Image Hosted by http://kizunanonippon.blogspot.com

wtorek, 18 marca 2014

私の天国 (Watashi no tengoku)~ My heaven. Epilog: Moje niebo

Wczoraj skończyłam pisać epilog opowiadania, więc uznałam, że najwyższa pora wrzucić go na bloga XD. W zasadzie chyba wszystko zawarłam w nim to, co chciałam. Prócz jednego zdania, o którym przypomniałam sobie dzisiaj podczas korekty. Usiłowałam je gdzieś upchać, ale bezskutecznie ;|. Wtedy praktycznie połowę epilogu musiałabym przebudować, a tego nie chciałam. No nic, trudno, jakoś się obejdzie bez tego zdania. Szczerze, to się cieszę, bo jest to drugie opowiadanie w moim życiu, które ukończyłam. I uważam, że druga część wypadła o niebo lepiej od pierwszej (to tylko moja opinia). Wydaję mi się, że główna zasługa leży tutaj po stronie fabuły. Drugą część miałam zaplanowaną z góry i wiedziałam, o czym będzie - w przypadku pierwszej, była po prostu moim spontanem. Małym eksperymentem w pisaniu ff, który uważam, że nawet się powiódł ;)).

Na koniec jeszcze szybko chciałabym podziękować dziewczynom: Kokoro - chan i Keiko :* Bez nich to opowiadanie by nie istniało. Dziękuję więc Wam za komentarze, za motywację i za wszystko, noo <33. Dzięki Wam, pisanie tego opowiadania było dla mnie przyjemnością XDD. Również dziękuję tym, którzy czytali a nie komentowali (statystka bloga/notek swoje pokazuje), więc bardzo mi miło, że ktoś jeszcze czyta te moje wypociny. Ponoć każdy rodzaj motywacji jest dobry i zgadzam się z tym. Arigatou ;*



♪♫♪ Yiruma - Reminiscent ♪♫♪

私の天国  
(Watashi no tengoku)~ My heaven. Epilog: Moje niebo.

Teraz stojąc i spoglądając w niebo, ronię cicho kilka gorzkich łez. Niczym parzący kwas, jedna po drugiej spływa wolno, tnąc skórę na policzkach jak rozgrzany bicz. Przymykam powieki, mocno je zaciskam. Wciągam głośno powietrze, ale zdaje się, że i ono sprawia mi niewyobrażalny ból. Płuca kurczą się, jakby wcale nie chciały przyjąć do siebie tlenu. Jakby każda komórka mojego ciała, krzyczała i buntowała się, pragnąć jedynie pogrążyć się w długim i nieświadomym śnie.

Zastanawiam się, czy aby na pewno tak to wszystko musiało się potoczyć. Czy nie było innej drogi wyjścia? Tak bardzo pragnę teraz zawrócić. Zrobić krok do tyłu. Trafić do tych właściwych drzwi i przejść przez długi korytarz własnego życia. Odnaleźć te dziury na ścianie i po prostu je połatać. Naprawić te wszystkie rysy i pęknięcia, na które wcześniej nie zwróciłem uwagi. Chciałbym na nowo przejrzeć na oczy i wytężyć słuch. Zobaczyć, co czai się w ciemnych kątach; móc dostrzec wrogie cienie, które czyhając, ostrzyły na mnie pazury. Posłuchać ich szeptów i niebezpiecznych chichotów. Zwrócić uwagę na drobne detale, którym wcześniej nie poświęcałem zbyt wiele czasu. Chciałabym zatrzymać się na chwilę w miejscu i bez żadnego pośpiechu móc wsłuchać się w bicie drugiego serca. Usłyszeć to, co bez przerwy do mnie wołało. Co chciało mi przekazać; dostrzec jego lęki i słabości. Byłem ślepcem, dobrze o tym wiem. Zatykałem uszy, jak małe, rozkapryszone dziecko, kiedy rodzic chce go pouczyć. Ze mną było dokładnie tak samo. Zakładem opaskę na oczy, by nie widzieć tych zniekształconych cieni, które bezkarnie przemykały mi pod stopami, rzucając pod nogi kłody. Szedłem przez ten korytarz jak najgorszy egoista, wpatrzony jedynie w centralny punkt, który miałem przed sobą. Nie zdawałem sobie sprawy, że obok mnie tą samą drogą, kroczyła jeszcze jedna osoba. To pomieszczenie już dawno przestało należeć tylko do mnie, ale zdecydowanie było już za późno, nim zdołałem to sobie uświadomić.

Najgorsza noc w moim życiu, wcale nie była usłana niewyobrażalnym strachem. Dopiero, kiedy zeszło słońce, a jego ciepłe promienie przebiły przez zakurzoną szybę i musnęły moją skórę, wtedy dotarło do mnie, czym naprawdę jest strach. Zimna łapa, która w nocy katowała moje serce, pokazała mi na co ją stać i nad ranem w zabójczym uścisku zakleszczyła mnie w swoich diabelnych sidłach. Dusiła mnie, pozbawiając tchu, to na przemian droczyła się ze mną. Kiedy było już naprawdę ze mną źle, wyciągała mnie na powierzchnię, pokazując jaka to nie jest łaskawa i pozwalała na chwilę zaczerpnąć tchu, po czym na nowo pakowała mnie do lodowatej otchłani. Machałem rękami i wierzgałem nogami. Z całych sił usiłowałem odbić się od dna, które tak naprawdę nie istniało. Upłynęło sporo czasu, nim zrozumiałem, że wcale nie błądzę w żadnych morskich ciemnych głębinach. Prawda była taka, że toczyłem w sobie wewnętrzną walkę ze swoimi słabościami, które powoli przejmowały nade mną kontrolę.

"Chwile spędzone z tobą, były moim niebem".

Wciąż słyszę te słowa, które w nocy wypowiedziała Kaoru. Czają się gdzieś na powierzchni mojej podświadomości. Delikatnie po niej dryfują i łaskoczą jak muśnięcie skrzydeł motyla. Brzmią łagodnie w uszach niczym najpiękniejsza melodia, którą kiedykolwiek przyszło mi słyszeć. Słowa te sprawiają, że jestem wstanie unieść lekko kąciki ust i ułożyć je w marnym uśmiechu, bo to co powiedziała, było najczystszą i najszczerszą prawdą, jaką przyszło mi kiedyś usłyszeć. Stojąc tak z zamkniętymi oczami na otwartej przestrzeni, mam wrażenie, że wiatr, który dmucha wprost na moją twarz, niesie te słowa ze sobą. Kiedy tylko bardziej się w niego wsłucham, jestem niemal pewny, że potrafię wyłapać z każdego świstu słowa Kaoru.

 "Chwile spędzone z tobą, były moim niebem".

Dotarłszy do końca naszej historii, zdałem sobie sprawę, że to niebo do nie dawna istniało. Te piękne chwile, które były mi dane spędzić z nią, wydarzyły się naprawdę. Nie były one żadnym wytworem mojej wyobraźni, ani tym bardziej pięknym snem, z którego przyszło mi się wybudzić. Teraz, kiedy w końcu te wszystkie wspomnienia odtworzyłem w pamięci i zebrałem w jedną całość, pozostało jedynie zamknąć je na kłódkę i szczelnie przechowywać ukryte głęboko w moim sercu. Nie chciałem, by szybko utraciły swoje barwy i wyblakły. Pragnąłem, by za każdym razem, gdy będę do nich sięgać, zachowały wciąż tę świeżość i czystość, jaką posiadały w obecnej chwili.

Odetchnąłem znowu i otworzyłem oczy. Przetarłem już i tak wyschnięte policzki od ciepłego powiewu. Stałem na dachu szpitala. Czułem, jak wiatr targa moimi włosami, szarpie ubraniem. Gorące promienie słońca parzyły mnie w plecy. Stąd miałem bardzo dobry widok na miasto. Z tej odległości, budynki wyglądały jak małe domki dla lalek, a ludzie przechodzący przez ulicę niczym mrówki. Na drogach tłoczył się sznur samochodów. Rozpoczynały się popołudniowe korki. Klaksony jeden po drugim wściekle rozbrzmiewał, każdemu było gdzieś śpieszno. Mieszały się ze sobą różne dźwięki miasta. Śmiechy dzieci w pobliskim parku, gdzie pełne życia kopały w piłkę i zanosiły się głośnym okrzykiem, kiedy trafiono w bramkę. Jakiś tir jadący autostradą, najprawdopodobniej wjechał w dziurę i jego przyczepa zatrzęsła się głośno. Gdzieś po torach kolejowych tłukł się pociąg; słyszałem dźwięk tramwaju i metra. W oddali niósł się sygnał karetki, która po chwili wyjechała zza rogu i pędziła dziko w stronę szpitala. Wytężyłem wzrok i dostrzegłem dwóch mężczyzn w czerwonych kombinezonach. Wyskoczyli z ambulansu i biegiem pognali na tył samochodu, gdzie na noszach wyciągnięto jakąś młodą kobietę. Opatulona była w złotą folię. Wychyliłem się nieco i dostrzegłem, że miała rozciętą głowę, a jej ręce i ramiona drżały jak w febrze. Po chwili nadjechała druga karetka, z której wyniesiono małą dziewczynkę. Przedramienia i czoło pokrywały smugi krwi, na szyi miała założony kołnierz ortopedyczny. Z pewnością jakiś wypadek, pomyślałem obojętnie i śledziłem ich wzrokiem tak długo, dopóki nie zniknęli mi z pola widzenia. Każdy z nas kiedyś przecież umrze, powiedziałem sobie, prędzej, czy później, ale kiedyś to nastąpi. Śmierć zabiera nas w najmniej spodziewanym momencie, czyż nie?

Odwróciłem się i ruszyłem do wyjścia. Idąc przed siebie, ignorowałem blade twarze schorowanych ludzi. Siedzieli na wózkach, albo spierali się na laskach. Zamglonymi oczami patrzyli w dal. Rozmawiali z rodzinami, bądź z pielęgniarkami. Każdy z nich tutaj obecnych, cieszył się bardziej, bądź mniej z udanej pogody. Zachwycali się kształtnymi obłokami, wskazując placem na niebo i zgadywali, co im przypomina dana chmura. Inni jeszcze marudzi, że razi ich słońce, albo że jest za gorąco i chcą już wracać. Wydłużali szyje jak żyrafy, by gorące promienia słońca, nadałby im witalności i energii na dalszą walkę z chorobą, której połowa z nich i tak polegnie zaledwie po kilku tygodniach. Naiwność chorych; zbędne nadzieje, kruche obietnice i fałszywe uśmiechy personalu szpitalnego sprawiały, że widok ten przyprawiał mnie o mdłości. Z całego serca nienawidziłem tego miejsca. Pachniało nieprzyjemnymi środkami czystości, niedobrym jedzeniem, starymi ludźmi i chorobami, jak i samą śmiercią. Przyśpieszyłem więc kroku, by móc znaleźć się jak najdalej od tych ludzi, którzy wyglądem przypominali mi zombie z taniego horroru.

Bez opamiętania skierowałem kroki do jednej z sal. Zatrzymałem się dopiero w progu, kiedy zdałem sobie sprawę, gdzie zaprowadziły mnie myśli i moje własne nogi. Pielęgniarka właśnie ścieliła łóżko, zmieniając nową pościel. Poczułem się skrępowany, gdy podnosiła się i odwróciła głowę w moją stronę. Była to siostra Misaki. Posłała mi cień smutnego uśmiechu. Zabierając kosz z brudnymi rzeczami, skinęła mi głową na pożegnanie i wyszła.

Zostałem sam. Sam w tej wielkiej sali, w której spędziłem ostatnią noc z Kaoru. Teraz to wydaje się być tak odległe jak scena z jakiegoś starego filmu, widziana w dzieciństwie. Nagle ten pokój wydał mi się dziwnie obcy, a w moim sercu zrodziła się nieokreślona pustka. Nie było już tutaj żadnego żywego śladu po Kaoru. Puste białe łóżko; poduszki, które jeszcze dziś rano miały jej zapach. Pusty stolik, gdzie wcześniej stał wazon świeżych kwiatów i jej osobiste rzeczy, takie jak telefon komórkowy; zegarek od Kokiego, który dostała na urodziny, czy blok czystych białych kartek papieru wraz z długopisami. Potrząsnąłem głową w oszołomieniu. Kartki papieru. Wczoraj wieczorem, gdy przyjechałem odwiedzić Kaoru, na stoliku przecież leżał blok kartek.

Bez chwili namysłu ruszyłem do stolika i zacząłem przeszukiwać jego szufladki. Gdzie one teraz mogą być, zastanawiałem się gorączkowo. "Jeżeli dasz mi trochę czasu, to go skończę", przypomniałem sobie słowa Kaoru, które padły na naszym ostatnim wieczorze. Cholera, zakląłem głośno, wywalając szufladki. Upadły z głośnym hukiem na podłogę, ale zignorowałem to. Muszą tu przecież gdzieś być, nie rozpłynęły się w powietrzu! "Potrzebuję zaledwie jednego dnia... Tylko jeden dzień". Dlaczego wcześniej ich nie sprawdziłem? Czy nie wydało mi się to dość dziwne? Kaoru nie widziała, więc nie mogła pisać, a mimo to, przy sobie miała kartki. Wczoraj musiała kończyć tekst piosenki. Obiecała mi to, a obietnic zawsze dotrzymywała, choć niektóre z nich wydawały się mało realne. Ona skończyła pisać. Napisała ten tekst, dla mnie. Gdzieś podświadomie wiedziałam to. Teraz tylko musiałem znaleźć te cholerne kartki.

Pod oknem leżała torba z rzeczami Kaoru, więc od razu rzuciłem się na nią. Wysypałem jej zawartość na podłogę. Wśród ubrań i kilku podręcznych rzeczy, w końcu znalazłem złożoną kartkę na pół. Drżącymi dłońmi podniosłem ją i z bijącym głucho sercem, rozwinąłem ją.

"Moje Niebo"

W głuchych uderzeniach fal
Nikły płomień świecy tańczy
Stara gitara cicho dźwięczy
Nad nami unoszące się niebo
Połyskuje usłanymi gwiazdami.

Przytul policzek do mojej piersi
- Czy czujesz to ciepło?
Spójrz mi w oczy
-Powiedz, co w nich widzisz?
W spowitej nas ciemności
Dwa bijące serca
W jednakowym rytmie
Śpiewają naszą historię.

Kiedy tak całujesz moje usta

Tonę w błękicie raju
Delikatnie otulasz mnie ramionami
To jak najpiękniejszy sen
Twoja dłoń w mojej dłoni
Spoglądając w nieznane idziemy razem
Z naszymi wspólnie splecionymi palcami.

W przeciągu ułamku chwili
Ciemność przysłoniła mi widok
Moimi oczami teraz jesteś ty
Twój głos jest jedynym przewodnikiem
Prowadzącym mnie przez otchłanie strachu.

Chwilę spędzone z tobą
- Próbuję ci powiedzieć
Były moim niebem
- Staram się wykrztusić
Sparaliżowana strachem,
Nie wiem, czy jeszcze cię zobaczę
Moje serce wciąż bije w rytmie twojego,
Kończąc po cichu naszą historię.

Kiedy tak dotykałeś mnie
Topiłam się w słodkim raju
Twoje ramiona niczym najlepszy azyl
Chroniły mnie jak w najpiękniejszym śnie
A teraz twoja ciepła dłoń oddala się
Nie widzę nic, prócz przerażającego mroku
Robię niepewny krok na drugą stronę.

Czy ocalisz mnie?
Zachowaj mnie w sercu
To wystarczy, uwierz mi
Pamiętaj mnie, a będę
przy tobie już na zawsze...


Na odwrocie kartki znalazłem jeszcze jedno zdanie:

P.S: Kaoru przeprasza, że nie mogła sama tego napisać.

Przebiegłem jeszcze raz wzrokiem tekst i zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę ta piosenka była o nas. Kaoru zawarła w niej wszystko, nawet swój nieszczęsny wypadek. Gorące łzy rozlały się na policzki. Nie potrafiłem nad nimi zapanować. Zamazywały mi pole widzenia. Płakałem, jak małe dziecko. Od jak dawna usiłowałaś mi to powiedzieć, pytałem się trzymającej w rękach drżącej kartki. Czy kiedykolwiek byś mi o tym powiedziała, gdyby nie to, co się wydarzyło?

- Tutaj się schowałeś. - Nagle ktoś zdyszany wpadł do sali. - Wszędzie cię szukam. Kame, wszystko w porządku?

Koki kucnął obok i dotknął mojego ramienia.

- Co to jest? - spytał zaskoczony. 

- To piosenka... Kaoru - zacząłem, głos mi drżał. - Napisała ją... tak jak obiecała. Cholera, była w tym dobra, nie uważasz? 

Koki wziął kartkę, a ja pociągnąłem nosem i szybko starłem łzy. Przypatrywałem się wyrazie twarzy Tanaki, kiedy czytał. Był skupiony, marszczył co chwilę brwi i mrugał powiekami. Był zaskoczony tym tekstem, tak samo jak ja.W końcu podniósł na mnie oczy.

- Ona naprawdę mnie kochała... - wyszeptałem oszołomiony. 

- Czemu mówisz o niej tak, jakby jej już nie było? - Urażony Koki uderzył mnie pięścią w ramię. - Przyszedłem ci powiedzieć, że operacja właśnie dobiegła końca.

- Co? - Poderwałem się na równe nogi. - Dlaczego nie powiedziałeś tego od razu?

-  Wystraszyłeś mnie. Siedziałeś na podłodze i płakałeś, myślałem...

Ale ja już nie słuchałem go. Wybiegłem na korytarz, pędząc ile sił w nogach pod blok operacyjny.

W pierwszej chwili nie wiedziałem, co się dzieje. Na ławce siedziała Keiko. Nie widziałem jej twarzy, bo chowała ją w ramieniu Yuichiego, ale cichy szloch, który wydobywał się z niej, zmroził mi krew w żyłach. Nakamaru obejmował ją i mocno tulił do siebie, cicho coś szepcząc. Serce podskoczyło mi do gardła, umysł w momencie przysłoniły czarne myśli. Natomiast Junno uśmiechał się od ucha do ucha, przybił piątkę z Uedą i zanieśli się głośnym okrzykiem radości. Za sobą usłyszałem kroki i przyśpieszony oddech Kokiego. Zatrzymał się przy mnie. Wymienił porozumiewawcze spojrzenia z resztą, po czym odetchnął z wyraźną ulgą.

- Doktorze, co z Kaoru? - Podbiegłem do doktora Endo, który właśnie wyszedł z sali. Miał bladą twarz i wyglądał na zmęczonego. Wycierał dłonie w fartuch.

- Operacja się udała - powiedział z cieniem uśmiechu. - Krwiak został całkowicie usunięty. Pacjentka niebawem powinna się wybudzić.

Wreszcie kamień z serca mi spadł. Miałem wrażenie, że gdybym tylko chciał, to mógłybm szybować po niebie.

- Czy będzie widzieć?

- No cóż... - Krzaczaste brwi lekarza ułożyły się w jedną ciągłą linię. Zdjął okulary i zaczął je przecierać.- Musimy zaczekać, aż otworzy oczy. Operacja była skomplikowana, mógł zostać uszkodzony jeden z nerwów wzrokowych, ale jestem dobrej myśli. Wszystko poszło tak jak trzeba.

- Całe szczęście. Dziękuję, doktorze. - Skłoniłem się lekko. - Czy mogę ją zobaczyć? Proszę.

Doktor wydał z siebie pomruk niezadowolona. Jednak kiedy włożył z powrotem okulary na nos i nasze spojrzenia znowu się spotkały, z niechęcią kiwną głową.

- Pięć minut - powiedział.

- Dziesięć.

- Niech się pan ze mną nie kłóci, bo zmienię zdanie - westchnął. - No dobrze, dziesięć i ani minuty dłużej.

Złapałem za dłoń lekarza i energicznie nią potrząsnąłem w podziękowaniu. Odetchnąłem parę razy głęboko i nie czekając już ani chwili dłużej, wszedłem na salę, do której przewieziono Kaoru.

W pokoju panował gęsty półmrok, jedynie słaby snop światła wylewał się z korytarza. Okna zostały zaciągnięte grubymi roletami, więc upłynęło kilka sekund, nim wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Kaoru leżała nieruchomo na łóżku. Widząc opadającą i podnoszącą się jej klatkę piersiową poczułem się od razu spokojniejszy. Oddychała i żyła, a to w zupełności wystarczyło, bym mógł wreszcie pozbyć się z umysłu tych czarnych i niedorzecznych scenariuszy. Dłonie luźno spoczywały jej na torsie. Gruby bandaż otaczał jej głowę i połowę twarzy, zakrywając oczy.

Kiedy stanąłem przy łóżku, skrzywiłem się. Ramiona Kaoru znowu były pokłute i posiniaczone od igieł. Niepewnie i ostrożnie ułożyłem dłoń na jej dłoni. Delikatnie ją ścisnąłem i kciukiem przejechałem po skórze. Uśmiechnąłem się przez łzy. Teraz już wszystko powinno się ułożyć.

Kaoru drgnęła. Niespokojnie poruszyła głową, wykrzywiając usta w grymasie, jakby odczuwała ból. Po chwili odwzajemniła mój uścisk. Drugą dłonią nałożyła moją dłoń. Spostrzegłem, że kąciki jej ust wyginają się w półuśmiechu.

- Kame - szepnęła. - To ty?

Starłem pośpiesznie łzy. Nie chciałem jeszcze bardziej się rozklejać. Dziś już i tak dość się wypłakałem.

- Skąd wiedziałaś...?

- To chyba oczywiste - roześmiała się. - Dotyk... Wiesz, co? Masz bardzo przyjemne dłonie w dotyku. Zawsze są cieplejsze od moich o parę stopni. Poza tym, twoja jedna kość jest dość charakterystyczna. - Błądziła teraz wskazującym palcem po mojej dłoni. - O właśnie tutaj. Ta kostka. Chyba kiedyś wybiłeś sobie palca, bo jest nieco odchylona od całej reszty. Musiała źle się zrosnąć.

- Yhym. W dzieciństwie, gdy grałem w bejsbol, wybiłem go. Wstyd się przyznać, ale nie dałem go nikomu nastawić, bo się bałem. Piekło jak diabli, ale dzielnie to znosiłem. W każdym bądź razie, było to lepsze, niż wizyta u lekarza.

Kaoru poprawiła się na łóżku i odetchnęła cicho.

- Jak... operacja? - wydusiła z siebie.

- Wszystko przebiegło po myśli lekarzy. Wycieli ci to paskudztwo. W całości.

- A czy będę...?

- To wszystko teraz zależy od ciebie.

- Co masz na myśli? -  spytała niespokojnie.

- Musisz tylko zdjąć bandaż i otworzyć oczy.

- Boję się - wyszeptała. - Tak bardzo chciałabym cię znowu zobaczyć.

Słowa te ścisnęły mnie mocno za serce, prawie dławiąc porcją kolejnych łez.

- Nie bój się. - Ścisnąłem mocniej jej dłoń. - Jestem przy tobie.

Kaoru wsparła się na łokciach i podniosła się. Pomogłem jej usiąść na łóżku. Odnalazła z tyłu głowy zapinkę od bandaża i wypięła ją. Warstwy jedna po drugiej rozwinęły się i opadły Kaoru na kolana. 

- Otwórz oczy - poprosiłem ją.

Zaciskała z całych sił powieki. Pod oczami i na kości nosowej widniały słabe pręty odgniecionego bandaża. Z trudem powstrzymałem się, by nie wyciągnąć dłoni i opuszkami palców przejechać po jej twarzy. Kaoru uśmiechnęła się i lekko rozwarła powieki. Mógłbym przysiąść, że w tej chwili serce zamarło mi w piersi na dłuższą chwilę. Jej źrenice reagowały na zewnętrze bodźce. W czekoladowo mlecznych tęczówkach znowu mogłem ujrzeć blask życia.

- Kaoru - powiedziałem z powagą. Ująłem ją za dłoń i przyklęknąłem na jedno kolano. Spojrzałem prosto w jej oczy. - Czy chcesz każdego ranka budzić się przy moim boku, jako moja żona?

Mrugnęła gwałtownie powiekami. Zauważyłem, że mięsień drgnął jej na twarzy. Była zaskoczona. Patrzyła na mnie w taki sposób, jakby miała przed sobą co najmniej idiotę, który właśnie się upił.

- Kame, nie wygłupiaj się - roześmiała się przez łzy. - Nie musisz przede mą klękać. Głupio się czuję. Proszę cię, wstań.

Poczułem się zdezorientowany. Nie wiedziałem, czy mówiąc to, Kaoru chciała mi odmówić. Puls gwałtownie mi przyśpieszył w obawie, że zaraz odtrąci mnie od siebie. Bałem się, że zaraz z jej ust padnie coś, co sprawi mi ból. Jednak ona zrobiła coś niespodziewanego. Chłodne dłonie Kaoru ujęły mnie za twarz. Pochyliwszy się nade mną, delikatnie i czule pocałowała mnie.

- To znaczy, że - wyszeptałem zaskoczony - wyjdziesz za mnie?

- Przecież już znasz odpowiedź. - Oparła czoło o moje czoło i spojrzała mi w oczy z uśmiechem. - Oczywiście, że tak.

Wypuściłem powietrze niczym przebity balon. Ucałowałem Kaoru w czoło, po czym ująłem jej dłoń i wsunąłem na jej palec srebrny pierścionek, który aż do tej pory, trzymałem schowany w kieszeni koszuli. Pasował idealnie i prezentował się wyśmienicie. Pogładziłem kciukiem spoczywający na nim mały połyskujący brylancik i musnąłem ustami dłoń Kaoru.

- Jest śliczny - powiedziała cicho. - Kiedy go kupiłeś? 

Roześmiałem się, a Kaoru spojrzała na mnie podejrzliwie. 

- No cóż... Pamiętasz, że spóźniłem się na twoje urodziny. Powiedziałem, że zatrzymali mnie na planie, skłamałem. Właśnie wtedy go kupowałem. Chciałem ci się oświadczyć w dniu twoich urodzin. Tak naprawdę to miało być twoim prezentem, ale kiedy powiedziałeś o operacji, podcięło mi nogi. Później dałem sobie słowo, że jeśli operacja się powiedzie, to padnę przed tobą na kolana, wyznam ci moją szczerość miłość do ciebie i zacznę błagać cię, byś została moją żoną.

- Wariat - skomentowała krótko, wybuchając śmiechem. Przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała namiętnie.

Usłyszałem głośne oklaski, śmiechy i przekomarzania przyjaciół. Oderwałem się od Kaoru i zauważyłem ich w drzwiach. Roześmiałem się głośno. Kaoru skryła twarz w moim ramieniu i zachichotała.

- To kiedy ślub? - wypalił Koki. 

-  Jeszcze tego nie ustaliliśmy - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

- Jak najszybciej. - Usłyszałem od Kaoru. Spojrzałem na jej twarz. Miło było znów widzieć jej rumiane policzki. - Swoją drogą, dobrze cię widzieć Koki. Was wszystkich. Stęskniłam się już za wami.

Koki uśmiechnął się szeroko jak klaun. Klasnął w dłonie, po czym potarł je o siebie. W tej chwili wyglądem przypomniał szalonego naukowca, który wpadł na jeden ze swoich genialnych pomysłów. 

- To w takim razie, Kame szykuj na niezapomniany wieczór kawalerski. Wygrałem zakład, więc to ja zorganizuje ci go. Tak wiem, wiem, że cię cieszysz. Nie musisz mi dziękować. Naprawdę, stary. W końcu jesteśmy kumplami i znamy się od dziecka, ne? - Klepnął mnie tak mocno w plecy, aż wyprostowałem się jak struna. Wokół jego oczu ukazały się kurze łapki. - No, Kaoru, słońce ty moje, jak dobrze znów cię widzieć. Niech cię uściskam.

- Chwila, jaki zakład? - spytałem zbity z tropu. 

- Założyliśmy się, jak zareaguje Kaoru na twoje oświadczyny - wyjaśnił Tatsuya. Uniósł rękę w formie pozdrowienia i pomachał radośnie do Kaoru. - Niestety, Koki trafił i to w dziesiątkę.

Zamurowany spojrzałem na Kaoru. Z przerażeniem odkryłem, że w jej oczach również czaił się szok i zaskoczenie. Po chwili oboje wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem.

Teraz już wiedziałem, że moje niebo wcale nie zakończyło się na tym etapie. Ono po prostu zmieniło tor i zaczęło na nowo rozkwitać. Mogłem już odetchnąć pełną piersią i spokojnie spoglądać w przyszłość, bo miałem przy sobie osobę, którą kochałem najbardziej na świecie.

The end.

2 /skomentuj:

Anonimowy pisze...

Oj tam, nie ma za co dziękować, cieszę się że byłam częścią twojej motywacji do pisania opka :* Tak naprawdę to mi trochę smutno jest, że tak znowu się szybko zakończyła 2 część. No ale możliwe że pojawi się następna hm? W końcu ma być ślub Kame i Kaoru :)
No zaskoczyłaś mnie na końcu, bo nie myślałam że scena z oświadczynami pojawi się tak szybko, tuż po operacji, Kame to jest jednak głupek. Ahh.. skąd ja wiedziałam że operacja się uda? Po prostu mogłaś napisać "Happy end".
A zastanawiałam się czemu takie zdjęcie Kame dałaś? A tu się wszystko ładnie wyjaśniło że sobie na dachu stał huehue :) I w ogóle to pasuje tak na zakończenie.
No to czekam na dalsze losy głównych bohaterów i reszty. Pomysłów życzę!

Keiko^^

Kokoro-chan pisze...

xD
1) A gdzie "Hej"? na początku wpisu? Awangarda normalnie, bo zawsze jest xD
2) "Prócz jednego zdania, o którym przypomniałam sobie dzisiaj podczas korekty." - Edit, ja CI przypomniałam o tym zdaniu, które kiedyś nawet wymyśliłam xD Jak czytałam końcówkę to sobie go skojarzyłam, ale się bałam o nim Ci przypomnieć ;] Ale spokojnie, zdanie nie zginie, wykorzystasz je gdzie indziej xD
3) "I uważam, że druga część wypadła o niebo lepiej od pierwszej (to tylko moja opinia)." - Też tak uważam ;] I nawet lepiej Ci szło pisanie tej części w porównaniu z poprzednią- ale to chyba kwestia ilości wolnego czasu i motywacji ;]
4) Nie musisz dziękować ;] To drobiazg wspierać kogoś, by bardziej wierzył w siebie ;] Wtedy jest łatwiej cokolwiek robi- i nie mam na myśli tutaj pisania opowiadania, bo zwyczajnie przez wiarę w drugiego człowieka jest łatwiej w życiu dla obu tych istotek ;]
5) Yiruma - Reminiscent - ta piosenka jest świetna ^.^ Uwielbiam to zaangażowanie i skupienie jak Yiruma gra na pianinie xD
6) Dobra metafora życia jako korytarz ;]
7) "Spojrzałem prosto w jej oczy" - Tymi dużymi rodem z kota od Shreka z dzisiejszego zdjęcia xD
8) "Usłyszałem głośne oklaski, śmiechy i przekomarzania przyjaciół." - zakład xD Mój pomysł i musiałam Ci zdrowo marudzić aby on był xD Ale sam pomysł też Ci spodobał, bo inaczej by pewnie tak sprawnie nie wszedł w życie xD
9) " Wygrałem zakład, więc to ja zorganizuje ci go. " - Współczuje Kame xD Striptizerki i hektolitry alkoholu gwarantowane xD
10) "The end" - Przynajmniej się na końcu śmieją :D
11) No i koniec :D Wiem, spodziewałaś się czegoś wystrzelającego z monitora, a tu taka niespodzianka xD
12) Do napisania! I weny na przyszłość xD

A i na koniec - coś czegoś nie może zabraknąć, bo towarzyszyło nam masowo na gg momentami:
"Jebłam!"
xD

Prześlij komentarz