W
końcu jest ładna pogoda. Ten deszcz to już potwornie dołował
człowieka, że wszystkiego się odechciewało. Nawet nie chciało mi
się napisać recenzji z "Taiyou no uta", męczyłam się z
nią kilka dni, ale dzisiaj ją wstawiłam, no więc dzisiaj będzie
na jej temat ;p.
"Taiyou no uta"
to kolejna drama, gdzie na pierwszym planie wysuwa się choroba. Tym
razem główna bohaterka cierpi na XP (xeroderma pigmentosum) zwana w
Polsce pod nazwą jako papierowa skóra.
To już któraś
drama z rzędu o takiej tematyce, którą obejrzałam. Sama nie wiem,
dlaczego sięgam po takie tytuły, gdzie tematyka jest ciężka i
przygnębiająca. To chyba dlatego, że po prostu lubię oglądać
poważne dramy, niż widzieć na ekranie jakieś słodkie nastolatki
z liceum, których głównym problemem jest to, jak zdobyć serce
jakiegoś zabójczo przystojnego chłopaka z całej szkoły.
Szczerze się
przyznam, że nie sądziłam, iż "Taiyou no uta" tak mi
się spodoba i stanie się moją jedną z ulubionych dram. Ba,
spodziewałam się po niej czegoś bardziej dołującego, co będzie
budzić we mnie smutek oraz wypychać łzy z oczu-jednak było
zupełnie inaczej.
"Taiyou
no uta" to piękna historia (tym razem fikcyjna) o
dziewiętnastoletniej Amane Kaoru (taaa, moja imienniczka, jakby nie
patrzeć xD), która choruje-jak wspomniałam wcześniej- na XP. Jest
to dość poważna choroba, gdyż jej skóra nie może spotkać się
z promieniami słonecznymi. Pięć minut na słońcu może spowodować
poważne poparzenia skóry, gdyż jej organizm nie broni się przed
promieniami UV. Dlatego też Kaoru wychodzi na zewnątrz tylko nocą.
Uwielbia ona śpiewać i grać na gitarze oraz także pisze teksty
własnych piosenek. Tak naprawdę śpiew to wszystko, co ma w tym
życiu, gdzie musi zmagać się z chorobą.
W
sumie cała zasługa leży po stronie Fujishiro Koji, który
trzy lata temu wyrzucił swoją gitarę, a Kaoru będąc w
szpitalu,widziała całą tą sytuację. Postanowiła wziąć ze
śmietnika gitarę i zaopiekować się nią, przyrzekając sobie
jednocześnie, że odnajdzie jej właściciela.
Mijają trzy lata,
gdzie dziewczyna w końcu spotyka właściciela porzuconej gitary i
między tymi dwojga ludźmi zaczyna rodzić się pewne uczucie.
Główną bohaterkę
polubiłam już od pierwszego odcinka. Pełna optymizmu, radosna
dziewczyna, która pomimo że nie może wyjść na słońce, cieszy
się życiem, jak mało który człowiek stąpający po tym świecie,
w dodatku utalentowana muzycznie. I jak takiej osoby nie polubić?
Raczej nie ma takiej opcji ^-^. W każdy wieczór wychodzi do parku z
gitarą, gdzie śpiewa piosenki- z początku nie swoje, tylko swojej
największej idolki Tachibany Asami. Dopiero, gdy spotyka przypadkowo
w parku niejakiego Fujishiro Koji, który słysząc piosenkę Asami w
wykonaniu nieznajomej, jest oburzony, że dziewczyna nie śpiewa
własnych utworów. Jednak Kaoru uradowana, że widzi chłopaka, na
którego czekała trzy lata, aby oddać mu gitarę biegnie za nim,
aby mu ją dać. Jednak ten jej nie chce i odchodzi.
Do ich kolejnego
spotkania dochodzi bardzo szybko, dzięki Misaki, przyjaciółce
Kaoru. Kręciła ona film dla Kaoru na plaży z okazji rozpoczęcia
wakacji, gdzie nagrała przypadkowo min Koji'ego z jego przyjaciółmi.
Jeden z nich, niejaki Ryusuke wpadł w jej oko i postanowiła się z
nim umówić. Jednak Misaki nie chciała iść sama, więc
postanowiła wziąć Kaoru ze sobą, a Ryusuke jednego z przyjaciół,
którym okazał się właśnie Koji. To
chyba oczywiste jest, że taka osoba nie zawsze będzie chodziła z
szerokim uśmiechem na twarzy i udawała, że choroby nie ma. Kaoru
miała swoje chwile słabości jak i załamania, ale to przecież
jest normalne w jej przypadku, jak i każdej innej chorej osoby.
Dziwiłabym się, gdyby tych chwil w ogóle by nie było. A wszystko
się zaczęło, gdy dotarło do niej wreszcie, że to, co czuje do
Koji'ego to coś poważniejszego, niż tylko zwyczajne zauroczenie.
Trochę zirytowała mnie jej postawa, gdy diabelski młyn się
zatrzymał w wesołym miasteczku gdzieś kilkanaście minut przed
świtem. Wtedy między innymi Kaoru się przełamała i powiedziała
mu o swojej chorobie, dodając na koniec, że gdy wejdzie słońce
to, żeby on na nią nie patrzył. Dla mnie to było dość dziwne
zachowanie. Ja bym próbowała się jakoś ratować przed tymi
promieniami słonecznymi, bo wiadomo, że one zaś nie są jakieś
znowu bardzo groźne, jeżeli chodzi o wschód, no ale jednak... Nie
chciałabym tak umierać na diabelskim młynie, w dodatku zostać
poparzona na słońcu przy osobie, na której mi najbardziej zależy.
Całe szczęście Koji szybko otrząsnął się z szoku i zaczął
działać, aby promienie nie dosięgnęły dziewczyny. Albo też była
taka scena, gdy Kaoru grając na gitarze nie potrafiła lewą ręką
uchwycić dobrze struny, bo straciła w niej czucie. Wtedy od razu
poszła do swojego prowadzonego lekarza. A gdy ten oznajmił jej, że
system nerwowy zaczyna zanikać od lewej ręki i już nigdy nie
będzie mogła zagrać na gitarze, wybiegła przed siebie. Nie
zważała nawet na świt, po prostu siedziała na plaży sama.
Wszyscy jej szukali, oczywiście Koji ją znalazł, gdzie zaczęła
mówić, że teraz jest jej obojętne, co się z nią stanie, bo już
nigdy nie zagra. Coś tam jeszcze wspominała, że będzie lepiej,
jak umrze, bo tylko jest ciężarem dla innych, czy coś w tym stylu.
A Koji na to, że jeżeli odbierze sobie życie to jej tego nie
wybaczy i ją przytulił. Kaoru zaczęła się szarpać i mówić,
aby ją puścił, a ten, że nie, bo ją kocha.Potem wziął od niej
gitarę i oznajmił, że teraz to on będzie jej "gitarą",
po czym zagrał jedną z piosenek Kaoru.
Reszta bohaterów
także bardzo fajnie się prezentowała na planie. Koji był dla mnie
taki... zbyt sztywny, małomówny i w ogóle taki... dziwny w moim
odczuciu. Jak usłyszał pierwszy raz, jak Kaoru śpiewa piosenkę
Asami, to nagle coś się zaczęło z nim dziać. Potem wyszło na
jaw, że z Asami wiąże go wspólna przeszłość i nie za bardzo
ciekawa historia, kiedy los ich ze sobą rozdzielił. Spodobała mi
się jego reakcja, gdy dowiedział się o chorobie Kaoru. Nie
przestał się z nią widywać. Nie przychodził do jej domu po tym
wydarzeniu w wesołym miasteczku z litości, tylko dlatego, że
naprawdę coś do niej poczuł. Pomimo krótkiego czasu, jaki jej
został, chciał aby spełniła swoje marzenia. Nie uciekł od
problemu, jakim była choroba, wręcz przeciwnie, starał się jej
pomagać, jak tylko mógł. Jednak miał on swoje wady. Zwłaszcza,
gdy Asami zawitała w jego życiu, prosząc go, aby razem uciekli. To
ten się zgodził, potem jednak stwierdził, że Asami to przeszłość,
że teraz kocha Kaoru. I wrócił- o mało, co- nie spóźniając się
na swój własny koncert, w którym on i jego kumple grali, a Kaoru
śpiewała. Przyjaciele Kojiego na początku mnie irytowali,
zwłaszcza gdy wyszła na jaw choroba Kaoru. Chcieli, aby Koji
ograniczył z nią spotkania, bo to duży ciężar i.t.d. Jednak on
nie słuchał ich, tylko szedł za głosem serca, i za to ma u mnie
plusa ;p. Gdy postanowili założyć zespół Moon Child, bardzo
szybko nauczyli się grać na instrumentach, mimo że wcześniej
żaden z nich nie miał styczności z muzyką (poza Kojim rzecz
jasna). W sumie muzyka zbliżyła ich jeszcze bliżej do siebie,
gdzie stali się prawdziwymi przyjaciółmi. Do tego chcieli spełnić
marzenie Kaoru, aby dziewczyna mogła wydać własną płytę, co z
ich strony naprawdę było bardzo miłe.
Przyjaciółka
Kaoru, Misaki wnosiła mnóstwo śmiesznych scen do dramy. Wspierała
Kaoru od początku do samego końca. Taka przyjaciółka to skarb.
Może była i zbyt gadatliwa, za bardzo przejmowała się swoim
związkiem z Ruusuke, ale gdy Kaoru znalazła się w potrzebie, to
zawsze jej pomogła.
Trzeba jeszcze
zwrócić uwagę na jej rodziców. Wielki podziw dla nich, że
trzymali się tyle lat, odkąd lekarze stwierdzili u dziewczyny XP(i
to dość poważny jej odmian, bo choroba zaczęła atakować jej
układ oddechowy i były nikłe szanse, że dożyje 20 lat).
Pozwalali jej wychodzić nocą, co im za bardzo się nie podobało.
No ale z drugiej strony, zamknąć córkę w domu i nie wypuszczać,
to by przecież oszalała w tym domu. No i jej lekarz prowadzący
pokazał się jak z najlepszej strony. Kaoru często przesiadywała u
niego w gabinecie, rozmawiając o różnych sprawach. Wiele razy jej
doradzał, jak np w sprawach sercowych. Szkoda, że takich lekarzy
idzie teraz rzadko spotkać :|.
I na koniec zostawiam
Asami, która mnie najbardziej wkurzała w całej tej dramie. Niby
sławna piosenkarka, idolka Kaoru, a tak potrafiła namieszać w jej
życiu. Ciągle się mazgaiła, wracając do przeszłości. Nie mogąc
napisać nowej piosenki, zawitała u Kojiego. Bez niego czuła się
zagubiona i samotna. Zaczęła mu gadać, że chce, aby było jak
dawniej, wrócić do przeszłości i.t.d. Wrr, jak ja nie lubię
takich żałosnych postaci. Po prostu, jak ja ją widziałam, to
miałam dość, bo wiedziałam, że znowu się zacznie gadanie "Ja
nie potrafię napisać nowej piosenki" i "Wródźmy do
przeszłości". Dość, że Kaoru miała tak bardzo mało czasu,
to tak potrafiła jej uprzykrzyć ten krótki okres życia, który
jej pozostał, że aż robiło mi się przykro. Jeszcze potem
przyszła do Kaoru i zaczęła jej mówić, że ona na jej miejscu
pozwoliłaby odejeść Kojiemu, bo tylko rani siebie i jego swoją
chorobą, no wrr... zabić taką osobę to, szczerze za mało.
"Taiyou
no uta" to naprawdę piękna historia o miłości i zmaganiu się
dość z nietypową chorobą. Drama nie jest smutna, utrzymuje się
prawie do końca w śmiesznych i zabawnych scenach, gdzie przeplatają
się te smutniejsze wątki, jak np. scena na diabelskim młynie, czy
napad na Kaoru. Dopiero pod koniec drama zaczęła robić się
smutniejsza. W szczególności po tym, jak Kaoru wybiegła na otwarte
słońce w południe za Kojim. Doznała takich poparzeń skóry, że
potem to już poszło jej na układ oddechowy. Zaczęły się poważne
sprawy z jej chorobą. Miała do wyboru podjęcia się operacji,
gdzie usunęliby jej krtań na czele ze strunami głosowymi, albo
przy następnym ataku umrze. Wtedy to chciało mi się ryczeć i to
dosłownie. Bo nie dość, że wcześniej straciła władzę w lewej
ręce, przez co nie mogła już grać na gitarze, to jeszcze doszło
do tego, że nie będzie mogła mówić, a tym bardziej śpiewać- co
było jej największym marzeniem. Dosłownie odebrano jej wtedy już
wszystko, co miała. Oczywiście Kaoru wybrała tą drugą opcję.
Chciała śpiewać, w dodatku mieli zagrać swój pierwszy poważny
koncert, to też nie wyraziła zgody na operację. Przedtem długo
się zastanawiała, rozmawiając o tym z Kojim. Strasznie spodobały
mi się słowa, które wtedy wypowiedziała:
"Umrzeć
spełniając swoje marzenie, czy żyć wiedząc, że nigdy się nie
spełni".
Jakby tak głębiej
zastanowić się nad sensem tych słów, to ja bym postąpiła tak,
jak Kaoru. Bo co mi z takiego życia, gdzie dosłownie odebrano mi
wszystko, co było dla mnie najważniejsze w takim marnym życiu.
Żyjąc, nie mówiąc, ani nie śpiewając, tylko czekając, aż
śmierć nadejdzie? Cóż to wtedy za życie było. Rok życia,
czekając do tej dwudziestki, pozbawiona spełnienia swoich marzeń?
To potworne, gdy los odbiera nam nawet marzenia. Oczywiście,
wybrałabym spełnienie swoich marzeń, pomimo towarzyszenia przy tym
śmierci.
Czy Kaoru zachowała
się wtedy egoistycznie?
Moim zdaniem nie.
Przez całe swoje życie starała się być dobrą córką, aby
rodzicie nie cierpieli za bardzo przy jej chorobie. Starała się żyć
z dala od słońca, nie chodziła do szkoły, zrezygnowała z
normalnego życia, jakie powinna wieść nastolatka w jej wieku.
Wiedziała, że ma nikłe szanse dożycia dwudziestu lat, to też
uczyniła w końcu coś dla siebie. To był jej świadomy wybór i
moim zdaniem postąpiła słusznie. Bo nie ma nic piękniejszego, jak
spełnić swoje największe marzenie i wtedy nie ma znaczenia,
że przy tym spełnianiu można umrzeć. A Kaoru to zrobiła.
Polecam naprawdę
każdemu tą dramę, bo jest warta oglądnięcia ;). Ja jeszcze długo
będę do niej wracać i wspominać historię Kaoru.
A na koniec trailer w tle z piosenką Kaoru-Taiyou no uta:
4 /skomentuj:
Przymierzałam się do tej dramy nie raz i nie dwa, ale zawsze wygrywało z nią coś innego. W sumie miałam już długą przerwę od tego typu serii, ale najpierw chciałabym zobaczyć w końcu "1 litr łez" [ tutaj główną rolę chyba gra ta sama aktorka, o ile się nie mylę?], a dwie produkcje tego typu pod rząd to chyba dla mnie za dużo.
Cóż, obejrzeć, obejrzę na to pewno- zwłaszcza, że główną rolę gra tam aktor, którego uwielbiam; Yamada Takayuki [ właśnie oglądam z nim inną niesamowitą dramę, Byakuyaku. Polecam naprawdę! Myślę, że powinna ci się spodobać, zwłaszcza jeśli szukasz poważniejszych produkcji]
"Litr łez" polecam, naprawdę ;p. I faktycznie Erika zagrała tam Ayę. Ja "Litr łez" oglądam dużo wcześniej przed "Taiyou no uta" i spodziewałam się, że będzie tak samo dołujący i przygnębiający, ale jednak porównując obie produkcje "Taiyou no uta" to naprawdę wesoła drama, o ile można tak o niej napisać.
No cóż, skoro w "Byakuyaku" gra Yamada Takayuki, to z chęcią sięgnę po tą dramę. Mam nadzieję, że mi się spodoba ;]
Od jakiegoś czasu szukam seuper-hiper dołującej dramy, więc ten tytuł (w końcu jest tu choroba!) trafia na listę planowanych. :)
W zeszłe wakacje oglądałam Taiyou no uta:) Drama bardzo pozytywna. wole tą wersje darmową niż filmową:P
I dopiero teraz się zorientowałam, że bohaterka to twoja imienniczka:P
Prześlij komentarz