałby się zupełnie tak samo, jak w przypadku Gunnbjorga. Pewnie by nie był wstanie udźwignąć tego ciężaru, znieść mojej chory. To bolesne, ale tak wygląda prawda - uśmiechnęła się przez łzy. - Dlatego naprawdę ci zazdroszczę Kaoru. Przynajmniej jest ktoś przy tobie, kto cię nie zawiedzie. Ile ja bym dała, aby w tamtym czasie Ueda był przy mnie. To nie ja byłam chora, ale jednak... mimo wszystko, wsparcie drugiej osoby, jest naprawdę bardzo ważne, by człowiek nie oszalał od tego wszystko. Gunnbjorg miał mnie, dzięki czemu, mógł odejść ze spokojem. Ja natomiast po jego śmierci, zostałam sama i nie było przy mnie tej osoby, której w tamtym czasie tak bardzo potrzebowałam. 

Przełknąłem ślinę, ale miałam wrażenie, że równie i dobrze mógłbym przełknąć gwoździe. Gardło miałem suche, serce biło mi jak oszalałe. To, co powiedziała Karen przeraziło mnie. Nie znosiłem, gdy ktoś w moim towarzystwie mówił coś na temat śmierci. Wtedy od razu wszystkie mięśnie mi paraliżowało, dławiłem się samym strachem. Za każdym razem uświadamiałem sobie, że niebawem to spotka Kaoru. Prędzej, czy później, ale śmierć któregoś dnia upomni się po nią i przyjdzie. I nie pytając mnie o żadne zdanie, po prostu mi ją odbierze, jak własną własność. 

- Och, przepraszam, Kaoru - zawołała Karen. - Palnęłam głupią gafę. Nie powinnam była mówić ci o takich rzeczach. Przepraszam.

Kaoru zbladła. Wyraz jej twarzy nie mówił mi, o czym mogła myśleć, jednak wiedziałem, że słowa Karen również bardzo mocno ją dotknęły. 

- Nic się nie stało. - Pokręciła głową i uśmiechnęła się. - Wszystko jest w porządku. Cieszę się, że w końcu porozmawiałaś ze mną otwarcie i szczerze.

Karen również uśmiechnęła się, ale bardziej nieśmielej. Czuła się zażenowana, widziałem to po niej.

- Cześć dziewczyny - rzuciłem radośnie, by rozładować napiętą atmosferę. Wszedłem do sypialni i od razu skierowałem się w stronę Kaoru. Pochyliłem się nad nią i tradycyjnie ucałowałem jej czoło na przywitanie. 

- To ja będę się zbierać - odezwała się Karen. - Muszę coś załatwić. Odwiedzę cię niedługo, Kaoru. 

- Yhym, okey. Dzięki za dzisiaj... i za rozmowę - krzyknęła, nim Kokoro opuściła nasze mieszkanie. - Jak na planie? - Zwróciła się do mnie. 

- Całkiem, całkiem. - Wziąłem Kaoru w ramiona i mocno przytuliłem. - Ale się stęskniłem. Hm... wiesz, co? Na zewnątrz wciąż jest ciepło i ładnie. Słońce zachodzi dzisiaj jakoś nieco później, więc może... 

- Okey. - Zgodziła się od razu. - Chodźmy. 
 
- Na spacer? -  spytałem nieco zbity z tropu. 

Potaknęła głową.

- W końcu tylko przy tobie nic mi nie grozi, prawda? - Musnęła ustami mój policzek. - Poza tym, jakiś czas temu coś wspominałeś... Hm, jak to było? Aa, już wiem, że będziesz moimi oczami. Nie spałam jeszcze wtedy, wszystko słyszałam. 

Roześmiałem się. Coraz bardziej mnie zaskakiwała. 

- Jesteś niemożliwa, kochanie.

- Weź ze sobą scenariusz, okey? - Kaoru podniosła się sama z łóżka. - No nie dziw się tak. Chcę, byś w końcu dobrze nad nim przysiadł. Dzielisz obowiązki między pracą a opieką nade mną, a zawsze można pracę z przyjemnym połączyć, prawda? No wstawaj: raz, dwa, trzy - Ujęła mnie za dłonie i zachichotała, kiedy porwałem ją na ręce. 

- Kocham cię - szepnąłem po prostu i złożyłem na jej ustach namiętny pocałunek.

2 /skomentuj:

Kokoro-chan pisze...

Jakoś tak wyszło, że za naukę stali nie umiem zabrać, więc stwierdziłam, że Ci skomentuje notkę ;]
1) Przyznam dziwnie mi się czytała rozdział taki cały i już skończony. Bo zawsze mi podsyłasz na bieżąco do czytania, ale biorąc pod uwagę że mam sesje, projekty oddałam i została mi tylko nauka, to nawet dobrze. przynajmniej na niej mogłam się w pełni skupić xD
2) Trzynastka xD Szybko zleciało ;P A ja do dnia dzisiejszego byłam dalej przekonana, że ty piszesz rozdział dwunasty xD
3) Nie musisz dziękować ;] Podziękujesz jak znajdę jak one się faktycznie nazywają i jak wyglądają xP Widać wiedza z wykładów z fakultetów się na co przydała ;]
4) Piękny motyw przyjaźni ;] Takie "Nie ważne co się stanie, zawsze będziemy z Tobą i możesz liczyć na nasze wsparcie" ;]
5) Zaspanie Kame xD Dobre xP Niczym ja rano jak mi się zdarzy zaspać- choć rzadko dochodzi do takich sytuacji xP
6) O tej ilości poduszek to już mi kiedyś pisałaś xP Ale potem doszłaś do wniosku, że i tak Kaoru będzie korzystać tylko z jednej ;p
7) Nie wiem czy by Kaoru umiała tak pracować że komuś dyktuje słowa xD Chyba lepiej jest jak się widzi to co się zapisze xD
8) Gunnbjorg xD Dobre imię, bo norweskie ;] Choć początkowo było dla mnie zabawne, ale po przeczytaniu, to nawet mi pasuje ;]
9) Biedna ta Karen, dobrze opisałaś tą rozmowę. I miałaś racje- Ueda faktycznie wyszedł na takiego zimnego drania. Ale przynajmniej powód ich kłótni jest dość jasny- kłótnie jako sposób wyrażania żalu za sprawy przeszłości. I faktycznie mądrze gada- bo ja wiedziałam ze to mądra dziewczyna jest ;D
10) A końcówka szczęśliwa ;] I dobrze ;]
11) Zbliżamy się powoli do końca drugiej części, szybko zleciało ;] Jedynie mogę Cię życzyć weny do następnych rozdziałów! I nie przejmuj się jak następnym razem zaś Ci wyjdą tasiemce, wbrew pozorom przy piciu herbaty się je przyjemnie czyta xP
12) Do napisania! I szerokiej weny!
13) ;]

Anonimowy pisze...

No szczerze powiem ze nie przypuszczałam że Koki wymyśli coś takiego, dobry pomysł z tym przemeblowaniem, oby Kaoru było łatwiej się tam poruszać. :) Dziwne by było jakby Kame nie zaspał sobie ^^. No te naklejki to jednak nie taki głupi pomysł, może Kaoru się jakoś w nich odnajdzie. Smutno mi się zrobiło jak Kaoru poszła pierwszy raz do tej łazienki i nie mogła sobie poradzić...:( Aaaa Kame taka ciapa mi się wydaje tu, trochę sobie nie umie ogarnąć wszystkiego. Ale nie dziwię mu się jednak. Ciekawe czy Kaoru faktycznie go widziała przez chwilę :D
Także czekam na ciąg dalszy, i na tą ważna kluczową rozmowę (jak to nazwałaś).
Pomysłów życzę. :*

Keiko^^

Prześlij komentarz