Image Hosted by http://kizunanonippon.blogspot.com

sobota, 8 marca 2014

私の天国 (Watashi no tengoku)~ My heaven. Rozdział piętnasty: Chwile szczęścia

Heeej~~~;)). Chyba wstawienie poprzedniej notki wyszło mi na dobre, bo to tknęło we mnie nieco motywacji i weny. Ledwo, co umieściłam ją na blogu, to od razu wzięłam się za pisanie rozdziału opowiadania. Aż się dziwię i nie mogę się nadziwić XDD. Rozdział trochę długi wyszedł, ale zawarłam w nim raczej wszystko, to co planowałam. Więc dobrze się złożyło, że jednak postanowiłam podzielić ten ostatni rozdział i zrobić z niego dwa, bo tasiemiec gwarantowany by się urodził. Nie jestem pewna, jak wyszła mi piętnastka ;| Z ręką na serduchu mogę powiedzieć, że nie lubię niczego pisać, kiedy nie jestem w trakcie czytania żadnej książki. Jakoś wtedy ciężko mi się piszę i nie potrafię zebrać myśli. To dlatego tak ślamazarnie szło to pisanie -.-

Chciałabym jeszcze z miejsca podziękować Kokoro-chan za podesłanie mi prześlicznych kawałków <3. Muzyka Yirumy jest naprawdę niesamowita i magiczna. W prost się w niej zakochałam *-*. Przy tworzeniu tego rozdziału, była dla mnie ogromnym natchnieniem. Polecam każdemu przesłuchać coś od tego kompozytora, bo naprawdę warto ;)).

  
私の天国  
(Watashi no tengoku)~ My heaven. Rozdział piętnasty: Chwile szczęścia.

♪♫♪ Chwile szczęścia ♪♫♪

Dzisiejszego wieczoru czułem się jakoś inaczej. Miałem przyśpieszony puls, serce bębniło jak mosiężny dzwon a krew wesoło szumiała w uszach. Szczerze mówiąc, miałem tremę, choć za żadne skarby świata, nie chciałem do tego się przyznawać, nawet przed samym sobą. Rozbierała mnie także nieokreślona i niepohamowana radość. Tak bardzo, aż z trudem powstrzymywałem się, by czasem nie zacząć skakać aż pod sufit. Miałem wrażenie, że w brzuchu zagnieździło mi się stado motyli, a teraz podrywając się do lotu, zaczęły gwałtownie trzepocząc skrzydełkami. Odnosiłem wrażenie, jakbym znalazł się w wesołym miasteczku i bym jechał kolejką górską, która akurat pędzi z górki i powoduje przyjemne łaskotki.

Z nerwów co jakiś czas pochrząkiwałem i zerkałem na zegarek. Przechadzałem się od kuchni do salonu, by sprawdzić, czy aby wszystko zostało starannie przyszykowane. W głowie starałem się odnotować, czy o czymś przypadkiem nie zapomniałem. Nie chciałem pominąć żadnej, nawet najdrobniejszej rzeczy. Z kuchni przyniosłem świece i rozstawiłem je na stole w salonie. Zapaliłem je i zgasiłem światło. Pokój od razu wypełnił się w ciepłej i romantyczniej atmosferze.

Byłem świadomy, że Kaoru nie widzi, jednak z drugiej strony wiedziałem, że wcale do końca tak nie jest, że niewidomi nie widzą zupełnie niczego. Ostatnio spędziłem sporo czasu nad czytaniem różnych artykułów w sieci, z których między innymi dowiedziałem się, że niewidomi są wstanie dostrzec kąt padania światła, czy cienia. Nie miałem w sumie żadnej pewności, czy aby na pewno Kaoru zauważy ten przyjemny blask świec, dlatego postanowiłem wybrać te zapachowe. Zamknąłem więc oczy i wciągałem słodki zapach świeczek. Pachniały wanilią i gorzką czekoladą. Rozkoszowałem się tym aromatem, powoli wypuszczając powietrze z płuc. Po kilku sekundach zdałem sobie sprawę, że dotąd wszystkie moje napięte mięśnie zaczęły się rozluźniać, a trema zaczęła mnie opuszczać. Ogarniał mnie jedynie błogi spokój.

Starałem nie dopuszczać do swojej świadomości tej myśli, że jutro z samego rana, Kaoru znajdzie się w szpitalu. Odpychałem od siebie te czarne myśli, jak najdalej od siebie, ale byłem zbyt słaby. Pod powiekami od razu pojawiły się obrazy. Wyraźnie widziałem biały pokój z zielonymi kafelkami. Szpitalne łóżko a nim Kaoru. Jej ręce sine i pokłute igłami. Podpięta do kroplówki, leży samotnie oczekując na operację, która ma odbyć się już pojutrze. Jej blada twarz smutna i przerażona, jednak ze wszystkich sił starająca się dać z siebie wszystko. Cała ona. Maskująca swoje prawdziwe uczucia, by pod żadnym pozorem nie dać bliskim powodów do zmartwień.

Westchnąłem głęboko i odpędziłem od siebie tę wizję. W pamięci przywołałem twarz Kaoru, jaką najbardziej uwielbiałem. Z czekoladowo mlecznymi oczami, w których biła radość życia. Z pełnymi ustami, w odcieniu delikatnej brzoskwini i drobnymi rumieńcami na policzkach, kiedy tylko wbijałem w nią spojrzenie na dłużej, niż parę sekund. Z uroczymi dołeczkami, kiedy uśmiechała się. Mocno marszczącymi brwiami, gdy powiedziałem coś komicznego i śmiejącą się dźwięcznym głosem z moich dowcipów. Zdecydowanie pragnąłem zachować ten żywy i barwny obraz jak najdłużej się dało i przechowywać go szczelnie zamkniętego na dnie mojego serca.

- Przepraszam, że musiałeś długo czekać.

Usłyszawszy ten głos, serce zamarło mi w piersi. Miałem wrażenie, że czas na chwilę się zatrzymał. Nie istniało wówczas nic, jakbym został zamknięty w jakimś szklanym pomieszczeniu. Rozbrzmiewał jedynie ten ciepły głos, który kochałem najbardziej na świecie. Przywoławszy uśmiech na twarzy, odwróciłem się powoli w jej stronę.

W tym momencie moje serce zrobiło coś niespodziewanego. Uderzyło kilka razy z rzędu gwałtownie o żebra, po czym robiąc przedziwną akrobację podskoczyło do gardła. Nie byłem wstanie wykrztusić z siebie choćby jednego słowa. Dech zaparł mi w piersi.

Jednym słowem Kaoru wyglądała ślicznie. Miała na sobie czarną sukienkę, z delikatnego materiału, która sięgała jej zaledwie do połowy ud. Krótkie rękawki zostały wykonane z koronki. Na szyi połyskiwał srebrny wisiorek, który dostała od Keiko na urodziny. Loki niczym kaskada, miękko opadały na jej ramiona. Uśmiechnęła się lekko i niepewnie.

- Ślicznie wyglądasz - powiedziałem w końcu.

- Przesadzasz - usłyszałem w odpowiedzi. - Hm, co tak ładnie pachnie?

 Kaoru zaciągnęła się powietrzem, a jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.

- To świece.

Roześmiałem się, kiedy brwi Kaoru podjechały do góry, układając się w falujące linie.

- Czy aby na pewno jest to dobry pomysł? - spytała niepewnie. - Nie chcę przez przypadek spowodować jakiegoś pożaru.

- Niczym się nie martw. - Podszedłem do niej i ująłem ją za dłonie. - Wszystko będzie jak w najlepszym porządku.

Obdarzyła mnie kolejny raz swoim cudownym uśmiechem. Wyswobodziła dłonie z mojego uścisku i objęła mnie za szyję.

- Dziękuję - wyszeptała. - Tyle dla mnie robisz...

Wtuliłem twarz w jej włosy. W nozdrza uderzył mnie słodki zapach jej perfum. Pachniała latem i bzem. Odrzuciłem kosmyki włosów i musnąłem ustami jej skórę tuż pod uchem. Roześmiała się cicho.

- Nie przeszkadzajcie sobie. - Keiko wyszła ze swojego pokoju i od razu skierowała się do wyjścia. Przez ramię miała przerzuconą torbę. - Wrócę dopiero nad ranem, także macie całe mieszkanie do dyspozycji.

Byłem wdzięczny Keiko. To ona wpadła na pomysł z tą kolacją. Ja byłem zbyt bardzo podenerwowany decyzją, którą podjęła Kaoru, więc nie miałem nawet głowy, by pomyśleć o czymś takim, jak "ostatni wieczór". Nie wiedziałem, czy operacja się powiedzie, dlatego niemal od razu przystałem na propozycję Keiko. Chciałem, by dzisiejszy wieczór był wyjątkowy. Chciałem jedynie widzieć promienną i uśmiechniętą twarz Kaoru. Nie chciałem myśleć o tym, co będzie jutro... po jutrze. Pragnąłem z całego serca, by liczyło się dla nas tylko teraz.

- Ona chyba jest dla nas zbyt dobra, nie sądzisz? - spytała Kaoru, gdy drzwi za Keiko się zamknęły.

Pomogłem Kaoru usiąść do stołu, a sam zająłem miejsce zaraz obok niej.

- Jest po prostu wyrozumiała.

- Wiem, ale moim zdaniem nieco przesadza - westchnęła cicho. - Czy to w porządku, by znikała tak na noc? Przyznam szczerze, że nieco martwię się o nią. Ostatnio bierze za dużo obowiązków na siebie. Teraz pracuje, choć wiem, że to tylko pół etatu, nie mam nic przeciwko. Ale wraca do domu zmęczona i jeszcze musi się mną opiekować, plus do tego zajmować się domem. Nie czuję się z tym najlepiej.

- Nie powinnaś w ten sposób myśleć. - Położyłem dłoń na jej dłoni. - Robi to, bo chce ci pomóc, nie dlatego, że musi. Powinnaś być dumna, że masz taką bratanicę. Jestem jej naprawdę bardzo wdzięczny, że tak zajmuje się tobą. Chciałbym więcej z tobą spędzać czasu, ale...

Poczułem palec Kaoru na swoich wargach. Znowu się uśmiechnęła, a moje serce kolejny raz zabiło o ton głośniej.

- Proszę cię, tylko siebie nie obwiniaj. - Pokręciła lekko głową. - Nie zaczynajmy znowu tego tematu, dobrze? Nie chcę, byś rezygnował ze swojej pracy. Takie jest moje zdanie i nie zmienię go.

- Uparciuch z ciebie - podsumowałem krótko.

Kaoru prychnęła rozbawiona.

- Jakbyś tego jeszcze nie wiedział.

Ująłem jej dłoń w swoją. Miała drobne i smukłe dłonie. Lubiłem dotykać jej miękkiej skóry. Kciukiem nakreśliłem małe serduszko. Po chwili poczułem, jak Kaoru przechodzi delikatny dreszcz. Uniosłem na nią oczy i spostrzegłem jak kącik ust drgnął jej ku górze. Również się uśmiechnąłem.

Ostatnio zauważyłem, że Kaoru bardziej jest uczulona na dotyk. O tym również czytałem. Osobą, które utraciły wzrok, wyostrza się inny zmysł. Najwidoczniej u Kaoru padło na dotyk. Nie wiedziałem, czy wziąć to za dobry znak, gdyż Kaoru idealnie posługiwała się tym zmysłem. W moim odczuciu, aż za dobrze. Za jego pomocą, była wstanie określić, w jakim jestem nastroju. Czy jestem zdenerwowany, smutny, czy wesoły. Nie wiem, jak ona to robiła, ale wystarczyło tylko, by ujęła moją twarz w dłonie. Delikatnie i bardzo powoli badała opuszkami palców każdy centymetr mojej skóry. Przed nią nie potrafiłem mieć żadnych tajemnic. Wcale nie dlatego, że nie byłem wstanie trzymać języka za zębami. Po prostu, przed Kaoru nie dało się nic ukryć.

Kaoru nie mogła widzieć, ale mogła czuć. Odkąd utraciła wzrok, nasze chwile stały się bardziej intymne. Po przez dotyk uczyła się żyć na nowo. Nie była wstanie zobaczyć mojego uśmiechu, jednak mogła go poczuć. Uwielbiałem, kiedy jej dłonie łączyły się z moimi, gdy wychodziliśmy na spacery. Często chodziliśmy do parku. Zawsze wtedy zrywałem kilka kwiatów, które rosły wzdłuż ścieżki na przepięknej rabacie. Dzięki swoim wyczulonym zmysłom, Kaoru była wstanie określić, jaki rodzaj kwiatka trzyma w rękach. Zaskoczyła mnie tą umiejętnością. Dziwnym trafem, zawsze wiedziała, że jestem zaskoczony. Wtedy zaczynała się śmiać. Siadaliśmy na ławce, a Kaoru ujmowała moje dłonie i przekazywała mi kwiatka. Mówiła, bym zamknął oczy i starał się skupić nad tym, co czuję. Jednak bezskutecznie. Byłem w tym beznadziejny.

- Czy aby na pewno Keiko wyszła dziś do Karen? - Pytanie Kaoru sprawiło, że wróciłem na ziemię.

Odchrząknąłem cicho, bo zdałem sobie sprawę, że uparcie wpatruję się w jej twarz. Poczułem się zmieszany i pomyślałem, że gdyby Kaoru widziała, to na jej policzkach już zaobserwowałbym ceglane wypieki.

- A masz jakieś wątpliwości, co do tego?

- Yhym - potaknęła. - Coś mi się zdaje, że mnie okłamała. Jestem przekonana, że dzisiejszą noc spędzi u Maru.

Jeden zero dla niej. Powstrzymałem wybuch śmiechu, jednak pozwoliłem sobie na lekki uśmiech.

- Skąd ta pewność, że jest u Maru?

- Proszę cię - powiedziała to tak, jakby to było takie oczywiste, że ma rację. - Siedziała zbyt długo w łazience i wylała na siebie tonę moich perfum. Czy tak zachowuje się dziewczyna, która ma spędzić noc u koleżanki?

- No wiesz, ja tam nie wnikam w jej sprawy.

- Ale z pewnością coś ci powiedziała. Jestem o tym przekonana. Mogła powiedzieć mi prawdę, przecież nie zabroniłabym jej. Jest już dorosła, a Maru wydaje się być porządnym facetem, który jej nie skrzywdzi. Poza tym, nie mam nic do ich związku, bardzo lubię Nakamru, to dobry przyjaciel. Miły, wrażliwy, opiekuńczy...

- Kaoru? - Położyłem dłoń na jej ramieniu.

- Tak?

- Możemy już nie rozmawiać o twojej bratanicy? - zaśmiałem się. - Chyba już zapomniałaś, ale dzisiejszy wieczór miał należeć tylko do nas. Doceniam to, że się o nią martwisz, ale wierz mi, Keiko jest bezpieczna i nic jej nie grozi.

- Ale jest u niego, prawda?

- Jeżeli powiem ci prawdę, to będziesz spokojniejsza?

Kiwnęła głową.

- Tak, masz rację - westchnąłem zrezygnowany. Naprawdę przed nią nie można było nic ukryć. - Poszła do Maru.

- Dziękuję za szczerość. - Obdarzyła mnie swoim szerokim uśmiechem. - W takim razie, możemy zacząć coś jeść. Jestem strasznie głodna.

Nałożyłem na talerz Kaoru sałatkę z kurczaka. Zmarszczyłem brwi widząc, jak bierze widelec i samodzielnie zaczyna jeść. Jakby widząc moją minę, od razu wyjaśniła mi, że spędzając dni z Keiko, czy z Karen, uczyła się jeść sama. I znowu mnie zaskoczyła. Musiałem przyznać przed sobą, że radziła sobie doskonale. Przebywając w jej obecności nie odczuwało się tego, że Kaoru utraciła wzrok. Bardzo dobrze radziła sobie ze swoją chorobą. We wszystkim, co robiła, była naturalna. Jej ruchy były płynne i pełne gracji, jakby dokładnie wiedziała, gdzie leży jej szklanka ze sokiem, czy talerz.

- Zaczynacie już nagrania? - wypaliła nagle. Bawiła się widelcem, dźgając nim w sałatce.

- Yhym, mamy mało czasu - przytaknąłem. -  Koki jeszcze nie ma rapu do przewodniej piosenki, więc wszyscy go poganiają. Maru miał coś pokombinować z beatboxem, ale coś czarno to widzę. Czemu pytasz o sprawy zawodowe?

Wzruszyła ramionami. Nie spodobał mi się ten gest, bo zawsze pod nim coś się kryło. Odsunąłem od siebie talerz i utkwiłem wzrok w Kaoru.

- Miałam dla ciebie napisać tekst na solówkę, pamiętasz?

- Pamiętam... - wyszeptałem. Nie wiedziałem, do czego zmierza.

- Jeśli dasz mi jeszcze trochę czasu, to go skończę. Potrzebuję zaledwie jednego dnia. Tylko jeden dzień...

Kaoru zacisnęła dłoń na widelcu. Głos jej drżał. Czyli musiała dowiedzieć się już, że została odsunięta od napisania dla mnie tekstu. Cholera, nie przewidziałem tego. Pewnie Keiko jej to wykrakała, a ta z kolei dowiedziała się tego od Maru.

- Bardzo ci zależy, by go skończyć, prawda? Nie musisz odpowiadać, przecież widzę. Naprawdę ucieszyłem się, kiedy ci to zlecono. Nie przejmuj się tym, że teraz ktoś inny go pisze. Napisz go. Po prostu zrób to. Jestem przekonany, że twój będzie w stu procentach lepszy. Kiedy skończysz, pokażę go przełożonym. Jestem pewny, że wybiorą twój.

- To miłe, ale nie musisz tak się dla mnie poświęcać.

- Daj spokój. To nie jest żadne poświęcenie. Chcę śpiewać twoje teksty.

- Dlatego, że... - urwała szybko. Wiedziałem, co chciała powiedzieć. "Dlatego, że umieram", właśnie to chciała powiedzieć. -  Dlaczego, że jesteśmy razem?

-  Bo masz talent. Bo uwielbiam twoje teksty. Bo cię kocham... To nie wystarczy?

Umilkła na moment. Zagryzła dolna wargę, skubiąc ją nerwowo zębami. 

- W zupełności wystarcza. -  W końcu usłyszałem od niej odpowiedź. Odsunęła się od stołu i wstała ze swojego miejsca. - Wiesz co? Nie widzę, jak urządziłeś salon, ale czuję, że spisałeś się na medal. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale w powietrzu unosi się bardzo przyjemna atmosfera. Co prawda, brakuje mi tylko dobrej muzyki i wina, ale świece wynagradzają wszystko.

Odwróciłem się i z uśmiechem na twarzy przyglądałem się, jak Kaoru pewnie spaceruje po pomieszczeniu. Nie mogłem się na nią dzisiaj napatrzeć. Wyglądała nieco inaczej, niż na co dzień. Biła od niej taka pozytywna energia, która powodowała, że miałem ochotę porwać ją w ramiona i zacząć tańczyć.

- O winie, to ty kochanie zapomnij. Bierzesz leki, a co do muzyki, to mogę coś włączyć. Tylko powiedz, co byś chciała.

- Hmm, coś ładnego, wolnego i romantycznego.

- Coś romantycznego powiadasz, co?

Podszedłem do półki, gdzie mieściły się wszystkie moje płyty CD. Wziąłem pierwszą lepszą płytę, jaka wpadła mi w ręce. Widząc tytuł i wykonawcę, uśmiechnąłem się i włączyłem piosenkę.

- Kojarzysz to? - Odwróciłem się do Kaoru. - "Yell" Ikimogakari.

- " Są takie słowa, którymi chcielibyśmy się podzielić. Z serca do serca, nasze głosy łączą się w jeden krzyk. Zatrzymam w sercu wszystkie dni, które spędziliśmy razem. Nawet sama wciąż potrafię wzlecieć ku przyszłemu niebu".

- A jednak znasz to.

- Oczywiście - roześmiała się i zmarszczyła nos. - Ale to nie jest romantyczne.

- Nie? - Ja zmarszczyłem za to brwi. - To co w takim razie jest dla ciebie romantyczne?

Skrzyżowała dłonie na piersiach i kręcąc głową, westchnęła głośno.

- Żałuję, że nie widzę, bo podeszłabym i sama coś wybrała - uśmiechnęła się łobuzersko. - Włącz "Wherever you are" One ok rock, jeżeli masz.

- Oczywiście, że mam. - Odnalazłem szybko właściwą płytę i włączyłem ją. - "Mówię Ci, cicho szepczę dziś, dziś "Jesteś moim aniołem"..."

- "Kocham Cię, staniemy się jednością dziś, dziś. Po prostu muszę to powiedzieć..." - Kaoru szybko włączyła się i zaśpiewała nieśmiało drugi akapit.

-" Gdziekolwiek jesteś, zawsze wywołuję Twój uśmiech..." - zacząłem jako pierwszy refren.

- "Gdziekolwiek jesteś, jestem zawsze po Twojej stronie" - odpowiedziała mi z uroczym uśmiechem.

- "Cokolwiek powiesz, zawsze o Tobie myślę... "
 

- "Obiecuję Ci "na zawsze", już teraz".

- " Niepotrzebny mi powód, chcę tylko Ciebie, kochanie" - Kiedy automatycznie włączyłem się do drugiej zwrotki, zdałem sobie sprawę, że tworzymy ze sobą dość zgrany duet. - "Właśnie tak, właśnie tak, dzień po dniu..."

- " Wciąż mamy przed sobą długą drogę. Nieważne co się stanie, na zawsze aż do śmierci zostań ze mną..."

Urwała nagle, muzyka popłynęła dalej. Minęła dopiero chwila, nim zorientowałem się, dlaczego ucichła. Ogarnęło mnie zakłopotanie.

- Wszystko w porządku? - Wyłączyłem płytę i pośpiesznie podszedłem do Kaoru. Przytuliłem ją do siebie.

- Yhym, nic mi nie jest - powiedziała cicho. - Może wyjdziemy na balkon się przewietrzyć? 

Złapałem ją za rękę i wyszliśmy na zewnątrz.

Był upalny wieczór, choć lato powoli dobiegało już końca. Niebo było bezchmurne, więc można było zaobserwować zbiór przepięknych gwiazd. Objąłem Kaoru w talli i oparłem głowę o jej ramię.

Tego dnia, Kaoru zachowywała się zupełnie inaczej. Miałem wrażenie, że za wszelką cenę chce sprawić, by ten wieczór był idealny. Tak naprawdę skrywała swoje prawdziwe uczucia pod maską uśmiechu. Zrozumiałem to dopiero, kiedy urwała śpiewając swoją partię. Wiedziałem, że temat śmierci jest dla niej czymś ciężkim. Zawsze, gdy przy niej padało to słowo, Kaoru nagle cichła, w jej oczach pojawiały się łzy. Również nie bez powodu zmieniła szybko temat przy kolacji. Zależało jej, by skończyć ten tekst, więc nie chciała rozczulać się nad sobą. Oboje dobrze wiedzieliśmy, jakby to się zakończyło.

Nie byłem do końca pewny, jak odbierać jej zachowanie. Byłem rozdarty w sobie, bo z jednej strony, chciałem z nią szczerze porozmawiać, a z drugiej, nie chciałem dzisiaj widzieć w jej oczach łez. Dopóki  Kaoru była pozytywnie nastawiona i tryskała energią, mnie również rozbierała radość. Do chwili, gdy będę widział u niej szczery uśmiech, nie poruszą żadnych z tych kwestii. Właśnie to wtedy sobie obiecałem.

- Widzisz księżyc? - szepnęła.

Zmrużyłem oczy i uniosłem je na niebo w pogoni za satelitą.

- Yhym, widzę.

- W jakiej jest fazie?

- Szczerze mówiąc, nie znam się na tym, ale wygląda jak rogalik.

- Będzie pełnia, czy nów?

Roześmiałem się i musnąłem ustami policzek Kaoru.

- Skąd mam wiedzieć, przecież mówię ci, że nie znam się na tym.

- W takim razie inaczej. W którą stronę jest rogalik?

Uniosłem ponowie oczy na niebo.

Ee... W taką, jak zawsze? - odpowiedziałem jej pytaniem na pytanie.

- Faktycznie się na tym nie znasz. Jesteś beznadziejny - zachichotała. - Prawa, czy lewa strona?

- Co?

Wydobyła z ciebie ciche westchnięcie. W rzeczywistości droczyłem się z nią, bo chciałem słyszeć jej śmiech.

- Rogalik. Jest zwrócony w lewą, czy w prawą stronę?

- Noo... - odchrząknąłem, bacznie przyglądając się księżycu. -  W prawą. 

- Czyli nów - mruknęła smutno pod nosem. 

- To źle?

- Raczej już bez znaczenia. I tak nie jestem wstanie go zobaczyć - powiedziała cicho. - Kame?

- Hm?

Przymknąłem powieki, napawając się bliskością Kaoru. Żałowałem, że wcześniej nie wpadłem na pomysł pikniku, czy czegoś podobnego, by spędzić ten wieczór pod gołym niebem.

- Chciałabym cofnąć się w czasie - zaczęła rozmarzona. W jej głośnie pobrzmiewała nutka smutku. - Przeżyć jeszcze raz te piękne chwile w górach i nad morzem. Wtedy wszystko zdawało się być takie proste. Nie musieliśmy martwić się jutrem, ani tym, co będzie w przyszłości. Liczyła się dla nas tylko ta jedyna chwila. - Westchnęła przeciągle. - Choć przyznaję, byłam potwornie na ciebie wściekła na tym wyjeździe w górach, to mimo wszystko, były to najpiękniejsze dni w moim życiu. Pamiętasz, jak zgubiliśmy się w lesie? Z początku okropnie się bałam, kiedy zaczęło się ściemniać i padać. Ale wiesz co? Gdzieś podświadomie wiedziałam, że nic mi nie będzie, bo ty byłeś wtedy przy mnie. 

- W końcu nie bez powodu jestem twoim azylem - powiedziałem dumnie. -  Kaoru, teraz nie wychodzisz z nikim innym na zewnątrz, prócz mnie, prawda? Powiedz mi, czy to dlatego, że tylko mi zdołałaś na tyle zaufać?

- Zgadłeś. Pomimo tego, że Keiko jest moją rodziną, to nie jestem wstanie przełamać się i wyjść razem z nią z mieszkania. Nie wiem dlaczego. Raz chciała zabrać mnie ze sobą na zakupy, to od razu spanikowałam. Tylko przy tobie czuję się naprawdę bezpieczna. Jestem ci wdzięczna za wszystko, co do tej pory dla mnie zrobiłeś. Dałeś mi nadzieję i pozwoliłeś uwierzyć, że wciąż potrafię żyć. A to dużo. Arigatou.

Słowa Kaoru złapały mnie mocno za serce. Nie wiedziałem, dlaczego mi dziękuje. Dla mnie takie rzeczy były oczywiste. To naturalne, że byłem przy niej i dawałem jej jak najwięcej wsparcia. Byliśmy ze sobą, więc czemu miałbym się od niej odsuwać? Zwłaszcza teraz, kiedy potrzebowała mnie bardziej niż kiedykolwiek.

Objąłem ją mocniej, pragnąc zatrzymać tę chwilę na dłużej. Świadomość, że to może być nasz ostatni wieczór, była zbyt bardzo przygnębiająca.

- A ty, chciałbyś cofnąć czas? - spytała. -  Przeżyć na nowo jeszcze raz te wszystkie wspaniałe chwile?

- I tak, i tak - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Nawinąłem sobie na palec kosmyk jej włosa. - Tamte dni już na zawsze będą barwne w moim sercu, ale choćbym i nawet chciał cofnąć czas, to nie jestem wstanie tego zrobić. Teraz żyjemy w teraźniejszości i to, co możemy jedynie zrobić, to tworzyć coraz nowsze i lepsze wspomnienia.

- Ale chyba już nie ze mną...

- A właśnie, że z tobą - szepnąłem jej w ucho.

- Kame, ale... 

- Dlaczego tak bardzo wybiegasz w przyszłość? - przerwałem jej. - Czy czasem sama nie powiedziałaś, że wcześniej dla nas "jutro" nie miało żadnego znaczenia?  Dzisiaj może być zupełnie tak samo. Nie myśl o jutrzejszym dniu, żyj po prostu teraźniejszością. Właśnie w tej chwili, tworzysz wspomnienia. Nie zapominaj o tym. Ale okey, w porządku. Jeżeli naprawdę tak bardzo chcesz przyszłości, to wykreujmy ją teraz. Razem.

- Co masz na myśli?

- To proste - roześmiałem się. - Będziemy mówić na głos, czego pragniemy i na tej zasadzie stworzymy wspólny obraz naszej przyszłości. Co ty na to?

- Hmmm.... - mruknęła. - Brzmi całkiem ciekawie. Może być zabawnie.

- W takim razie, zacznij ty.

- Ja? - zachichotała. - Zapomnij. To był twój pomysł, więc ty pierwszy.

Westchnąłem cicho, ale nie protestowałem.

 - W takim razie, jest środek upalonego lata. Powiedzmy, że to wydarzenie ma miejsce w przyszłym roku. Jest łąka pełna kwiatów, dookoła panuje spokój. Gdzieś w oddali słychać odgłos płynącej rzeki....

- Tego pragniesz? - parsknęła śmiechem. - Łąki pełnej kwiatów?

- Nie śmiej się. Teraz twojej kolei.

- No dobrze, dobrze - odchrząknęła. - W takim razie, ja widzę ciebie na tej łące, jak leżysz na kocu i hmm... ucinasz sobie drzemkę w słomianym kapeluszu na głowie.

- Słomiany kapelusz? - Wybuchnąłem śmiechem. - Masz wyobraźnie kochanie, nie powiem. Ale nie będę gorszy od ciebie, zaraz zobaczysz, niech mi tylko wyobraźnia się włączy.

- Nie mogę się już doczekać. No dajesz, jestem ciekawa, czy coś przebije mój słynny kapelusz.

- Okey, wybudzam się z tej drzemki. Otwieram oczy i widzę ciebie,  hmm... o, w białej sukience. Uśmiechasz do mnie się jak anioł i w rękach trzymasz bukiet polnych kwiatów.

- Nawet ci się zrymowało. Jestem pod wrażeniem, chyba powinieneś zostać poetą.

- Weź się ze mnie nie nabijaj. - Źgnąłem ją lekko w żebra. - Teraz twoja kolej.

 - Skoro widzisz mnie z kwiatkami, to muszę stać na tej łące, prawda? A więc, podchodzę i siadam obok ciebie. Opieram głowę o twoje ramię i unoszę spojrzenie na niebo. Przymykam oczy. Czuję jak wiatr łaskocze mnie po twarzy, rozwiewa mi włosy. Ciepłe promienie słońca muskają moją skórę. Jest tak pięknie, że nie mam ochoty nigdzie się stamtąd ruszać, ale musimy, bo urwaliśmy się tylko na chwilę z pracy i lada moment, będzie trzeba wracać.

Jęknąłem rozczarowany. A zapowiadało się już tak pięknie, to Kaoru za wszelką cenę musiała ściągnąć mnie na ziemię. Westchnąłem cicho i zacząłem zastanawiać się nad jakąś bardziej romantyczną scenerią. Z pewnością nie miałem najmniejszej ochoty na powrót do agencji, zwłaszcza w taką śliczną pogodę. Skoro to miała być nasza wspólna przyszłość, to nasze udziały w tej zabawie były równe. Nic by się chyba nie stało, gdybyśmy odpuścili sobie dzisiejszy dzień pracy, prawda?

- W takim razie, skoro siedzisz tak blisko mnie, to ja ujmuję twoją dłoń i bawię się obrączką, którą masz na placu - wypaliłem od razu. Kaoru przeszedł dreszcz. Usatysfakcjonowało mnie to, więc kontynuowałem dalej: - Patrzę na twoją twarz i się uśmiecham. Chyba odczułaś na sobie mój wzrok, bo po chwili otwierasz oczy i nasze spojrzenia ze sobą się spotykają. Twoje policzki jak zawsze się rumienią, ale tym razem nie uciekasz ode mnie wzrokiem. Drugą dłonią odgarniam ci z twarzy zabłąkany kosmyk włosa i zakładam go za ucho. Twoje usta rozciągają się w przepięknym uśmiechu, który powoduje, że krew zaczyna mi wrzeć w żyłach.

Tak, zdecydowania ta wizja była najlepszą z możliwych, jaką mogła stworzyć tego wieczoru moja wyobraźnia. Nigdy o tym nie mówiłem Kaoru, ale nie byłem wstanie wyobrazić sobie dalszego życia bez niej. Za każdym razem, gdy wybiegałem myślami w przyszłość, przy moim boku zawsze wiedziałem Kaoru.

- Kochanie - Szepnąłem czule jej w ucho. Delikatnie musnąłem ustami jej policzek. Wiedziałem, że moja odpowiedź ją zaskoczyła, ale właśnie to miałem na celu. Chciałem, by w końcu oderwała się od rzeczywistości i dała się ponieść fantazji. -  Twoja kolej.

- Skoro jeszcze nie odwróciłam wzroku - wydusiła z siebie cicho - to dotykam twojego policzka. Nachylam się nad twoją twarzą i powoli przybliżam się do ciebie, aż w końcu nasze usta dotykają się, właśnie tak...

Odwróciła się w mojej stronę. Robiąc dokładnie to samo, co przed chwilą powiedziała, złączyła usta z moimi.

- Mogłabyś jeszcze raz zademonstrować? - spytałem oszołomiony, kiedy skończyła. Jej pocałunek podziałał na mnie, jak butelka drogiego wina.

Kaoru obdarzyła mnie łobuzerskim uśmiechem. Zarzuciła mi ręce na szyję i pocałowała mnie kolejny raz, tym razem bardziej namiętniej. Przyciągnąłem ją bliżej siebie, zagłębiłem się w jej wargach. Były ciepłe i miękkie. Znowu przyszło mi na myśl, że kosztuje dojrzałych truskawek. Słodkich i soczystych. Kaoru westchnęła cicho, jedną dłoń wplotła mi we włosy. Pogłębiłem z mocą pocałunek.

- I co było dalej? - wyszeptała nie odrywając się od moich warg.

 - Hmm... Mam ci to zademonstrować? - roześmiałem się.

- Yhym, gdybyś mógł.

- Mógłbym...

Porwałem ją na ręce. Kaoru przyległa do mojego ciała. Wciąż mnie całowała. Wszedłem z nią do mieszkania, położyłem ją na podłodze i obsypałem pocałunkami.

- Tak na łące? - wybuchnęła śmiechem, kiedy zdejmowałem z niej sukienkę.

- Wyobraź sobie, że łąka jest duża i nie ma tutaj ani jeden żywej duszy. 

- Cóż za cenna rada. - Ciepłe usta Kaoru dotknęły mojego policzka. Miałem wrażenie, że zostałem porażony prądem. - Wezmę sobie ją do serca.

Roześmiałem się. Złączyłem nasze dłonie i wpiłem się na nowo w jej usta.


***
Z początku nie wiedziałem, co wyrwało mnie ze snu. Otworzyłem oczy i pokój zalało oślepiające światło, które szybko zgasło. Zmrużyłem powieki i wtedy usłyszałem przez uchylone drzwi balkonowe szum wiatru, i bębniące o szybę krople deszczu. Rozniósł się cichy grzmot, który przybrał na siłę i pokój znowu rozjaśniła błyskawica. 

Kaoru leżała obok mnie. Przytulona do mojego boku spała dość mocnym snem. Ucałowałem jej czoło i delikatnie zdjąłem z siebie jej dłoń. Poruszyła się niespokojnie, a ja wstrzymałem oddech. Całe szczęście, nie obudziła się. Wyplątałem się więc bezszelestnie z jej objęć i okryłem ją kocem. Rozprostowałem ścierpnięte plecy, kości cicho strzeliły. Na zegarku dochodziło do drugiej w nocy. Chciałem zamknąć drzwi od balkonu, ale uderzyłem się stopą o stół. Przekląłem pod nosem, krzywiąc się z bólu. Odwróciłem się, ale Kaoru wciąż spała. Odetchnąłem z ulgą. Zamknąłem w końcu drzwi i wreszcie chłodny podmuch wiatru ucichł. 

Wróciłem do Kaoru. Usiadłem przy niej. Delikatnie ogarnąłem z jej twarzy włosy. W słabym świecie lamp drogowych, które wpadały przez okno, twarz Kaoru była mleczna. Wyglądała jakby została wykonana z najlepszej porcelany. Dotknąłem jej policzka. Mimo chłodu, jaki zapanował w pokoju, skórę miała ciepłą. Uśmiechnąłem się, kiedy zaniosła się westchnięciem. Byłem ciekaw, czy o czymś śni. Po spokojnym wyraźnie jej twarzy, byłem niemal pewny, że śni o czymś przyjemnym. Może o łące, którą wspólnie wykreowaliśmy? Zaśmiałem się cicho na te wspomnienia. Pochyliłem się nad Kaoru i pocałowałem ją w policzek, później zsunąłem się na kącik ust, aż w końcu dotknąłem jej warg. Mruknęła coś cicho przez sen i lekko rozwarła usta, więc pocałowałem ją znowu. 

Podłoga była za twarda, ale dzięki dywanowi, Kaoru nie zmarzła. Mimo tego, bałem się, żeby się nie przeziębiła. Rano miałem zawieść ją do szpitala, więc wolałem, aby podczas operacji jej organizm nie był niepotrzebnie obciążony jakąś dodatkową chorobą. Myśląc coraz bardziej o jutrzejszym dniu, odczuwałam narastający strach. Długo walczyłem ze sobą i byłem dumny z siebie, że wieczorem potrafiłem zachować zimną krew. Spora zasługa leżała głównie po stronie Kaoru. Jej optymistyczne podejście do całej tej sytuacji, pozwoliło mi nie ugiąć się pod moimi słabościami. 

Ten wieczór zdecydowanie był wyjątkowy. 

- Kame - wymamrotała Kaoru, kiedy chciałem ją wziąć na ręce i przenieść do sypialni. - Co robisz? 

- Przepraszam, nie chciałem cię budzić - szepnąłem. - Nie jest ci tu niewygodnie? 

Pokręciła głową. Loki rozsypały jej się na nagie ramiona. Złapała mnie za rękę i przyciągnęła do siebie. Objąłem ją, a ona ułożyła głowę na moim ramieniu. 

- Czemu nie śpisz? - Pocałowała mnie w policzek i wtuliła się we mnie. - O czym myślisz? 

Westchnąłem cicho. Dotknąłem jej dłoni i splotłem z nią palce.

- Szczerze mówiąc, to zastanawiam się, co będzie, jeżeli mi się rozchorujesz. Ochłodziło się na zewnątrz, a my spaliśmy przy otwartych drzwiach. 

- Wydaje mi się, że trochę przesadzasz - roześmiała się. - To nie środek lasu, który jest położony gdzieś w sercu gór. Może i pada na zewnątrz, ale jesteśmy w domu. I co najważniejsze, leżę w twoich ciepłych ramionach, więc z pewnością nic mi nie będzie. 

Uśmiechnąłem się. Odwróciłem się bokiem do Kaoru i spojrzałem na jej twarz. Była taka promienna i wesoła. A więc udało mi się dopiąć własnego celu. W jej oczach nie widziałem łez, ani smutku. Westchnąłem znowu, tym raz głęboko, jakby na moim sercu spoczywał wyjątkowo ciężki głaz. Nie potrafiłem dłużej walczyć ze swoimi myślami, które stopniowo zaczynały mnie przygniatać. Objąłem mocniej Kaoru i przytuliłem się do niej.

Zrozumiałem dopiero teraz, że przez cały ten dzisiejszy wieczór, usiłowałem nauczyć się Kaoru na pamięć. Obserwowałem każdy, nawet najdrobniejszy jej gest. Każdy ruch, uśmiech. Wchłonąłem jej zapach niczym gąbka wodę. Starałem się zapamiętać jej brzmienie głosu, kiedy szepcze, śpiewa, gdy się śmieje. Chciałem już na zawsze pamiętać jej drobne dłonie, które błądząc delikatnie po mojej twarzy, wywoływały u mnie przyjemne dreszcze i gęsią skórkę.

- Kame, wszystko w porządku? - spytała z wahaniem. Objęła mnie za szyję i otarła się policzkiem o mój policzek. - Ty płaczesz, co się dzieje? 

Z mojej piersi wydobył się cichy szloch. Nawet już nie próbowałem hamować łez. Pozwoliłem im płynąć do woli. 

- Kochanie, co się stało? 

- Nie wiem, jak sobie poradzę, kiedy przestanie w tobie bić serce.

W tamtym momencie coś po prostu we mnie pękło. Nie byłem wstanie dłużej się kontrolować i udawać, że wszystko będzie dobrze. Wiedziałem, że nie powinienem okazywać w tym momencie swoich słabości. To ja miałem być przecież ostoją dla Kaoru, nie odwrotnie. Byłem tchórzem i już nie potrafiłem dalej siebie okłamywać. Strach, który do tej pory zagnieżdżał się w moim sercu, w końcu przybrał odpowiednie rozmiary i wypełzał na zewnątrz. Wypychał łzy z oczu i dławił mnie lodowatą gulą, którą w żaden sposób nie mogłem przełknąć. Ściskał boleśnie moje serce, jakby za wszelką cenę chciał wypompować z niego całą krew. Paraliżował mnie do takiego stopnia, że moim umysłem władała jedynie panika. Myśl, że Kaoru może umrzeć, doprowadzała mnie na skraj wytrzymałości.

- Co? - zapytała oszołomiona. Upłynęło trochę czasu, nim przytuliła mnie mocniej do siebie. - Nawet tak nie mów. Nie wolno ci tak myśleć, słyszysz? Dasz radę, będziesz żyć dalej, zobaczysz. Wszystko się jakoś ułoży... 

- Nic się nie ułoży, jeżeli ciebie nie będzie przy mnie - wyparowałem. - Nie chcę cię stracić... Po prostu nie chcę. Nie wyobrażam sobie, bym miał żyć dalej bez ciebie. Tak bardzo cię kocham, więc dlaczego coś takiego musiało przytrafić się nam? Gdybym na ciebie tak nie naciskał z tym powrotem do agencji, to żadna operacja by cię nie czekała. Cieszyłabyś się wciąż pełnią życia i co najważniejsze, byś widziała. To wszystko jest moją winą. Rany, co ja w ogóle sobie wyobrażałem? Przecież to ja o mało co cię nie zabiłem...

- Przestań tak mówić! - uniosła się. - Gdyby nie ty, to myślisz, że miałabym taką siłę do życia? Jak myślisz, kto jest moim powodem do uśmiechu każdego dnia? Kto daje mi tyle siły, bym dawała z siebie wszystko? Gdyby nie ty, ta ciemność już dawno by mnie pochłonęła i nie wychodziłabym w ogóle z domu. Zaszyłabym się w czterech ścianach, w pokoju bez okien. Użalałabym się nad sobą i nad losem, jaki to on jest dla mnie nie sprawiedliwy.

- Gdyby nie ja, nie żyłabyś w strachu. I nie musiała każdego dnia zastanawiać się, ile ci jeszcze zostało czasu. Dziwię się, że w ogóle po tym wszystkim zdołałaś mi na nowo zaufać. Bez przerwy powtarzasz, że jestem dla ciebie azylem, kiedy tak naprawdę nic dla ciebie nie zrobiłem. Nie potrafiłem nawet cię ochronić. Zawiodłaś się na mnie już drugi raz, a mimo wszystko mówisz, że tylko przy mnie czujesz się tak bezpiecznie...

Kaoru odepchnęła mnie gwałtownie od siebie i spoliczkowała. Byłem zaskoczony jej czynem. Policzek parzył, jakby co najmniej Kaoru przyłożyła mi do twarzy rozgrzany węgiel. Syknęłam cicho, mocno zaciskając zęby. Kiedy dotknąłem obolałego miejsca, miałem wrażenie że dotknąłem rozgrzany piec.

Rozcierając policzek, spojrzałem na Kaoru i od razu pożałowałem tego, co powiedziałem. Jej oczy wypełniły się łzami, a dolna warga lekko podrygiwała.

- Ile razy mam ci powtarzać, że nie mam do ciebie żadnego żalu? - odetchnęła głęboko. Drżały jej ramiona. Chyba dopiero teraz zaczęła uświadamiać sobie, że uderzyła mnie. - Nie jesteś moim aniołem stróżem i nie jesteś wstanie być przy mnie dwadzieścia cztery godziny na dobę, zrozum to w końcu. I przestań wreszcie się obwiniać! To naprawdę nie jest twoja wina, kiedy do ciebie to wreszcie dotrze? 

Podniosła się i usiadła obok mnie. Dotknęła mojej dłoni i niepewnie zaczęła sunąć po niej palcami wyżej. Dotknęła mojego ramienia, aż w końcu przeniosła palce na moją twarz i delikatnie potarła mój zraniony policzek.

- Sądziłam, że już wszystko zostało między nami wyjaśnione - wyszeptała - ale widzę, że myliłam się. Wcale to nie jest tak, że ten wypadek postrzegam za coś złego, jednak ty odbierasz to w inny sposób. Dzięki temu, co się wydarzyło, zrozumiałam, że mogę na ciebie zawsze liczyć. Uświadomiłam sobie, ile dla mnie znaczysz. Jesteś dla mnie wszystkim, co jest mi niezbędne do życia. Jesteś przede wszystkim, moimi oczami, dzięki którymi mogę wciąż patrzeć na świat. Jeszcze tego nie zrozumiałeś?

- Kiedyś już coś podobnego od ciebie usłyszałem. - Przyłożyłem dłoń do jej dłoni. - Ale nie ujęłaś tego w tak piękne słowa. 

Uśmiechnęła się przez łzy. Przysunęła się do mnie i otarła kciukiem mój wilgotny policzek.

- Wiem, ale chcę, byś w końcu zrozumiał to, kim naprawdę dla mnie jesteś - westchnęła. - Teraz jestem tutaj, razem z tobą. Czy ci to nie wystarcza? Czy musisz, aż tak bardzo wybiegać w przyszłość? Czy nie możesz chociaż na chwilę zapomnieć, że istnieje coś takiego, jak "jutro"? - Słysząc, jak Kaoru cytuje moje wcześniejsze słowa, zrozumiałem, jak bardzo chciałem ją przekonać, że jutrzejszy dzień nie ma żadnego znaczenia. Teraz ona desperacko to czyniła, by móc ukoić moje niespokojne serce.- Istniejemy w teraźniejszości i nikt nie jest wstanie nam  tego "teraz" odebrać. Cieszmy się tą chwilą, bo ona już nigdy się nie powtórzy. 

Nim zdołałem z siebie coś wydusić, Kaoru przywarła do mnie swoimi ustami. Całowała mnie łapczywie i rozpaczliwie. Odwzajemniłem z żarliwością te pocałunki. Były pełne słodyczy, a zarazem cierpkie w smaku, jak niedojrzały owoc. Przyciągnąłem ją do swojego ciała i mocno objąłem ramionami. Kaoru westchnęła głośno. Zsunęła dłonie na moją szyję i kładąc się na podłogę, pociągnęła mnie za sobą. Ułożyłem się na niej wygodniej, podpierając się łokciami po obu stronach jej głowy. Błądziłem ustami po całym jej ciele. Chciałem po postu się w niej zatracić, nic więcej. Odkryć ją na nowo i zachować w pamięci. Pozbyć się na chwilę obecną tych przygnębiających myśli. Rozkoszowałem się każdym jej szeptem, dotykiem i oddechem, przyśpieszonym pulsem i głośnym biciem serca. Starałem się to wszystko po kolei zapamiętywać tak, bym mógł kiedyś to wszystko odtworzyć jeszcze raz ze swojej podświadomości. Wszedłem w nią niespodziewanie. Kaoru wydobyła z siebie stłumiony jęk, po czym zatopiła się w moich wargach. Napierałem na nią zbyt mocno. Wiedziałem to, bo nieustannie przypominały mi o tym w moich plecach nurkujące paznokcie Kaoru. Jednak nie potrafiłem się powstrzymać. Ta myśl, że być może jest to nasza ostatnia wspólna noc, była nie do zniesienia. 

Kiedy w końcu skończyliśmy, opadałem na jej ciało, a Kaoru mnie przytuliła. Delikatnie gładziła moje podrapane plecy. Jej dotyk był przyjemny i działał jak nie jeden najlepszy balsam na rany. Uspokoiwszy oddech, uniosłem na nią oczy i złożyłem na jej ustach delikatny pocałunek. Od moich pocałunków miała lekko nabrzmiałe wargi, więc zaledwie musnąłem jej usta. Teraz już wiedziałem, że przesadziłem. Czule przejechałem opuszkami po jej opuchniętych wargach, jakbym miał nadzieję, że mój dotyk zdziała cuda. Kaoru dotknęła mojej ręki. 

- Boli? - szepnąłem. - Przepraszam...

Zaprzeczyła ruchem głowy. 

- Do rana powinno zejść - zachichotała. Objęła mnie mocniej. - Kocham cię. 

Wtuliłem się w zagłębienie jej ramienia. Lubiłem, kiedy mi to mówiła.

- Bardzo zmęczona? 

- Może trochę. 

Ułożyłem się obok i od razu porwałem ją w ramiona. 

- W takim razie, dobranoc kochanie. - Pocałowałem ją w czoło. - Musisz się wyspać. 

Kaoru ciasno przyległa do mnie i po chwili zasnęła. Niestety ja nie byłem wstanie zmrużyć nawet oka. Podejrzewałem, że jutrzejsza noc będzie identyczna, a nawet dużo gorsza od tej. Zerknąwszy na Kaoru, chcąc czy nie chcąc, pozwoliłem, by wreszcie moje własne demony wyszły z ukrycia. Czarne myśli niczym fale na morzu podczas sztormu, obezwładniły mój skołowany umysł i czułem, że powoli szedłem na dno, niczym niezatapialny Titanic.


*** 

Ledwo udało mi się zasnąć, kiedy znowu coś skutecznie próbowało mnie obudzić. Byłem zbyt przytłumiony, by móc rozróżnić, czy to tylko wytwór mojej podświadomości, który przerodził się w sen, czy faktycznie rzeczywistość. Nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, że słyszę głosy przyjaciół. Skoro je słyszałem, to z pewnością śniłem. Nie widziałem innego logicznego wyjaśnienia, więc po prostu zignorowałem to i wtuliłem się w Kaoru.

- Będzie sporo sprzątania. - Jęknęła Keiko. Oczami wyobraźni widziałem, jak ogarnia spojrzeniem stół ze świecami. 

Po chwili ktoś zaniósł się głośnym westchnięciem. 

- Gdzie oni mają ubrania? - Junno, przemknęło mi przez myśl, co on u diabła tu robi?

- A czy to takie ważne? - Czyżbym słyszał i również Nakamaru?  - Grunt, że nie pochorowali się od tego spania na podłodze. 

Po chwili dołączył gromki wybuch śmiechu. Chyba należący do Kokiego, lecz nie byłem do końca pewny. Co za dziwny sen, pomyślałem roztargniony. Za wszelką cenę, usiłowałem pozbyć się z głowy tych głosów. Chyba naprawdę oszalałem.

- Woow, spójrzcie na plecy Kame. - Czemu Ueda mnie się czepiał? Naprawdę ten sen wydawał mi się coraz bardziej pozbawiony sensu.

- Oj, no, dajcie im spokój - fuknęła cicho, lecz stanowczo Keiko. - Najlepiej by było, gdybyście poszli do kuchni i siedzieli tam cicho!

Ueda cmoknął głośno. Wyobraziłem sobie, że stoi ze skrzyżowanymi dłoni i wolno kręci głową.

- Na planie to normalnie go zabiją - powiedział. - Wygląda, jak po napadzie tygrysa. 

- Że jak, Ue? - Koki coś przegryzał. - Będę wujkiem tygrysa?

Nie widziałem ich, ale słyszałem. Prawdopodobnie Koki coś wcinał. W nozdrza uderzył mnie zapach kurczaka. Od razu pomyślałem o wczorajszej sałatce i zdałem sobie sprawę, że wcale nie śnie. Z trudem opanowałem przekleństwo. Poczułem, jak czerwienieją mi policzki. Byłem niczym mały chłopiec, przyłapany na gorącym uczynku przez rodziców. Co za żenujące uczucie.

Co miałem robić? Udawać, że jednak śpię i zaczekać, aż przestaną się gapić, i łaskawie wyjdą, czy jednak może otworzyć oczy i samemu ich pogonić?

Kaoru poruszała się w moich ramionach, więc otuliłem ją szczelnie kocem i zasłoniłem ją własnym ciałem. Wciąż słyszałem chichot Kokiego. Życzyłem mu, by udławił się tą sałatką. Otworzyłem oczy i sięgnąłem pod moją głowę. Wyciągnąłem poduszkę i nie czekając ani chwili dłużej, cisnąłem nią w Kokiego. 

- Eej! - krzyknął urażony. Usłyszałem brzęk widelca o talerz. - Moje śniadanie.

- Długo jeszcze zamierzacie tak tu stać i się gapić? - roześmiałem się. - Wynocha mi stąd i to już.

Przeniosłem spojrzenie na Kaoru, bo zaczęła chichotać. Przykryła się kocem na głowę i przytuliła się do mojego ramienia. 

- Czemu się śmiejesz? - spytałem zbity z tropu.

- Od dawna już ich słyszałam. Czekałam tylko, kiedy się obudzisz i jakoś zareagujesz. 

 Ueda parsknął śmiechem.

- To już wiadomo, czemu Kame zaspał, skoro noc była wyczerpująca. 

- Widać, że Kaoru bardziej jest wyczulona na to, co się dzieje w mieszkaniu. - Koki dołączył do niego. Sięgnął po serwetki i wytarł dłonie z sałatki. - Okradziono by Kame, a ten spałby dalej w błogiej nieświadomości, że coś pełzało po mieszkaniu.

Ueda mu przytaknął.

- W takim razie, mamy rozumieć, że będziemy wujkami? 

Traciłem powoli cierpliwość. Zaniosłem się głośnym westchnięciem  i tym razem wziąłem poduszkę Kaoru.

- Chyba coś już powiedziałem. -  Rzuciłem rozbawiony nią w Uedę. Prawie w niego trafiłem. Poduszka przeszła obok niego jedynie o centymetr. Wylądowała na stole strącając karton soku, który wylał się na obrus. - Zabierać mi się stąd, sioo.

- No dobra, dobra - Koki usiłował powstrzymać wybuch śmiechu. Wyciągnął ręce w obronnym geście, kiedy zobaczył, że chwyciłem za pilot od telewizora, który leżał na kanapie. - Już nas nie ma. Spokojnie. 

Odetchnąłem z ulgą, kiedy zniknęli w kuchni. Odłożyłem pilota na miejsce i zsunąłem koc z twarzy Kaoru. 

- Już sobie poszli. - Pogłaskałem jej policzek.

- To chyba dobrze, co? 

Podniosła się i obdarzyła mnie czułym pocałunkiem. Wciąż była rozbawiona. 

- Chyba musimy już się zbierać - szepnęła. - Podasz mi ubrania?

Dałem Kaoru mój podkoszulek, a sam pośpiesznie wciągnąłem dżinsy. 

- Weźmiemy razem prysznic - oznajmiłem. - Będzie szybciej. 

Kaoru roześmiała się. 

- Coś w to wątpię.

Faktycznie zaspaliśmy. Całe szczęście, torba Kaoru do szpitala była już spakowana i leżała na fotelu w sypialni. Kiedy wreszcie się ogarnęliśmy, w kuchni czekało na nas już śniadanie, które przygotowała Keiko razem z Maru. Reszta zjadła je razem z nami. Przy śniadaniu panowała nieco niezręczna atmosfera. Każdy milczał, pochłonięty we własnych myślach. Jedynie tylko Koki z Uedą szturchali się nawzajem łokciami i szeptali coś miedzy sobą, chichocząc przy tym wesoło. Kiedy karciłem ich wzrokiem, szczerzyli się uroczo, jakby wcale ich tematy nie dotyczyły dzisiejszego ranka.

W szpitalu z bólem serca pożegnałem się z Kaoru. Chciałem z nią zostać, ale nie dostałem wolnego i musiałem wracać zaraz do pracy. Kaoru uśmiechnęła się promiennie i zapewniła mnie, że wszystko jest jak w najlepszym porządku. Siostra Misaki pomogła jej wypakować rzeczy, więc praktycznie byłem tam zbędny zwłaszcza, że za chwilę miał przyjść lekarz i zacząć przygotowywać Kaoru do operacji. Ucałowałem jej policzek i obiecałem, że zajrzę wieczorem.

Dzień na planie ciągnął mi się niemiłosiernie długo. Zdjęcia zdawały się trwać całą wieczność, lecz dzielnie dawałem z siebie wszystko, by czasem reżyserowi nic głupiego nie przyszło do głowy, jak na przykład powtórka niektórych ujęć. Całe szczęście, dziś był wyjątkowo w dobrym humorze i dzięki zgranemu zespołowi, skończyliśmy o godzinę wcześniej, niż przypuszczałem. Przebrawszy się w garderobie i pozbierawszy swoje rzeczy, wypędziłem ze studia i pognałem prosto na parking.

Kiedy znalazłem się pod szpitalem, słońce już rozmywało barwne smugi po niebie. Po nocnym deszczu nie było ani śladu. Chodniki wyschły w południe, a powietrze na nowo zrobiło się parne i duszne. Czułem, jak koszula lepi mi się do ciała, więc odczułem przyjemną ulgę, kiedy znalazłem się w klimatyzowanym holu szpitala.

Zatrzymałem się w progu. Zdjąłem z siebie marynarkę i przewiesiłem ją przez ramię. Oparłem się o framugę drzwi i skrzyżowałem ręce. Uśmiechnąłem się na widok Kaoru. 

Siedziała na łóżku w białej koszuli. Loki jak zawsze łagodnie okalały jej drobną twarz. Miała przymknięte powieki i złączone ręce na kolanach. Wygląda jakby słuchała muzyki, ale nigdzie nie zauważyłem odtwarzacza mp3, ani tym bardziej kabla od słuchawek. Obok niej na stole rzuciły mi się w oczy białe kartki papieru i dwa długopisy. Stąd nie byłem wstanie dojrzeć, czy były one zapisane, czy puste. Na myśl nasunęło mi się, że może Kaoru pisała tekst piosenki, ale szybko odgoniłem od siebie ten pomysł.

Ruszyłem powoli w jej stronę. Nie chciałem zdradzić swojej obecności w pomieszczeniu, więc starałem się iść na palcach. Podszedłem do niej i nachyliwszy się, delikatnie musnąłem wargami jej usta. 

- No i jestem, jak obiecałem. 

- Cóż za miła niespodzianka. - Uśmiechnęła się i ujęła moją dłoń. 

Usiadłem na krześle przy łóżku. 

- Jak się czujesz?

- Trochę dziwnie - odparła, marszcząc nos. - Dostałam jakieś ohydne leki, od których teraz boli mnie głowa i w ogóle nic a nic mi się nie chce. Z chęcią położyłabym się i zasnęła, ale uparcie czekałam na ciebie. A właśnie, widzisz tą kroplówkę? Podobno to coś, co jest w niej, ma uśmierzyć mój ból głowy. Ciekawe, jakoś już od pół godziny to sobie tak kapie i kapie, a głowa jak bolała, tak boli - westchnęła. - Robili mi jeszcze badania, ale wszystko jest w porządku. Krwiak od poprzedniego prześwietlenia zbytnio nie urósł, także tamte leki, które brałam do tej pory, spisały się na medal.

- Cieszy mnie to. Widzisz? Pilnowałem cię z braniem lekarstw i są efekty. Czyli jesteś już gotowa na... operację? 

- Prawie - odpowiedziała cicho. - Kiedy kroplówka się skończy, podadzą mi coś innego na noc. Jak mój organizm zbytnio tego nie przyjmie, to jeszcze rano będą mnie czymś faszerować. Jakby tego było mało, prawda? Eh, nawet nie chcę wiedzieć, co dadzą mi przed operacją. 

- Aż tak bardzo boli cię głowa?

- Co? Nie, nie aż tak. - Pokręciła głową. - Choć szczerze mówiąc, tamte leki działały znacznie lepiej. Bywały takie dni, kiedy naprawdę nic mnie nie bolało. A te? Jakaś masakra. Trochę mnie mdli i nieco czuję się osłabiona. 

- Może za dużą dawkę ci podali, co? Powinnaś się położyć i odpocząć. Skoro czułaś się senna, to było trzeba się zdrzemnąć. Gdybym zastał cię śpiącą, to nic. Zaczekałbym, aż się obudzisz.

- Kochany jesteś - powiedziała i ścisnęła mocniej moją dłoń. 

Uśmiechnąłem się lekko. Kaoru jeszcze nigdy nie była aż tak rozgadana jak dzisiaj. Wiedziałem, że w dużym stopniu miały na nią wpływ silne leki. Pomimo że była przez nie osłabiona, buzia jej się nie zamykała. Zauważyłem, że zbladła jej twarz. Chyba naprawdę nie czuła się najlepiej. Trochę mnie to zaniepokoiło, ale postanowiłem nie poruszać tej kwestii. 

- Położysz się obok? - spytała sennie. - Chyba jeszcze nigdy ci o tym nie mówiłam, ale lubię przy tobie zasypiać. Odganiasz wszystkie moje nocne zmory i dzięki tobie, mogę spać spokojnie.

Gdzie podziała się ta moja nieśmiała Kaoru, pytałem siebie rozbawiony. Położyłem się obok niej, uważając na kroplówkę i wenflon, który miała założony na ręce. Od razu wpadła w moje ramiona i odetchnęła, jakby z ulgą. Wyczułem, że miała przyśpieszone tętno. Nie wiedziałem, czy to wina leków, czy po prostu Kaoru się bała, a starała się przede mną to ukryć. 

- Kame? - szepnęła. - Jaki jest twój ulubiony dzień, odkąd zaczęliśmy się spotykać? 

- Hm? - zdziwiłem się. - Dlaczego o to pytasz? 

- Po prostu. Czekając na ciebie, przypominałam sobie wszystko, co dobrego mnie w życiu spotkało. Chciałabym poznać twoją odpowiedź.

- Hmm... - zamyśliłem się. - Tak szczerze mówiąc, wszystkie dni, które spędziłem z tobą, zaliczają się do moich ulubionych. Ale gdybym miał wybrać jeden z nich, to z pewnością padłoby na ten, kiedy po raz pierwszy nocowałaś u mnie.

- Kiedy to było? 

- Nie pamiętasz? - roześmiałem się. - To było w ten sam dzień, kiedy pierwszy raz wpadaliśmy na siebie w windzie. Śpieszyłaś się wtedy na spotkanie. Byłaś spóźniona i strasznie wkurzona. Zamieniliśmy ze sobą raptem kilka słów, ale kiedy spytałem, jak ci na imię, po prostu wybiegłaś z windy.

- Ach, tak. Kojarzę. - Kaoru pacnęła siebie otwartą dłonią w czoło. - Proszę cię, nawet mi nie przypominaj, co było dalej. 

- To, że później naskoczyłaś na mnie, choć nie miałaś ku temu żadnych powodów? 

- Przestraszyłeś mnie, to mało? 

- A jednak. - Klasnąłem w dłonie. - Upierałaś się wtedy przy swoim, że wcale tak nie było. Jeszcze powiedziałaś mi coś w stylu...

- Nie znasz mnie, więc nie mów mi, co widziałeś w moich oczach. 

- Yhym, dokładnie to. - Byłem pod wrażeniem, że pamiętała jeszcze słowa, które powiedziała mi dwa lata temu. - Byłaś dla mnie strasznie oziębła i okropnie niemiła. Nie wiedziałem dlaczego. Za wszelką cenę chciałem wiedzieć, czemu tak mnie traktujesz, więc bez opamiętania zbiegłem za tobą schodami.

- Droczyłeś się wtedy ze mną - zaczęła się bronić. - Naprawdę byłam wkurzona na ciebie. A później zaczęło padać i chciałeś mnie podwieźć do domu...

- Ale pojechaliśmy do mnie - dopowiedziałem. - Dałem ci wtedy suchy podkoszulek. A kiedy wstałem rano, ciebie już nie było. Zostawiłaś jedynie po sobie kartkę wyrwaną z zeszytu i słowa pełne sarkazmu.

- Czekaj... - Kaoru poprawiła się w moich ramionach i zmarszczyła mocno brwi. - To wtedy nie wiedziałeś, jak mam na imię? 

Roześmiałem się głośno.

- Szczerze: nie. 

Kaoru parsknęła śmiechem. 

- Nie wierzę. Zaprosiłeś do domu obcą osobę, w dodatku jeszcze nic a nic nie widząc na jej temat? 

- Pracowałaś w agencji. - Dałem jej sójkę w bok, by przestała się ze mnie śmiać. - Byłaś nową tekściarką. Wtedy jakoś nie przejmowałem się, że nie znam twojego imienia. 

- Dlaczego to był twój ulubiony dzień? - spytała po dłuższej ciszy.

- Jeżeli mam być całkowicie szczery, to już wtedy wydałaś mi się interesująca. Kiedy zobaczyłem cię w salonie piszącą piosenkę, pomyślałem sobie, że ta dziewczyna naprawdę robi to co kocha. Powiedziałaś mi wtedy, że jeżeli masz coś pisać, to jedynie przy załączonej muzyce. Było w tobie coś takiego, co nie pozwało mi przestać o tobie myśleć. W tamtym czasie obiecałem sobie, że dowiem się wszystkiego na twój temat. Chciałem poznać cię bliżej, mimo twojego wrogiego nastawienia. No i przede wszystkim, chciałem poznać ten powód, dlaczego taka byłaś.

- I chyba już go poznałeś...

- Owszem - uśmiechnąłem się. - No a twój ulubiony dzień?

- Skłamałabym, gdybym nie powiedziała, że wszystkie były wspaniałe - westchnęła. - Ale dla mnie jest tylko taki jeden, jedyny wyjątkowy dzień. Może to głupio zabrzmi, ale to było wtedy, kiedy wtargnąłeś bez żadnego uprzedzenia do mojego mieszkania o nieludzko wcześniej porze. Nie poprosiłeś, lecz zażądałeś, bym dla ciebie napisała tekst na piosenkę. I to jeszcze nie byle jaki, ale z motywem snu.

- Ach, pamiętam. Byłem zazdrosny, że nie piszesz dla mnie żadnego tekstu. A to, co udało mi się przeczytać, gdy nocowałaś u mnie, spodobało mi się. 

- Poważnie? 

- Tak. Od tamtej pory, kocham twoje teksy. - Pocałowałem ją w policzek. - Ale dlaczego akurat ten dzień?

Policzki Kaoru wypełniły się rumieńcami, za którymi zaczynałem już tęsknić. Zainteresowany ułożyłem się tak, by mieć dobry widok na jej twarz. 

- W tamtą noc śniłeś mi się - wyszeptała nieco speszona. 

- Co takiego ci się śniło? - spytałem coraz bardziej zaciekawiony. 

- Nie pamiętam już tak tego snu, jakbym chciała - westchnęła smutno. -  Ale to był piękny sen. Chyba było jesiennie popołudnie, o ile się nie mylę. Siedziałam na promenadzie i grałam na gitarze. Śpiewałam jakąś piosenkę i wiem, że jej głównym tematem, były właśnie sny. Nagle pojawiłeś się ty i chciałeś, bym napisała to, co mam w sercu. W zasadzie chyba byłeś moją główną motywacją, bym dokończyła tę piosenkę. I, żeby było jeszcze bardziej zabawnie, słowa  "Wschodu księżyca", właśnie pochodzą z tej samej piosenki, którą śpiewałam w tym śnie.

Byłem w szoku. Nie spodziewałem się, że takie drobne wydarzenie, mogło mieć późniejszy wpływ na naszą  pracę, jeżeli chodziło o "Wschód księżyca". Zbieg okoliczności? Nie sądziłem. Nasza wspólna piosenka odniosła w pewnym sensie swój własny i mały sukces. Jeżeli tak dalej miała wyglądać moja współpraca z Kaoru, to chciałem, by trwała ona jak najdłużej.

Kaoru ziewnęła i wtuliła się mocniej w moje ramię. Leki chyba dopiero teraz zaczynały naprawdę działać, no i z pewnością rozmowa też ją wykończyła. Postanowiłem już nic się nie odzywać i pozwolić zasnąć jej głębszym snem. Jutro przecież czekał ją ciężki dzień, więc chciałem, by nabrała sił. Powiedziałem sobie, że zaczekam, aż na dobre Kaoru pogrąży się we śnie i wtedy wrócę do domu. Odpoczynek też by mi się przydał. Jednak przeliczyłem się z własnymi siłami. Nawet nie pamiętam, kiedy zapadłem się w miękkich objęciach morfeusza. Dopiero ciche skrzypnięcie drzwi pozwoliło mi się z nich uwolnić. Uchyliwszy powieki, zorientowałem się, że spowija mnie już gęsty mrok. Nie wiedziałem, jak długo spałem. Jakiś kształt w białym fartuchu przemknął prze salę, powodując lekki podmuch powietrza.

- Niech pan już zostanie. - Siostra Misaki obdarzyła mnie delikatnym uśmiechem. 

- Czy to nie problem? - spytałem półprzytomny. Potarłem zaspane oczy. 

- Żaden. Pod warunkiem, że będzie pan grzecznie spać przy Kaoru-chan i nie będzie pan wychodzić na korytarz.

Obserwowałem jak pielęgniarka zwinne zmienia kroplówkę Kaoru. Przypomniałem sobie, że w nocy mieli podać jej jakieś inne leki. Byłem ciekawy jakie, ale byłem zbyt zdezorientowany, by o to zapytać.

- W takim razie dobranoc. - Skinęła uprzejmie głową. - Będę trzymać jutro za Kaoru-chan kciuki. 

Po tych wypowiedzianych słowach, moje demony na nowo obudziły się i tym razem, nie miały dla mnie żadnych skrupułów. Z każdą na nowo napływającą myślą, szedł coraz to mocniejszy cios. Czułem, że zapadam się w bezduszniej otchłani i wiedziałem, że nikt mnie już z stamtąd nie uratuje. Bo moje niebo zmierzało powoli ku końcowi.

2 /skomentuj:

Kokoro-chan pisze...

Heeej! Pora na obiecany komentarz ;P
1) Taaa, dobrze że podzieliłaś ten rozdział. Bo faktycznie był by to tasiemiec rodem jak z mody na sukces xP
2) "Chciałabym jeszcze z miejsca podziękować Kokoro-chan za podesłanie mi prześlicznych kawałków <3." Nie Trzeba dziękować ;p Podziękuj Yirumie jeśli go spotkasz, bo to jego zasługa bardziej ;]
3) "- Przesadzasz - usłyszałem w odpowiedzi. " Takie typowo polsko-kobieco, bo zawsze trzeba zaprzeczyć jak się słyszy jakiś komplement ;]
4) "- Czy aby na pewno Keiko wyszła dziś do Karen?" Grunt to dobra ściema, skoro jej już nie ma w Tokio xP
5) "Włącz "Wherever you are" One ok rock, jeżeli masz. " Nie zdziwiło mnie wybór tej piosenki ;] Bo jest świetna, prawdziwa. Ja akurat najbardziej lubię refren ;]
6) "Jeżeli naprawdę tak bardzo chcesz przyszłości, to wykreujmy ją teraz. Razem. " Wyobrażania wspólnej przyszłości xD Ten słomiany kapelusz skojarzył mi się z One Piecem ;P Nie wiem czy celowo go tam dałaś czy przez przypadek, ale Kame to akurat fan tej serii xP
7) "Czarne myśli niczym fale na morzu podczas sztormu, obezwładniły mój skołowany umysł i czułem, że powoli szedłem na dno, niczym niezatapialny Titanic" Taaa, aluzja do Titanica xP
8) "Yiruma- Hope"- ^.^ Ta piosenka mega kojarzy mi się z latem- nie wiem czy to przez zdjęcia w filmiku, ale jak ją słyszę to mam przed oczami różne krajobrazy z tegorocznych wypadów wakacyjnych ;]
9) Poranek ^.^ Mój pomysł na wersje z KAT-TUNami ;P Chodź przyznam inaczej to sobie wyobrażałam- jakoś bardziej że będą stać na nimi niż że będą chodzić po salonie xP A i jest aluzja do wujków :D Ale przynajmniej się śmieją, a nie są smutasami ;] Szkoda, tylko ze tam Karen nie było- bo podejrzewam że jako jedyna tam by umiała nad nimi zapanować, ale przecież z Osaki nie mogła się teleportować xP
10) "- Weźmiemy razem prysznic - oznajmiłem. - Będzie szybciej. " Logika facetów, którą uwielbiam xD Chodź Uedy była lepsza ;p A podejrzewam, że jest ono efektem tego, że mówią bez zastanowienia co im tylkoo przyjdzie na myśl ;]
11) "Bo moje niebo zmierzało powoli ku końcowi." Dobra aluzja ;]
12) Ogólnie rozdział fajny ;] 15 Ci posłużyła dość dobrze, bo wyszła tak jak powinna, bo przynajmniej zawarłaś w nim wszystko co chciałaś ;] Teraz tylko zostało czekać na epilog, który sporo rzeczy pewnie jeszcze wyjaśni ;]
13) A co do muzyki na inspiracje- nie martw się :D Zawsze się jakaś znajdzie. Ale potem będzie znowu na nią [czyli czytaj na mnie xP], że rozdział wychodzi w taki sposób xD
14) Koniec :D Do napisania! ;]

Anonimowy pisze...

No podoba mi się! Rozdział bardzo szczególny, bo tylko o Kame i Kaoru. I znowu miałaś rację że popłyną mi łzy jak będę czytać ten rozdział... ;( Ale nie mogłam się powstrzymać bo Kame taki bezbronny się zrobił i taki słodki, że aż...sama rozumiesz.
Tego poranka można było się spodziewać, aczkolwiek skąd oni się tam znaleźli, skubani wszędzie wlezą. A Koki obżarciuch.. :D Już chcą być "wujkami"? Tak sobie myślę że pewnie za niedługo będą ^.^
No i ciekawe jak się sprawa z operacją rozwinie, ale skoro ma być już epilog to pewnie nie będzie wyjaśnione czy operacja się uda czy też nie. Ale i tak stawiam na to że się uda :)
W takim razie, czekam.

Keiko^^

Prześlij komentarz