Image Hosted by http://kizunanonippon.blogspot.com

piątek, 13 września 2013

私の天国 (Watashi no tengoku)~ My heaven. Rozdział piąty: Dopóki bije w tobie serce i płynie choć odrobina ciepłej krwi.

Czołem ;)). Właśnie wprowadziłam ostatnie poprawki do rozdziału i stwierdziłam, że muszę go opublikować. Trochę mam wyprany umysł, bo od paru dni nic nie robię poza czytaniem i pisaniem, więc chyba to nikogo nie dziwi, że powoli zaczynam mieć już dość literek. Jednak ja naprawdę bardzo lubię czytać i pisać, a ostatnio w jakiejś gazecie wyczytałam w horoskopie, że przez najbliższe dni będę oddawała się swojemu hobby. Tak jak nie wierzę w takie bzdety, tak akurat to im się sprawdziło, noo nieźle muszę powiedzieć XD.

Jutro wybieram się w końcu do mojej nowej szkoły, choć to tylko ogółem wprowadzenie i info, to trzeba być na takim wstępnym spotkaniu. Poza tym, muszę zaświadczenie wziąć do ZUSu -.-. Trochę mam stresa, wiadomo, bo to nowe miejsce, nowi ludzie. No nic, zobaczymy, jak to będzie ;)).


私の天国 
(Watashi no tengoku)~ My heaven. Rozdział piąty: Dopóki bije w tobie serce i płynie choć odrobina ciepłej krwi. 

Przypuszczenia Kamenashiego były słuszne. Następnego ranka, Kaoru rozchorowała się. W nocy dopadła ją dość wysoka gorączka, a ciało obezwładniły zimne dreszcze. Kiedy w końcu zapadła w płytki sen, śniło jej się, że płynie starą drewnianą łódką. Dookoła otaczała ją lodowata woda. Na powierzchni, gładkiej niczym lustro nie było żadnej fali, która mogła obijać się o dno łodzi. Pomimo to, nie wiadomo skąd nadciągał zimny, wręcz nieprzyjemny wiatr. Mocny i mroźny, niczym w najsroższą zimę, jaka mogła zapanować na ziemi. Kiedy rozejrzała się, nie dojrzała nic, prócz wysokich i ostro zakończonych gór lodowych. Po wodzie od czasu do czasu gładko sunęły kry lodowca. Na nich natomiast widziała rozbawione pingwiny i foki. Śmiały się głośno i donośnie ludzkim głosem. Czarnymi jak węgiel oczami wpatrywały się w nią, jakby była jakimś okazem bardzo rzadkim spotykanym w tych rejonach. Obnażały ostre zębiska, które przypominały cienkie i niebezpieczne igły. Machały wściekle płetwami, wykrzykiwały coś niezrozumiałego w jej stronę.

Kaoru wewnątrz siebie czuła narastający strach. Miała skostniałe dłonie, powoli całe ciało od zimnego wiatru robiło się sztywne. Mroźny powiew muskał jej policzki, szczypał mocno w skórę, podrażniając gruczoły łzowe. Łzy, jedna po drugiej nieustannie płynęły po zaczerwieniałej twarzy od mrozu, zamieniając się w małe, błyszczące sopelki lodu. Drżała z zimna i ze strachu.

Nie wiedziała gdzie jest i dokąd płynie. Jaki był cel tej dziwnej podróży. Z upartością wypatrywała na horyzoncie jakiegoś lądu, ale bezskutecznie. Słaby zarys słońca, który przebijał się ledwo przez gęste, pierzaste białe chmury nagle znikł. Rozmył się w powietrzu, a chwilę później bardzo szybko zapadł zmierzch. Nim dziewczyna uniosła głowę do góry, niebo było mroczne, a samo patrzenie w nie przyprawiało o zimne, nieprzyjemne ciarki na całym ciele.

Kaoru chciała zaczerpnąć powietrza do płuc, lecz kiedy tylko to uczyniła, zaczęła się dusić. Miała wrażenie, że wraz wciągniętym do płuca powietrzem, wchłonęła do wnętrza organizmu coś kolczastego. Małe, wręcz niewidzialne gołym okiem dla człowieka igiełki przyssały się do tchawicy, pozbawiając jej tchu. Płuca zaczęły gwałtownie się kurczyć, umysł wpadł w panikę, serce głośno domagało się tlenu. To, coś, co wraz z powietrzem dostało się do jej gardła, było potwornie lodowate, jakby ktoś zmusił ją do połknięcia garści śniegu. Starła się to owo coś przełknąć, lecz tamowało jej przełyk. Za każdym razem, kiedy przełykała mocno ślinę, milion kolców rozrywało od wewnątrz skórę. Czuła przeszywający, nieznośny ból, tak mocny, że chciała płakać.

Obraz, rozciągający się przed jej oczami, zaczął wirować, zniekształcać się. Mrugała powiekami, jednak to wcale jej nie pomogło odzyskać utraconej ostrości. Kontury gór rozmazywały się, zlewały się w jedną całość z ciemnym niebem i zimno-niebieską wodą. Powieki powoli robi się ociężałe, niczym ołów. Walczyła, by na dłużej utrzymać je w górze, lecz z każdą chwilą traciła siły, jakby otwarte oczy były czymś ciężkim, niemal niemożliwym do wykonania. Rzęsy pokrywał gruby szron, czuła jego ociężałość. To pewnie przez jego ciężar powieki uginały się i pragnęły opaść i z pewnością już nigdy nie chciały zostać otwarte na ten zimny, zapomniany przez Boga świat.

Wydawało jej się, że na mijającej ją krze zobaczyła wielkiego, białego polarnego niedźwiedzia. Uśmiechnął się szeroko futrzastym pyskiem. Czarne oczka były miłe i patrzyły na dziewczynę ze współczuciem. Wyciągnął grubą łapę i pomachał, lecz to wszystko mogło być tylko wyłącznie fatamorganą. Obroną umysłu przez duszeniem się przez lodowate, małe szpikulce tkwiące w gardle.

Nie miała siły dłużej walczyć. W pewnym momencie doszła do wniosku, że nie ma po co starać się o przeżycie. Przecież była daleko od domu, była w nieznanej, zimowej krainie, gdzie rządził mroźny wiatr, który teraz powoli, lecz skutecznie uśmiercał ją od wewnątrz.

Opadła na dno łodzi, zamknęła oczy. Chciała oddychać, ale gdy tylko zaczerpywała powietrza, ostre kolce jeszcze mocniej zaciskały się w tchawicy i przełyku. Dziewczyna miała wrażenie, że lada chwila, a jej gardło zostanie przebite na wylot ostrym szpikulcem. Wyobraziła go sobie, jako duży, gruby i twardy sopel lodu. Gdzieś wewnątrz siebie wyczuła cień energii, więc z jej pomocą uniosła raz jeszcze powieki.

Patrzyła na gęste i ciemne niebo. Nie było już przerażających, kłębiących się złowrogo chmur. Widziała jasno migoczące małe punkciki. Zdawały się uśmiechać i promieniować ciepłym światem, jakby pragnęły ogrzać jej wyziębnięcie ciało. Zimny wiatr wciąż nieustannie gwizdał. Szarpał jej włosami, uderzał, jak bicz w policzki, lecz dziewczyna nie słyszała, by jakiekolwiek fale obijały się o łódź. Sunęła gładko wyznaczoną przez kogoś drogą, pośród lodowych gór.

Nagle dziób łódki natarł na coś mocno, jakby powiew wiatru zdenerwował się i siłą pchną łódkę specjalnie na jakąś przeszkodę. Rozległ się głośny i niemiły dźwięk, jakby ktoś przejechał paznokciem po tablicy, lub po szybie. Kaoru nieznacznie wykrzywiła twarz, słysząc ten dźwięk rozbrzmiewający jej w uszach.

Z trudem dźwignęła się. Ruchy miała wolne i sztywne, jak robot, ale nie czuła już odrętwienia i chłodu. Jej ciało na skroś przesiąknęło mroźnym powietrzem. Usiadła na łodzi i bardzo powoli pokręciła głową na boki. Ruch ten przypominał mechaniczną lalkę. Oczy, pozbawione naturalnego ciepła ciała, rejestrowały obraz z zwolnionym tempie.

Minęła dłuższa chwila, nim dziewczyna uświadomiła sobie, dlaczego jej łódka stanęła. Dziób wszedł pomiędzy przepołowionym na pół cienkim lodem. Wyglądało to tak, jakby ktoś specjalnie uformował w kostkę wodę, a potem ta woda zamarzła. Bryła lodowa wyglądała, jak kostka do gry.

Kaoru wiedziała, że teraz znalazła się w potrzasku. Ktoś lub coś zrobił to celowo, wiedziała o tym doskonale, lecz nie wiedziała skąd. Podniosła się z łodzi. Balansując na bujanej łodzi, zrobiła krok i postawiła stopę na dziobie. Jak na złość, w tym momencie, wiatr zagwizdał mocniej, szarpiąc jej ciałem na różne strony. Dziewczyna zmusiła drżące nogi do ruchu, aż w końcu bezpiecznie stanęła na sześciennej bryle.

Stąd miała bardzo dobry widok, mimo panującej już nocy. Przed sobą, bardzo daleko, widziała jakiś ląd. Niestety był pokryty grubą warstwą śniegu. Podświadomość mówiła jej, że gdyby tam dotarła, z pewnością znalazłaby jakiś ludzi, którzy by jej pomogli. Jednak teraz, nie miała jak tam się dostać. Jej łódka przecież utkwiła, zahaczona o ten dziwny, foremny sześcian.

Chciała krzyknąć. Zawołać o pomoc, ale kiedy tylko otworzyła usta, na nowo poczuła, jak szpikulce lodowatym chłodem obezwładniają jej gardło. Zdała sobie sprawę, że przez cały ten czas nie oddychała. Dziwna sprawa, pomyślała. Najwyraźniej tutaj nie trzeba oddychać. Oddychanie w tym przypadku oznaczało śmierć. Dziwne, wciąż myślała. W moim świecie, który tak dobrze znam, jest zupełnie na odwrót.

W ciszy nocnej, na środku bryły lodu, dziewczynę oślepił jakiś blask. Zmrużyła mocno oczy, zasłaniając ramieniem twarz. Na jej własnych oczach z lodu wyrył się stolik i dwa krzesła. Chwilę później, na blacie stołu, uformowała się plansza, która przypominała taką, jak do gry w chińczyka. Na niej ukazała się malutka kostka do gry.

Gdzieś w pobliżu, Kaoru usłyszała cichy śmiech kobiety. Ten śmiech wcale nie był przyjazny, ani miły, wręcz odwrotnie. Było w nim coś takiego, co mówiło Kaoru, by brała nogi za pas i uciekała. Nieważne gdzie, byle jak najdalej od tego miejsca.

-Zagramy?- Głos kobiety był tak zimny, jak samo mroźne powietrze, które chciało zabić Kaoru.

Odwróciła się gwałtownie za siebie, gdyż słowa rozbrzmiały za jej plecami.

-Dobijmy targu- ciągnął głos.- Jak wygrasz, to zabiorę cię na tamten ląd. Twoje życie zostanie ocalone. Jeżeli z kolei przegrasz... No cóż, wiesz co wtedy się z tobą stanie. To jak, zgrasz?

Serce, choć już od dawna zamarznięte w piersi Kaoru, nagle jakby przebudziło się z długiego zimowego snu. Zaczęło boleśnie uderzać o żebra, omal nie łamiąc kości.

Przed nią stała ta sama kobieta, która rok temu ją porwała. Przed jej oczami na nowo stanęła chuda i pociągła twarz Japonki. Tym razem, jakby jeszcze bardziej wyniszczona. Nos miała niebezpiecznie szpiczasty, jak marchewka u bałwana w filmie grozy. Oczy w identyczny sposób mrużyła, przeszywając na wylot Kaoru z pogardą i szyderczą nienawiścią. Były czarne i mroczne, jak dwa tunele, które mogły prowadzić tylko do nicości, lub do samego serca bezdusznego piekła. Rysy twarzy, jakby stężały od nadmiaru mrozu. Skóra łuszczyła się, marszczyła pod dziwnym kątem, aż miało się wrażenie, że lada chwila, a płatki skóry zaraz zaczną odpadać wielkimi płatami. Na sobie miała gruby, brązowy kożuch, obszyty białym futrem. Narzucony na głowie obszerny kaptur, z pod którego wychodziły niesforne kosmyki żółtych, jak smoła włosów. Uśmiechała się szeroko, ukazując wielkie, czarne ostro zakończone zęby.

Kobieta nie czekała na odpowiedź ze strony Kaoru. Ruszyła płynnym ruchem, niczym baletnica podczas występu. Mogłoby się wydawać, że stopami wcale nie dotykała lodu. Usiadła na krześle pokrytym śniegiem. Splotła dłonie, układając łokcie na blacie i oparła o nie podbródek. Zmrużyła zimne oczy jak jaszczurka i bacznie obserwowała Kaoru, jak drapieżnik swoją ofiarę.

-Zasada jest prosta- powiedziała.- Na planszy kolejno będą pojawiać się kartoniki.Twoje zadanie jest takie, że musisz w nie wpisać na czas, o czym w dalej chwili myślę. To nie jest trudne. Tutaj, gdzie przestrzeń jest tak otwarta, każda, nawet najdrobniejsza myśl jest słyszalna. Haczyk jest tylko taki, że tych myśli będzie tysiąc na sekundę. To chyba nie jest tak dużo, prawda? Zwłaszcza dla tekściarki, dla której słowa są najcenniejsze w tej branży, zgadza się? To jak, wchodzisz w to? Bo wiesz, co? Tam na brzegu, na tym lądzie, ktoś na ciebie czeka z utęsknieniem. Każdego dnia wypatruje ciebie, siedząc po wiele godzin na tym straszliwym mrozie. Jest pełny nadziei, że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczy. Dopóki bije w tobie serce i płynie choć odrobina ciepłej krwi, ja jestem bezbronna. Nic nie będę zrobić, no chyba, że... Że w tej grze przegrasz, wtedy przepadniesz już na zawsze. A wtedy ja będę mogła spokojnie wrócić tam na ten ląd i zająć twoje miejsce u jego boku. Tylko uważaj, z każdą utraconą szansą, te ostre kolce, które w tej chwili masz uśpione w gardle, będą się budzić, jak głodne rekiny, złaknione krwi. A z chwilą "Game over" rozerwą ci skórę na strzępy, aż wykrwawisz się, a twoje serce przestanie bić.

Kiedy Kaoru obudziła się, wciąż czuła w gardle te dziwne ostre kolce. Nie była wstanie przełknąć normalnie śliny. Bolała ją głowa i było jej strasznie zimno. Jej ciało drżało, jak w febrze.


***


Gdy tylko wrócili do Tokio, Kame od razu, nie zważając na protesty Kaoru, zawiózł ją prosto do lekarza. Od samego rana, dziewczyna dostawała mocnych ataków kaszlu, miała zbyt wysoką gorączkę, drżała i skarżyła się na silne bóle gardła, jak i głowy. Była blada i nie wyglądała najlepiej, w dodatku mówienie sprawiało jej trudności. Głos miała dziwnie ochrypły, jakby połknęła całe pudełko metalowych żyletek. Dlatego Japończyk nie mógł jej ulec i pozwolić spokojnie by odpoczywała w domu w takim stanie.

Lekarz u Kaoru stwierdził anginę, na całe szczęście nie ropną. Jednak przepisał dość silny antybiotyk, parę innych lekarstw, między innymi na gorączkę i przeziębienie. Również kazał pacjentce przez pierwsze dni choroby nie wychodzić z łóżka, aż do chwili, gdy gorączka nie spadnie, a ona nie poczuje się nieco lepiej. Chciał ją zatrzymać na trzy dni w szpitalu, jednak Kaoru stanowczo odmówiła, a Kamenashi zrezygnował z przekonywania jej, gdyż znał granice upartości dziewczyny. Dlatego nie mógł nic zrobić, prócz zapewnienia lekarza, że zaopiekuje się Kaoru i przypilnuje, by brała systematycznie leki.

Kiedy wrócili do mieszkania, był późny wieczór. Słońce już dawno schowało się, a na niebie wyszedł gruby księżyc w pełni. Kaoru położyła się do łóżka, choć była zmęczona, nie chciała jeszcze pogrążać się we śnie. Bała się, że kolejny raz przyjdzie jej znaleźć się w tej mroźnej krainie. Przed nią stanie Ayumi i zacznie zachęcać do gry o jej własne życie. Na samą tę myśl czuła się jeszcze gorzej. Uścisk w gardle przypominał nieustannie dziwne kolce ze snu, które niby uśpione, czekały na odpowiedni znak, by przeciąć jej tchawicę i raz na zawsze zakończyć jej żywot. Oczywiście nie podzieliła się z Kame fabułą snu, ani nic mu na ten temat nie wspomniała. Przede wszystkim, nie chciała go jeszcze bardziej martwić. Wypad w góry nieco go ożywił. Widziała to po nim, więc tym bardziej nie chciała znowu go przygnębiać. Sen jak sen, jak każdy inny, powiedziała do siebie, by choć trochę uspokoić samą siebie. Ludziom w gorączce śnią się dziwne rzeczy. Inni mają halucynacje na jawie, inni we śnie. Najwyraźniej ja należę do tej drugiej grupy.

-I jak się czujesz?

Kaoru uśmiechnęła się lekko do Kamenashiego, który właśnie wszedł do pokoju. Przysiadł na brzegu łóżka i przyłożył dłoń do jej rozpalonego czoła. Chciała coś odpowiedzieć, ale powiedział jej, by się nie przemęczała, więc tylko wzruszyła ramionami, chcąc tym sposobem dać mu do zrozumienia, że niewiele się zmieniło.

-Chyba wykrakałem wieczorem, co?- Skrzywił się nieznacznie, ale po chwili jego usta ułoży się w uśmiechu.- Przestraszyłem się szczerze mówiąc, bo wczoraj miałaś nienaturalnie zimne dłonie. Już wcześniej brało cię na chorobę.

Kaoru znowu wykonała ten ruch ramion i przymknęła oczy. Odetchnęła cicho, ale tym razem nie poczuła mroźnego powietrza, czuła tylko ciepło.

-Pewnie jesteś zmęczona. Śpij sobie, nie będę ci przeszkadzać.- Poprawił kołdrę i kiedy miał odejść, Kaoru dotknęła jego dłoni.

-Nie jestem zmęczona- powiedziała bardzo cichym i ochrypłym głosem. Odchrząknęła, dźwięk ten przypominał potrząśnięcie pudełkiem zardzewiałych gwoździ.

Ścisnął lekko jej dłoń. Była wciąż chłodna, ale przynajmniej już nie tak zimna, jak wtedy, kiedy weszła wczoraj wieczorem do jego pokoju w pensjonacie i dotknęła jego policzka. Miał wrażenie, że dotyka go jakiś duch. Odpędził czym prędzej to skojarzenie i splótł palce z jej palcami, chcąc choć trochę ogrzać jej dłoń.

Kaoru przysunęła się, ułożyła głowę na jego kolanach i objęła go w pasie.

-Może coś byś zjadła, hmm?- Gładził delikatnie jej włosy.

Pokręciła głową, potem uniosła na niego lekko załzawione czekoladowe oczy.

-Nie jestem głodna. Poza tym, nic raczej nie przełknę.

-Mimo wszystko, powinnaś jednak coś zjeść. Od rana nic nie jadłaś.

-Nie przejmuj się. Nic mi nie jest.

Dotknął delikatnie jej bladego policzka. Odgarnął zabłąkany kosmyk włosa i założył go za ucho.

-Trzeba wziąć lekarstwa- powiedział cicho. Przejechał opuszkami aż do jej kącika ust. Kaoru zaśmiała się cicho.- Co, łaskoczę?

Kiwnęła głową. Kamenashi uśmiechnął się.

-Hmm... To może przygotuję ci ciepłą kąpiel, co ty na to?- Musnął delikatnie jej  rozpalone czoło.- A potem coś lekkiego do zjedzenia dla twojego gardła. Na pusty żołądek nie dam ci lekarstw, zwłaszcza antybiotyku.

Dziewczyna wydęła wargi. Na samo myślenie o przełykaniu czuła mdłości, a igiełki zatopione w jej gardle ostrzyły się niebezpiecznie, by sprawdzić jej ból.

-Yhm, ale pod jednym warunkiem- uśmiechnęła się łobuzersko.- Wykąpiesz się ze mną.

Mrugnęła powiekami, dla lepszego efektu uśmiechnęła się anielsko, jak grzeczna dziewczynka, która obiecuje, że nie będzie z nią już więcej problemów. Uniosła się z zamiarem pocałowała go, ale szybko przypomniała sobie słowa lekarza o anginie. Westchnęła przeciągle i ze zrezygnowaniem, potem kichnęła cicho, w porę odsuwając się od Kame.

Japończyk roześmiał się cicho. Przyciągnął Kaoru i mocno ją objął.

-Ale wtedy zjesz wszystko, co dla ciebie zrobię i nie będziesz wybrzydzać, zgoda?

Kaoru zgodziła się.

I wcale nie kłamała.

Po kąpieli Kamenashi przyrządził dla niej mus z owocami i miskę ciepłego ryżu. Zjadła wszystko, choć z wielkim wysiłkiem, ale po pół godzinie miski były puste. Jedzenie wcale nie okazało się takie straszne, jak sobie to wyobrażała. Co prawda z każdym kęsem, który przełykała, gardło odzywało się buntem, paląc ją piekielnym bólem. Mimo wszystko, usilnie stara się nie okazywać słabości i zjeść wszystko, bo przecież obiecała.

Kąpiel okazała się dobrym pomysłem, ponieważ ciepła woda rozluźniła jej napięte mięśnie, podziałała kojąco i uspokajająco na skołowany umysł, w którym nieustannie rozbrzmiewały słowa Ayumi, ubranej w gruby kożuch. W dodatku, zimne dreszcze przestały atakować jej ciało. Ból głowy nieco zelżał i miała wrażenie, że gorączka spadła co najmniej o kilka stopni w dół. Obraz mroźnej krany również rozmył się, a jej ciało w końcu przestało być wychłodzone. Przede wszystkim było jej ciepło, czego brakowało jej przez cały dzisiejszy dzień.

Po przez parującą ciepłą wodę, omal nie usnęła w wannie. Aromatyczny płyn do kąpieli unosił się w powietrzu i Kaoru wyraźnie go czuła mimo kataru. Pachniał latem i polnymi kwiatami, głównie bzem. Kiedy wyciągała do płuc powietrze, nie odczuwała bólu, ani żadnego podrażnienia, wręcz przeciwnie. Łagodny aromat polnych ziół łagodził delikatnie ból w gardle lepiej niż nie jedna pastylka do ssania na gardło. Poniekąd cieszyła się, że był wtedy przy niej Kamenashi, bo w innym wypadku nie była pewna, jakby to się zakończyło. Obawiała się, że woda wciągnie ją do lodowej krainy, gdzie na nowo przyjdzie jej zmierzyć się w grze o własne życie. A tego nie chciała.

Po przez koszmar na widok wody odczuwała strach, a umysł nakazywał jej pewny dystans od tego żywiołu. Tego też nie powiedziała Kamenashiemu, dlatego nie chciała sama siedzieć w wannie. Już prędzej chyba wolała zostać zamknięta w ciemnym pokoju razem z wężem, niż zanurzyć się w wodzie nieważne, jak bardzo byłaby ona ciepła.

Teraz leżąc w łóżku przytulona mocno do Kamenashiego wciąż rozmyślała o słowach, które zostały wypowiedziane na sześciennej kostce do gry. Ktoś czekał na mnie na tamtym brzegu, pomyślała. Uniosła oczy i spojrzała na twarz Kame. Spał już, oddychając lekko. Czy przypadkiem jej nie chodziło o ciebie? Wyciągnęła dłoń i najdelikatniej, jak potrafiła odgarnęła z jego czoła kosmyki włosów, później pogładziła czule jego policzek. Jeżeli tak, to wciąż szuka jakiegoś sposobu by nas rozdzielić. Jestem tego całkowicie pewna. Co ona znowu kombinuje? Szantażem i zdjęciami jak widać nic nie zdziałała, czyżby teraz czyhała na moje życie? We śnie wyraźnie podkreśliła, że jest bezbronna, dopóki bije moje serce i płynie we mnie krew.

Zakaszlnęła cicho, mięśnie szyi napięły się mocno, w gardle poczuła igiełki, które zacisnęły się. Odetchnęła cicho, ból po chwili zelżał. Przyłożyła dłoń do torsu Kame, a drugą do swojej klatki piersiowej, uśmiechnęła się. Miał rację, nasze serca wciąż biją w tym samym rytmie.

Bała się zasnąć, z tego samego powodu, co wejść samej do wody. Co zrobię, jeżeli znowu znajdę się na tej bryle? Czy podejmę się wyzwania? A jeżeli przegrywam?  Tysiąc myśli na sekundę to bardzo dużo, nawet dla tekściarza. Czy przegrana w równym stopniu oznacza utratę ciebie?

Spojrzała jeszcze raz na spokojną twarz Kamenashiego. Chciała pocałować jego usta, ale wiedziała, że to jest niemożliwe. Nie chciała go zarazić, gdyby do tego doszło, przez pewien czas nie byłby wstanie śpiewać. A Kaoru tego nie chciała. Dlatego przybliżała twarz do jego twarzy i delikatnie potarła nosem o jego nos. Przecież tak Eskimosi okazywali sobie miłość, przypomniała sobie. Uśmiechnęła się i przytuliła się uchem do jego mostku, wsłuchując się w swoją nową kołysankę.

Zasnęła spokojnie, słuchając delikatnego galopu serca bez nękających ją snów w mroźniej krainie.


***

Przez kolejnych pięć dni, życie Kaoru wyglądało zupełnie tak samo, jak wtedy, kiedy wróciła z gór do Tokio. Całymi dniami leżała w łóżku, potwornie jej się nudziło. Kiedy Kame wychodził do agencji, starała ucinać sobie krótkie drzemki, lecz nie zawsze sen nadchodził, kiedy chciała. Organizm mimo gorączki, wcale nie był tak zmęczony, by dziewczyna potrzebowała dodatkowego snu. Jednak sposób drzemki okazywał się dość skuteczny dla zabicia czasu, ponieważ czekając na Kamenashiego, godziny wydłużały się okropnie.

Kiedy nie mogła spać w dzień, oglądała filmy. Gdy czuła się na siłach, próbowała pisać coś, co mniej więcej przypominało zarys tekstu na piosenkę. Lecz szybko ją to nudziło, odkłada kartkę i długopis na swoje miejsce. Kładła się z powrotem do łóżka, pragnąc jak najszybciej wyzdrowieć.

Dni zupełnie inaczej wyglądały, gdy Kamenashi wracał już do domu. Spędzania z nim reszty dnia, dla Kaoru było najlepszym antidotum. Uwielbiała z nim rozmawiać, wypytywała go wówczas o wszystko, co działo się w agencji, a co na planie filmowym. Choć z początku Japończyk chciał, by dziewczyna się oszczędzała, głównie głos, to po długich rozmowach z nią, doszedł do wniosku, że każdy człowiek przecież musi mówić. Poza tym, nie wyobrażał sobie dnia, by Kaoru nie powiedziała do niego ani jednego słowa.

-Cześć, już jestem!- Któregoś dnia mężczyzna wrócił wcześniej. Wszedł do sypialni i uśmiechnął się szeroko na widok Kaoru.- Mam coś dla ciebie.

Dziewczyna akurat czytała książkę. Oderwała od niej wzrok i odwzajemnia uśmiech. Potem spojrzała na zegarek.

-No hej, co tak wczas?

Kamenashi przysiadł na brzegu łóżka. Podał Kaoru papierową ładną, ozdobną torebkę.

-To dla ciebie.

Zaznaczyła zakładką stronę w książce i odłożyła ją na bok. Zmarszczyła brwi, kiedy zauważyła torebkę.

-Dla mnie?

-Yhm, dla ciebie. Przechodziłem obok i pomyślałem, że ci się przyda.

Kaoru wzięła od niego torebkę.

-Hmm... ciekawe, co tam może być?

Zaciekawiona zaglądnęła do środka. Na jej jeszcze bladej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, jak u małego dziecka, który dostaje spóźniony prezent urodzinowy.

Wewnątrz znajdował się biały, puchaty szalik. Wyciągnęła go. W dotyku był przyjemnie miły i delikatny. Wyglądem nieco przypominał ten, który Kame miał na planie teledysku do Bokura no machi de. Na pierwszy rzut oka można było pomyśleć, że to ten sam.

Kame wziął od niej szalik i otulił nim szyję Kaoru. Uśmiechnął się słodko, potem potarł nosem o jej nos i ucałował delikatnie jej czoło.

-No, wiedziałem, że będzie ci pasował.

-Dziękuję- odparła cicho. Dotknęła dłonią przyjemnego materiału.- Jest naprawdę śliczny.

Kame przyciągnął Kaoru i przytulił ją do siebie.

-Jak się dzisiaj czujesz?

-Hmm...- Zastanowiła się przez chwilę. Wtuliła się twarzą w jego szyję. Przymknęła powieki.- Sama nie wiem, czuję się trochę rozbita. Mam wrażenie, że kości mi pękają, bolą mnie mięśnie...

-Moje biedactwo- szepnął jej w ucho i musnął ustami jej policzek.

-Ale kiedy tylko się zjawiasz, wszystko tak jakby przechodzi.- Odsunęła się od niego. Spojrzała  w jego oczy, dotknęła jego policzka.- A, a tak właśnie. Co dzisiaj mamy? Ostatnio żyję jakby jednym dniem. Już wszystko mi się pląta.

Przyłożył dłoń do jej dłoni. Wciąż była o kilka stopni chłodniejsza od jego.

-Czwartek- odpowiedział z rozbawieniem. Zdjął dłoń Kaoru ze swojego policzka i splótł jej palce ze swoimi.- Koniec tygodnia, to troszkę luzu mam w pracy.

Kaoru wydobyła z siebie cichy jęk. Potem pacnęła się w czoło. Zerknęła szybko na zegarek. Zamyśliła się nad czymś, jakby coś liczyła w pamięci.

-Hmm?- Kame najwyraźniej się zaniepokoił.- Coś się stało?

Pokręciła szybko głową. Potem jeszcze raz uczyniła to samo i kolejny raz pogrążyła się w myślach,  jakby usilnie starała się wygrzebać coś z pamięci. W końcu z jej gardła wyrwało się ciche westchnięcie, jakby odczuła ulgę.

-Powiesz mi nad czym tak intensywnie rozmyślasz?

Roześmiała się cicho. Kamenashi wyglądał na zdezorientowanego nagłym jej wybuchem śmiechu. Ściągnął brwi i utkwił w niej oczy, oczekując jakieś odpowiedzi.

-Klaudia dzisiaj ma przyjechać- wyjaśniła w końcu.- Przestraszyłam się, że już tyle godzin, ale jej samolot zdaje się dopiero wyląduje w Tokio.

-Żaden problem, odbiorę ją z lotnika.

-Naprawdę?- Zakaszlnęła. Skrzywiła się mocno, bo kolce dały o sobie znać. Oczy wypełniły się łzami, jakby obierała cebulę. Sięgnęła po kubek herbaty obok łóżka. Napiła się kilka łyków, ból zelżał.- Cholera, naprawdę o niej zapomniałam. Ten czas tak szybko zleciał, nawet nic nie przygotowałam dla niej.

-Nie przejmuj się tym. Zostaw to mi.

Upiła jeszcze parę łyków, aż kubek został opróżniony do dna. Ostawiła go na szafkę nocą. Usiadła na łóżku i westchnęła cicho, ocierając mokre policzki.

-Jestem beznadziejna- pociągnęła nosem.-  O wszystkim musisz myśleć, wszystko jest na twojej głowie.

Kame przysunął się do niej. Objął ją czule i mocno. Przez chwilę nic się nie odzywał. Schował twarz w jej gęstych lokach, zamknął oczy. Kaoru chyba też to wyczuła, bo umilkła i pozwoliła mu się przytulić. Sytuacja przypomniała jej domek w górach. Wtedy też z niewiadomych przyczyn zrobił dokładnie to samo. Dziewczyna nie wiedziała, czym się kierował, ale prawdopodobnie miał jakiś powód, by okazać choć cień słabości.

Minuta za minutą upływała, Kaoru słyszała tylko cichy oddech wyrywający się z piersi Kame i czuła na własnym ciele uderzenia jego serca. Wyciągnęła dłonie i objęła go mocno za szyję, opierając brodę na jego ramieniu.

-Hmm... Kame?- Zebrała się na odwagę dopiero po dłuższej chwili.- Wszystko w porządku?

Zdawało jej się, że uśmiechnął się, bo inaczej zaczerpnął powietrza. Lecz mogło to jej się tylko wydawać. Poczuła jak jego dłoń delikatnie zaczęła gładzić jej włosy.

-Tak. Po prostu trochę się stęskniłem.- Roześmiał się cicho.- A co, nie można już?

-Można, można.- Zacisnęła mocniej dłonie na jego szyi.- Kocham cię...- szepnęła cicho, niemal nieświadoma własnych snów.

-Hmm?- Kame zdziwił się. Jego serce zabiło mocniej.- Nigdy mi tego nie mówiłaś.

Odsunął ją od siebie na kilka centymetrów. Spojrzał na jej niepewną, wciąż bladą twarz. Uciekała wzrokiem, byle tylko nie spotkać na swojej drodze oczów Kame. Ujął jej podróbek, zmuszając ją by jednak spojrzała  w jego oczy. Zmarszczył brwi, później cicho się roześmiał.

-Wiesz, mam ochotę teraz cię pocałować.

Uśmiechnęła się, wciąż lekko zawstydzona. Jej dłonie nadal spoczywały na jego szyi.

-Nie możesz. Zarazisz się jeszcze.

-A może jednak nie, hmm?- Przybliżył twarz do jej twarzy. Ich czoła się dotknęły. Uśmiechnął się łobuzersko, stopniowo jego usta zbliżały się do ust Kaoru. Jednak w ostatniej chwili musnął nimi jej policzek.Dziewczynie wyrwało się krótkie westchnięcie.- Zaczekam, jak wrócisz już do siebie. A teraz skoczę po Klaudię, nie chce by włóczyła się sama tak długo po lotnisku.

Upłynęła jeszcze kolejna chwila, nim oderwał się całkowicie od niej.

-Niedługo będę z powrotem, dasz sobie radę?

-Yhm, poradzę sobie.

Kaoru ułożyła się w łóżku. Sięgnęła po książkę i pomachała nią przed twarzą Kame, pokazując mu, że nudzić się nie zamierza. Poprawiła szalik wokół szyi i otworzyła książkę na wcześniej skończonej stronie.

-Na pewno?

Zerknęła na niego. Roześmiała się.

-Tak, na pewno.- Spojrzała na zegarek.- Idź już. Im szybciej pójdziesz, tym większe prawdopodobieństwo, że ominą was wieczorne korki. I szybciej znowu będę miała cię przy sobie.

Obdarzył ją czułym uśmiechem. Pochylił się jeszcze nad nią i potarł nosem o jej nos, tym sposobem chcąc niemo odpowiedzieć na jej wcześniejsze wyznanie.

***

Kamenashi wszedł do poczekalni na lotnisku. Całe szczęście zdążyłem przed pierwszymi popołudniowymi korkami, odetchnął cicho i zaczął rozglądać się za bratanicą Kaoru. Jak się pośpieszymy, to może cudem uda nam się uniknąć tych wieczornych, choć szczerze w tą wątpię. Kame wiele już razy wracał późnym wieczorem do domu, czyli wtedy, kiedy najwięksi pracoholicy uznawali, że na dzisiaj wystarczy pracy i najwyższa już pora wracać do rodzin. Wyglądało to tak, jakby cała ich rzesza uknuła postępek i jak mrówek roiło ich się na drogach o wyznaczonej porze dnia. Skrzyżowania były zatłoczona, a autostrada nijak nie przypomniała drogi szybkiego ruchu. 

Przeszedł wzdłuż ławek i krzeseł. Rozglądał się we wszystkie strony, lecz nigdzie nie widział nastolatki. Przystanął przy schodach, oparł się o barierkę. Tutaj miał dość dobry widok na parter i na pierwsze piętro. Cholera, a może obcięła włosy, zmieniła ich kolor? Głowił się, starając sobie przywołać w pamięci obraz Klaudii. Zapamiętał ją jako drobną dziewczynę, z jasną karnacją, niemal śniadą i gładką. Głęboko osadzonych ciemnych oczach i długich, prostych brązowych włosach. Była wysoka, jak na swój wiek za wysoka, Kamenashi zapamiętał, że dziewczyna sięgała mu do ramienia. Teraz pewnie jeszcze urosła, nie zdziwiłbym się, gdyby teraz była równa mi, albo wyższa ode mnie. 

Już miał wyciągnąć z kieszeni telefon i zadzwonić do Kaoru z pytaniem, czy jej bratanica zmieniła się coś przez ten rok, kiedy stado ludzi wylało się terminalu. Przedtem słyszał stłumiony głos kobiety, zapowiadającej opóźniony samolot, który właśnie rozpoczął lądowanie. Podniósł głowę, mrużąc oczy wypatrywał w tłumie twarzy Klaudii. Kiedy w końcu ją zobaczył, uśmiechnął się zadowolony z siebie. Wsunął z powrotem komórkę do kieszeni i ruszył w stronę nastolatki. 

Dziewczyna praktycznie niewiele się zmieniła, być może jedynie trochę podrosła, jak sprytnie rozważał Japończyk. Włosy wciąż miała długie, teraz rozpuszczone, miękko opadały na jedno jej ramię. W dłoni trzymała podręczną czarną torbę, na plecach miała zarzucony duży sportowy plecak. Rozglądała się uważanie, badając każdego siedzącego i przechodniego. Pewnie szuka Kaoru, a ta nic jej nie powiedziała, że tym kimś, kto ją odbierze, będę ja. 

Cześć.- Rzucił Kame na przywitanie, kiedy podszedł jeszcze bliżej nastolatki. 

Zaskoczona Klaudia drgnęła. Pewnie odzwyczaiła się przez ten rok słysząc na żywo języka japońskiego. Spojrzała na Kame nieco przestraszonym wzrokiem, ale po chwili na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech. Odchrząknęła cicho. Kamenashi typował, że przez długi lot do nikogo się nie odezwała. To były najgorsze minusy długich podróży. Coś o tym wiedział. 

-Hej- rzuciła krótko.- A Kaoru nie ma? 

Japończyk skrzywił się niezauważalnie. Nie trwało to zbyt długo, jednak baczne oczy nastolatki zarejestrowały zmianę układu mięśni wokół jego ust. 

-Niestety, Kaoru się rozchorowała. Ale spokojnie, już ma się lepiej.

Dziewczyna potarła policzek w zamyśleniu. Poczuła się niepewnie. Zastanawiała się, czy aby na pewno był to dobry pomysł, by przyjechać właśnie w takim momencie. Jednak Kaoru nic mi nie napisała, że źle się czuje. Czyżby zapomniała? Pokręciła delikatnie głową. Z pewnością nie chciała nic pisać, bo wiedziała, że niezręcznie byłoby mi wtedy jechać i wiedziała, że jakoś bym odmówiła, odpisując jej, że jak poczuje się lepiej, to wtedy się spotkamy. 

-Yhm, mam nadzieję, że to nic poważnego. 

-Ma anginę, ale jest na dobrej drodze, by pozbyć się tego paskudztwa. 

-Skoro tak, to świetnie- wygięła usta w serdecznym uśmiechu. Poprawiła pasek na ramieniu plecaka. 

-To co, w drogę?- Zachęcił Kame. Wziął od Klaudii torbę.

Ruszyli do wyjścia. Kamenashi na tyle siedzenie w samochodzie rzucił torbę i plecak dziewczyny. Kiedy wsiedli do samochodu, Japończyk odetchnął. Zdjął czapkę bejsbolową i okulary przeciwsłoneczne. 

-Pewnie przestraszyłaś się mojego wyglądu, hm?- Roześmiał się cicho. Poczochrał włosy, chcąc jakoś je ułożyć.- Życie "gwiazdy" wcale nie jest takie kolorowe, jak może się wydawać. 

Dziewczyna zachichotała.

-Kaoru zawsze narzekała na twoje włosy- wypaliła bez ogródek.- Poczekaj. 

Nachyliła się nad Kamenashim, starając doprowadzić jego włosy do ładu. Niesforne kosmyki włosów wyginały się pod różnymi dziwnymi kątami. Niektóre sterczały we wszystkie strony. Wygładziła je, niektóre z nich przyklepała. Zaczesała jego grzywkę na bok, lekko się skrzywiła. Potem rozdzielała ją na dwie części po obu stronach czoła. 

-Noo, teraz   p r a w i e  wyglądasz tak, jak Kaoru naprawdę cię lubi.- Odetchnęła, jakby czesanie Japończyka było wyjątkowo męczącą pracą. Opadła na swój fotel i uśmiechnęła się od ucha do ucha zadowolona ze swojego dzieła. 

-Tak, jak naprawdę mnie lubi?- powtórzył za nią nieco się dziwiąc. Potrząsnął głowę, po czym odpalił silnik i ruszyli z parkingu.- A jakiego naprawdę mnie lubi? 

Klaudia poprawiła się na fotelu. Długie siedzenie w samolocie chyba jej się znudziło, bo nie była wstanie się ułożyć. Zdjęła buty i podciągnęła nogi pod kolana. Sięgnęła po pas i zapięła się nim. Oparła głowę o szybę, przymykając powieki. 

-Pamiętam, że zawsze narzekała głównie na twoje włosy- odpowiedziała po dłużej chwili, wyraźnie wypowiadając słowa.- Ciągle powtarzała, że nie jest wstanie zrozumieć, dlaczego ciągle je ścinasz i kręcisz. Kiedy naprawdę bardzo dobrze wyglądasz, gdy masz je dłuższe i proste. Oczywiście nie tak proste, jakby dopiero co wyszły spod żelazka, ale z pewnością nie takie, jakie masz teraz.

Japończyk zmarszczył mocno brwi, zamrugał gwałtownie powiekami. O czym zaś ta dziewczyna gada? Nigdy nie słyszał, by Kaoru zwróciłaby mu jakąś uwagę w stosunku do jego wyglądu. Czyżby się przyzwyczaiła? Naprawdę aż tak źle wyglądam? Zamyślił się. 

-Nie bierz tak sobie tego do serca, bo teraz szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jak z nią jest w obecnej chwili. Gdybym miała zgadywać, to pewnie już nie zwraca uwagi na takie szczegóły, jak twoje włosy. Świata poza tobą nie widzi, więc czy masz proste czy kręcone, krótkie, czy dłuższe włosy, żadnej jej różnicy nie robi. A właśnie, jak to się stało, że Kaoru ma anginę? Nigdy na nią nie chorowała. 

-Byliśmy w górach, ale to chyba już wiesz. Kaoru pisała ci, że mieliśmy kręcić reklamę do suzuki. Jak zawsze producenci uparli się, że tematyka musi być adekwatna do poru roku, więc tym razem wymyśli sobie za tło góry. 

-No tak, a Kaoru pojechała z wami- przerwała mu.- To mi pisała, ale potem nie miałam z nią już żadnego kontaktu.

Jej, ale jest rozgadana, pomyślał. Ostatnio kiedy tutaj była, wydała mi się nieco skrępowana, zupełnie jak Kaoru. Tyle, że Klaudia niewściekła się tak, jak w pierwszych dniach Kaoru. 

Japończyk opowiedział Klaudii, jak doszło do tego, że zgubili się w górach. Mówił też o swoim aparacie fotograficznym, który przepadł gdzieś w ciemnościach, ale zbytnio nim się nie przejął, gdyż ważniejsze od niego, było ich życie. Wspominał o domku, który- można byłoby uznać- że spadł im, jak grom z jasnego nieba. Oczywiście pominął szczegóły dotyczące nocy i od razu przeszedł do powrotu do pensjonatu.

-No taak, cały Koki- skomentowała na zakończenie Klaudia. Kame nie był wstanie odgadnąć, czy żywi do kolegi złość, czy może jest rozbawiona samym jego zachowaniem.- Ale ta chatka, to nie powiem, dość romantyczna. 

Na tę uwagę, Kame poczuł, jak jego policzki zarumieniły się. Odchrząknął cicho, starając się skupić uwagę na jezdni, gdzie zaczął rozprzestrzeniać się gigantyczny korek. No to nie zdążyliśmy, przemknęło mu przez myśl. 

***

Zapadł już zmierzch. Kaoru odechciało się czytać, bolały ją oczy, więc odstawiła książkę. Poprawiła poduszkę i zamknęła oczy. Oddychała płyto przez usta, gdyż katar wciąż blokował zatoki i sprawiał jej trudności w tradycyjnym oddychaniu. Zasnęła dość szybko, w oczekiwaniu na Kame i Klaudię.

Od kilku dni znowu nawiedził ją ten sam sen. Na nowo znalazła się w starej łódce. Schemat powtórzył się, jakby chora przeżywała Deja vu. Ostre kolce atakujące jej gardło, mijające na krze pingwiny z fokami. Patrzący ze współczuciem biały miś polarny, który oddalając się, pomachał na pożegnanie. Łódka zahaczająca się o dziwny blok lodu, który wyglądem przypomina kostkę do gry. Kaoru z łódki przedostaje się na sześcian, widzi ze śniegu uformowany stolik i dwa krzesła po przeciwnych siebie stronach. Plansza i kostka, a potem ten śmiech, złowróżbny do takiego stopnia, że aż kości od wewnątrz zamarzają. 

Uświadamia sobie, że sen nie urywa się w tym samym miejscu co przedtem. Nie budzi się. Wie, że śni. Ze wszystkich sił pragnie się obudzić, lecz jest bezsilna. Mroźny wiatr hula, porywając jej włosy i zrzucając je na twarz, mocno tnie policzki. Szyderczy śmiech rozbrzmiewa echem, odbijając się od gór lodowych. Kobieta ubrana w ciepły kożuch, najwyraźniej czeka, aż Kaoru podejmie jakąś decyzję. Zagrasz, czy nie? Zdaje się, że to mówią te lodowate oczy, które nie spuszczają dziewczyny ani na moment. To twoje życie, albo zostaniesz tutaj na zawsze, zginiesz, albo dostaniesz się bezpiecznie na ląd z moją pomocą.

Kaoru czuje się rozbita. Głowa pulsuje własnym bólem, szumi w niej krew. Ostre powietrze nie pozwala jej się skupić. Nie chce zagrać w tę głupią grę, boi się, co może się stać, jeżeli przegra. Czy wtedy przypadkiem ostre, uśpione male kolce w jej gardle nie przebiją tchawicy? Hm.. co ta kobieta mówiła? Uparcie stara odświeżyć sobie pamięć. Póki bije we mnie serce i płynie krew, jest ona zupełnie bezradna, nic nie może zrobić. No chyba, że... Że przegram w tej grze. Wtedy przepadnę na zawsze, a ona będzie mogła bezpiecznie wrócić na ląd i zająć miejsce przy Jego boku. Potrząsa szybko głową, chcąc pozbyć się niedorzecznych i sprzecznych myśli. Przecież to chore, żadna taka gra nie ma prawda istnieć. Tysiąc myśli na sekundę? Żaden człowiek nie jest wstanie wpisać w mały kartonik daną myśl w tak krótkim czasie. Ba, przecież  n i k t  nie umie czytać ludzkich myśli, nawet w takiej otwartej przestrzeni. Gdzie ja jestem? Co ja tutaj robię? 

Kręci mocniej głową, jakby to mogło jej pomóc w wydostaniu się z mroźnej krainy. W umyśle panuje chaos. Nie jest wstanie w nim odnaleźć chociażby jednego spójnego i logicznego zdania. Chce zawrócić. Odczepić łódkę, wsiąść w nią i wrócić do domu, ale prąd wody płynie tylko w jedną stronę. Kaoru wie, że choćby bardzo pragnęła zawrócić z tego miejsca, to nie jest wstanie. Nie może, drzwi prowadzą tylko w jedną stronę. Klamka zapadła, już nie ma odwrotu. 

-Naprawdę mi szkoda twojego ukochanego- odzywa się głos. Kobieta jest znudzona. Mówi o tym jej mina. Unosi dłonie do twarzy i przygląda się swoim paznokciom, jakby były najciekawszą atrakcją turystyczną w tym miejscu.-Biedaczek, siedzi tam i marznie, czekając nieustannie na ciebie. A ty nawet nie starasz się zawalczyć, by w końcu być z nim. Naprawdę jest mi go szkoda.

Kaoru ma ochotę wykrzyczeć jej w twarz, aby przestała udawać. Chce dać jej do zrozumienia, że to tylko głupi sen, nie ma żadnej gry, ani mroźnej krainy. Lecz, kiedy tylko otwiera usta, z powrotem je zamyka. Zimny wiatr wpycha słowa do gardła  i nie pozwala im wydostać się na zewnątrz. 

-Jesteś zła, zgadza się?- Kobieta zaczyna się śmiać.- Nie możesz nic powiedzieć. Przecież to widzę. Jesteś do takiego stopnia na mnie zła, że masz ochotę wydrapać mi oczy. No nie rób takiej miny. Chcesz wiedzieć, skąd to wszystko wiem? Oj, kochana, naprawdę nic nie wiesz. Nic a nic. Ten świat, to mój świat. Ja tutaj rządzę, wydaję rozkazy. Wiem wszystko i widzę wszystko. Mam uszy i oczy dookoła głowy, w dodatku szeroko otwarte. Wiem, co siedzi ci w sercu. To dlatego chcę by w końcu przestało bić. To jak, zagrasz, czy nie? Prosta i krótka odpowiedź. Nie bój się, te dwa słowa przejdą ci przez gardło, tak miękko, że nie odczujesz uśpionych w sobie kolców.  

Dziewczyna waha się. Ma wrażenie, że wszystkie myśli, które krążą jej w głowie zostały rozsypane i wymieszane, jak karty. Aby odzyskać trzeźwe myślenie, musi je najpierw znaleźć, odpowiednio posegregować i poukładać, niektóre nawet po parować. Złączyć je w całość, najlepiej powiesić je w odpowiedniej kolejności na cienkiej nitce w umyśle. 

Zagrać, czy nie? O to jest pytanie. Co odpowiedzieć? Jeżeli powiem "nie", zostanę tutaj już na zawsze, jak zawieszona w próżni. Jeśli usłyszy "tak", gra się rozpocznie, ale z chwilą, gdy znajdę się w punkcie "Game over" kolce od razu roztrzaskają mi gardło. 

Wciąż się zastanawia. Minuta za minutą, godzina za godziną mija, ale czas tutaj płynie zupełnie inaczej, rządzi się własnymi prawami. Wciąż jest ciemno, wiatr gwiżdże, a kobieta cierpliwie czeka.

-Tak.- Kaoru w końcu otwiera usta. Krzywi się mocno, bo głos, który wyszedł z jej ust, wcale nie przypomina jej barwy. Jest zimny i obcy. 

-Świetnie.- Kobieta uśmiecha się szeroko, znowu odsłaniając rząd czarnych zębów. Są jeszcze bardziej ostre, niż poprzednio, kiedy Kaoru na nie patrzyła. Klasnęła w dłonie, jak pięcioletnia dziewczynka, ciesząca się z kucyka.- A więc siadaj, najwyższy czas rozpocząć grę. 

Kaoru niepewnie robi krok do przodu. Potem następny i kolejny, aż dochodzi do stolika i siada na śnieżnym krześle. Unosi oczy i wzdryga się, patrząc w lodowate oczy swojej przeciwniczki. 

-Czas zacząć. 

Znowu klaska w dłonie, chichocząc pod nosem. Po obu stronach foremnego sześcianu w blasku jasnoniebieskiego światła pojawiają się pingwiny. Grube i potężne, jak goryle pilnujące wejścia do jakiegoś baru. Granatowe garnitury zapięte mają do samego końca, szyje otulają grube wełniane białe szaliki. Silne łapy skrzyżowane na potężnych torsach, a paciorkowe puste oczodoły zdają się wpatrywać uważnie w Kaoru, śledząc każdy, nawet najdrobniejszy jej ruch. 

-Nie bój się ich.- Kobieta jakby czytała w myślach Kaoru.- To sędziowie, żeby nie było, że oszukuję. No dobra, weź kostkę i rzuć nią.

Dziewczyna sięga niepewnie po kostkę. Marszczy mocno brwi.

-Ale nie ma na niej oczek.

-To nic. Gdy kostka upadnie na blat, oczka same się ukażą. 

Kaoru trzyma kostkę w dłoni. Ogląda ją ze wszystkich stron. Wygląda na zwykłą, powszechną kostkę, jaka może służyć do wiele gier planszowych. Jednak ta wykonana jest z lodu i pokryta na wierzchu grubą warstwą śniegu, by przy pierwszych ruchach gry, kostka szybko się nie rozpadła. 

-No, rzuć. Para oczek wskaże twój czas wpisała na kartonik danej myśli. 

Dziewczyna zaczerpuje mocno powietrza, już nie myśli o kolcach znajdujących się w gardle. Zamyka oczy, potrząsa kostką i wypuszcza ją z dłoni na planszę. Rozlega się cichy dźwięk. Upływa jeszcze chwila, nim Kaoru zbiera się na odwagę. Otwiera oczy, drżąc ze strachu spogląda na oczka na kostce.

-Trzy oczka- mówi jej Ayumi. Zakłada dłonie na oparcie krzesła. Wygląda na rozluźnioną.- Czas zacząć. Trzy oczka, to mniej czasu niż trzy minuty, a więcej niż trzy sekundy. Gotowa? 

Kolejny raz nie czeka na potwierdzenie z jej strony. Zamyka oczy, dookoła wszystko nagle ucicha, nawet uparty wiatr znajduje sobie miejsce gdzieś między śnieżnymi górami. 

Z początku nic się nie dzieje. Kaoru jest dezorientowana. Rozgląda się we wszystkie strony. Widzi dziwnych pingwinów- ochroniarzy. Jest ciemno, jak było przedtem, tylko cicho. Ta cisza coś jej przypomina. Ciszę przed burzą. Wypuszcza mroźne powietrze z płuc, stara się coś usłyszeć. Stopniowo jej uszy coś wyłapują, jakiś bardzo cichutki głos, który powoli rośnie w siłę. Myśl jest bardzo wyraźnie słyszalna, choć zaraz umyka jej, zostaje zagłuszona przez inne myśli, które przybywają jak wściekłe osy do czegoś słodkiego.

Kaoru szybko łapie za planszę i przysuwa ją do siebie. Bierze w dłoń biały długopis. Rękę ma skostniałą, więc zajmuje jej to więcej czasu, niż przeciętnemu człowiekowi. Długopis wymyka jej się z dłoni, nie czuje w niej czucia. Ponawia próbę, słyszy szybkie uderzenia własnego serca. 

Więcej niż trzy minuty, mniej niż trzy sekundy, ile to, do cholery, jest czasu? Wpada w panikę, mimo wszystko stara się zachować zimną krew. Zaczerpuje znowu mroźnego powietrza do ust, tym razem również ignoruje ból. Odnajduje na planszy właściwy kartonik i bardzo powoli, po przez nieustanne drgawki dłoni, koślawo zapisuje jeden znak w kanji.

Kiedy kończy, odczuwa ulgę. Długopis upada na szklaną podłogę z lodu, przesuwa planszę na środek stolika. 

-Hmm, myśl jest dobra.- Czarne zęby zostają odsłonięte przez blade usta kobiety.- Ta akurat była prosta, prawda? W końcu to imię twojego ukochanego. W sumie wiesz, co? Mogłabym ci  n a w e t  pogratulować. Ale tego nie zrobię, a wiesz czemu? Chyba już powoli się domyślasz, hm? 

Kaoru blednie, czuje jak krew odchodzi z jej policzków. O czym ona mówi? 

-Twój czas dobiegł końca, kiedy po raz pierwszy wyślizgnął ci się długopis.- Obnaża mocniej zęby. Ton jej głosu przybiera na sile, staje się nieprzyjemnie ochrypły i niski. Potem przeradza się w szyderczy, głośny śmiech.- 1:0 dla mnie. 

Zimne i ostre kolce zaczynają poruszać się w gardle dziewczyny. Wiercą i wykręcają się na wszystkie strony, by rozbudzić się. Wyciągają długie, zaostrzone szyjki, by zbliżyć się do ścianek gardła. Kaoru łapie obiema dłońmi swojej szyi. Ból jest nieznośny, paraliżujące kolce powoli, lecz boleśnie przebijają skórę po kawałku. 

Obezwładnia ją mroźne powietrze. Uśpiony wiatr w śnieżnych górach, nagle zgrywa się i szarpie mocno jej ciałem. Wtarga do jej wnętrza, rozszarpując serce. Przenika żyły, by wstrzyknąć do nich niebezpiecznie zimno. Po upływanie zaledwie chwili, Kaoru nie jest wstanie się ruszać. Jest sparaliżowana przez dziwne, mroźne siły. Nie może oddychać, ani myśleć. Może tylko patrzeć i słuchać. Chłód wnika głęboko w jej ciało, jakby na dobre chciałby się tam ulokować, jednym cięciem pozbyć się na zawsze ciepła ludzkiego ciała.

-Jeden zero dla niej, jeden zero dla Królowej!

Wesołe pingwiny skaczą i cieszą się. Śmieją się w głos ochrypłymi głosami. Klaskają w swoje tłuste łapy, robiąc salta i fikołki w powietrzu. Zaczynają tańczyć, tarzają się po foremnym sześcianie, aż ich futra pokrywa cienka warstewka śniegu. 

Ciało Kaoru dygocze z potwornego zimna. Jest przecinane na wskroś uporczywym, nieznośnym chłodem. Wije się w agonii, oczekując na koniec, lecz do "Game over" jest jeszcze daleka droga. To dopiero początek męki i cierpienia, jakie będzie musiała znieść, by zawalczyć o przetrwanie w tej krainie śniegu.

I kiedy myśli już, że utraci świadomość, nagle na policzku czuje coś ciepłego, potem na czole. Po chwili słyszy czyjeś odległe wołanie. 

Zamyka oczy, a kiedy na nowo je otwiera, przed sobą nie widzi mroźnych krajobrazów, tylko twarz Kamenashiego. 

3 /skomentuj:

Anonimowy pisze...

Ty to masz fantazję. Świetnie żeś wymyśliła z tym snem. Bardzo mi się on podoba, te pingwiny rozbrajające. Trochę mi przypominał jakby to była ta bajka "Królowa śniegu". Heh, ta gra dosyć dziwna, no ciekawe czy Kaoru się to przyśni znowu. I czemu jej się to w ogóle śni?
Oj ten szaliczek biały, że ty tak o nim pamiętasz! ^^ (apropo mam taki sam).
No i wreszcie się pojawia Keiko, jak fajnie;] Ale była zaskoczona jak zobaczyła Kame, nom w sumie nie dziwię się. Mogła na niego nakrzyczeć że przez niego się Kaoru rozchorowała! <-- dodałabym to. Buhahaha! ;D
Cóż jeszcze mogę napisać, tylko tyle że rozdział wyszedł ci nie banalnie, aczkolwiek świetnie.;) Więc czekam na ciąg dalszy.
Keiko^^

Kokoro-chan pisze...

;P
1) "Czołem ;))" I okiem! xP
2) Angina xD Chyba mi się udziela- bo przez gadanie na konwentach teraz mnie gardło boli. Mam nadzieje, że jednak jutro wróci do pełnej sprawności ;]
3) Nie ma to jak zapominalstwo ;] Ale chyba Klaudia nie miała tego za złe gorzej by było jak by nikt jej nie odebrał z lotniska xD I musiałaby przyjechać metrem xP
4) Już sobie wyobrażam minę Kaoru jak by Kame zadzwonił z pytaniem o wygląd Klaudii xD To by musiało być komiczne xD
5) To tyle xD Nie wiem co jeszcze pisać xD
6) Pisz dalej! Gambaruj! ;]
7) Do napisania!

Anonimowy pisze...

Biedna Kaoru, Kame musiał wykrakać o chorobie, aajć. Sen wyszedł ci naprawdę świetnie, miałam wrażenie, że czytam książkę jakąś. Te rozbudowane opisy i uczucia, całkiem fajnie to wyszło. Tylko ta gra jakaś dziwna jest, ale jak to sen, to nie ma czemu tu się dziwić, bo sny z reguły są strasznie dziwne. Rozwaliła mnie ta scena w samochodzie,jak bratanica Kaoru czesała Kame. Jestem ciekawa jej reakcji, czy w ogóle zauważy zmiany w jego fryzurze ;p

Prześlij komentarz